Orest Lenczyk: Szampana w zasadzie nie wypiłem. Butelka była tak ogromna, ciśnienie w niej tak duże, że więcej wylałem za koszulę, niż wypiłem. Piwa nigdy nie lubiłem, zawsze mi śmierdziało. Teraz ku radości chłopaków wypiłem pół puszki. Generalnie moja zasada zawsze brzmiała, że tam, gdzie zaczyna się profesjonalny sport, kończy się alkohol. Gdy przyszedłem do Śląska, byłem zdumiony, że po pierwszym spotkaniu w szatni wylądowało 50 czy więcej piw. Wszystko dlatego, że sponsorem klubu jest browar. Powiedziałem wtedy, że chyba komuś rozum odjęło. Sponsor został w klubie, ale piwo w szatni już nie. Zdaje się, że to ja byłem w tym wypadku głównym winowajcą.
- W Gdańsku przyszedł piłkarz i zapytał, czy w drodze powrotnej zawodnicy mogą wypić po piwie. Odpowiedziałem, że mogą. Wobec tego, co stało się później, mogę powiedzieć, że zostałem oszukany. Odczytuję to zresztą jako prowokację ludzi, którzy byliby zadowoleni, gdyby mnie w Śląsku nie było. Tyle że ja zawsze dbałem o klub, pytanie czy oni też?
- Trzech, którym w czerwcu kończą się kontrakty, powiedziało mi to na boisku. Oni uważają, że powinni grać w każdym meczu. Jeden nawet wytłumaczył wprost, że gdy przyjdzie nowy trener, to przynajmniej da mu szansę, dlatego on chciałby, abym już w Śląsku nie pracował. Dziękuję mu za szczerość, ale chcę przypomnieć, że ci, którzy grali więcej od niego, doprowadzili tę drużynę do mistrzostwa Polski. Natomiast można zadać pytanie, czy klub jest zainteresowany, żeby ci zawodnicy nadal w nim grali. Klub to nie jest moja prywata. Jeżeli ja podejmuję decyzję, to po rozmowach z trenerami, lekarzem i władzami klubu.
- Nie powiem, bo to pytanie uważam za wtrącanie się do wewnętrznych relacji pomiędzy trenerami i zespołem.
- Sprawa jest prosta. Jest kontrakt, który obowiązuje obie strony. I mnie, i klub.
- Nie tylko. Gdybym nie miał wiary, że tu można zbudować coś dobrego, to rok temu już by mnie tu nie było. Nawet w grudniu otrzymywałem oferty z innych klubów, co uważałem za nieeleganckie, bo przecież byłem z drużyną na pierwszym miejscu. Ktoś tam jednak o mojej pracy pamiętał. We Wrocławiu jestem ciągle pod ostrzałem, a dodatkowo mam swoje problemy. I jeśli ktoś uważa, że największym z nich jest Śląsk, to akurat ja uważam inaczej. W tym sezonie poradziłem sobie, choć dostałem kilka ciosów, które powaliłyby na deski niejednego. Jednocześnie wiem, że są ludzie życzliwi, którzy mają wpływ na to, aby Śląsk był klubem z ambicjami. Ja też mam swoje ambicje i chciałbym je realizować.
- Powiem wprost: Śląsk ma wielu nieprzeciętnych piłkarzy. Były mecze, w których naprawdę to było widać. Pozwoliłem sobie jakiegoś zawodnika wyzwać nawet od bałwanów, ale były to sytuacje sporadyczne. Jak się traci bramkę i zwycięstwo w 94. minucie bardzo ważnego meczu, takie zdarzenie może odcisnąć się w psychice człowieka i on czasem eksploduje. To chyba normalne. Inny problem jest taki, że niektórym piłkarzom kończą się w czerwcu kontrakty, inni mają je tak wysokie, że doprowadziło to klub do długów. Ale to jest pytanie do prezesa: co z tym zrobić? Ja w Śląsku jestem tylko trenerem.
- Budować można, ale trzeba zapytać, co jest fundamentem klubu. Jeśli na razie nie ma ani jednego stuprocentowego kandydata do gry w Śląsku, to ja mogę opowiadać o dachu, o pokojach, ale nie fundamencie. Drużyna momentami się chwieje. Trzeba ją wzmocnić i ustabilizować. Nie wystarczą uzupełnienia, bo wtedy będziemy się cofać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ze wzmocnieniami nie będzie łatwo. Trzeba zrobić wszystko, by z jednej strony pieniędzy nie utopić, a z drugiej kupić takich zawodników, którzy nie tylko zwiększą kadrę, ale na boisku wniosą coś pozytywnego do gry.
- Skąd ja mam widzieć? Takie rzeczy wyjaśniają spotkania na szczycie właścicieli klubu. To na nich trzeba odpowiedzieć na pytanie, co dalej ze Śląskiem. Ale przecież nie po to zdobyło się mistrzostwo Polski, żeby przez rok o tym mówić. Są rozbudzone ambicje tysięcy sympatyków, którzy przychodzili na nowy stadion, ale są i rywale, którym w tym roku nie wyszło, a z pewnością zrobią wiele, aby w najbliższych rozgrywkach się odegrać. Nie można ciągle wracać do tego, że Wisła, Lech czy Legia, mając więcej pieniędzy, skończyły sezon za nami. Trzeba zrobić wszystko, żeby u nas gorzej nie było i aby nie zmarnować tego, co się już zrobiło.
Jeśli do tej pory plany transferowe były ambitne, ale tylko na papierze. Potem kupowało się tych zawodników, którzy byli dla klubu osiągalni. Nie tych z najwyższej półki, oczywiście patrząc pod kątem finansowym.
- Także media pomogły mi to zepsuć. Wyniki również. Prawda jest brutalna, bo po prostu musimy grać bardziej widowiskowo. Brutalność prawdy polega na tym, że są zawodnicy, którzy to hamują. Oni wolą, żeby wszystko było po staremu, bo tylko wówczas mogą w zespole zaistnieć.
- Co do pierwszego, to proszę pamiętać, że graliśmy w nowym systemie kilka tygodni, a nasi rywale byli bardzo wymagający. Jeśli drużyna przegrywa, potem jeszcze raz przegrywa, to się pisze, że piłkarze nie mają szybkości, kondycji, taktyki czy skuteczności, a wszystkiemu winien jest głupi trener. Ja uważam, że włożyliśmy sporo wysiłku, aby po nieudanych meczach i przy wszechobecnej krytyce poprowadzić drużynę w kolejnych meczach do najważniejszego celu, który w grudniu wydawał się tak bliski, a przy końcu sezonu doprowadził do tylu dramatycznych rozstrzygnięć.
Nie miejsce tu na dyskusję o przygotowaniu fizycznym. O tym można rozmawiać godzinami, ale w gronie sztabu szkoleniowego, i wyciągać wnioski. Ale jeżeli drużyna, która była nieprzygotowana, zdobyła mistrzostwo Polski, to jest to dla mnie wspaniały materiał do analizy, żeby przyszłe przygotowania były lepsze.
Ponadto bardzo istotnym elementem było to, że każda drużyna ma w sezonie mecze bardzo dobre, dobre, średnie, złe i bardzo złe. Tak po prostu jest. I jeśli ja trafię z moim bardzo złym meczem na rywala z bardzo dobrym, to spada na mnie krytyka.
Proszę sobie przypomnieć, jak skrytykowano Śląsk po przegranej z Arką w Gdyni. Przecież wtedy wszyscy pisali, że Arka będzie grała w ekstraklasie, a my to już zupełny dramat i kompromitacja. A po paru miesiącach Śląsk został mistrzem Polski.
- Pan doskonale wie, że ja bym bardzo chciał, żeby tak nie było. Teraz mi pan to wyciąga, a co będzie, jeśli np. Śląsk do Ligi Mistrzów wejdzie? Że Lenczyk jest głupi, bo jednak polski zespół awansował? Chciałbym nie mieć racji. Nie przynosi mi ona satysfakcji. No, bo co to za satysfakcja, że ostatnio nie weszła do Ligi Mistrzów Wisła, która gdy przyjechała do Wrocławia, to nie ją skopano i skrytykowano, że tu nie wygrała, tylko mnie, że autobus przed bramką postawiłem.
- Jak upadać, to trzeba zrobić wszystko, żeby od razu nie na pysk. Trzeba się ręką albo kolanem podeprzeć i dalej do roboty. My jesteśmy dziś wysoko i mam nadzieję, że nie będzie burzy, która nas z tego drzewa zrzuci. Na przyszły sezon mamy dwa bardzo istotne cele: przy dobrym losowaniu zaistnieć w pucharach, a nowe rozgrywki ligowe rozpocząć tak, by nie było strat. Cały czas trzymać się góry.
- Nieprawdopodobne.
70-letni Orest Lenczyk zdobył ze Śląskiem mistrzostwo Polski - pierwsze dla klubu po 35 latach, dla siebie po 34. Drugi sezon z rzędu wywalczył ze Śląskiem medal, bo rok temu zdobył srebro. Był to bardzo trudny sezon. Śląsk był liderem i rewelacją jesieni, ale wiosną grał słabiej. Nie najlepiej układały się relacje na linii Lenczyk - zawodnicy. Niektórzy piłkarze nawet po mistrzostwie mówią, że z Lenczykiem pracować już nie chcą i byliby zadowoleni, gdyby odszedł z klubu. Niepewna jest również finansowa przyszłość Śląska. Już 17 lub 18 lipca zespół rozpocznie eliminacje do Ligi Mistrzów.