Maciej Sadlok: Z Wisłą byliśmy jak zwierz

Jeżeli Ruch Chorzów będzie grać kolejne mecze z taką werwą, wiarą i energią jak z Wisłą Kraków, to znowu będzie w czołówce ekstraklasy.

W okresie przygotowawczym niebiescy byli głównie krytykowani. Piłkarze chyba mieli już tego dość, bowiem z drużyną z Krakowa zagrali tak, jakby chcieli zaorać boisko. Pewne zwycięstwo (2:0) zadziwiło nawet sympatyków drużyny z Cichej.

Wojciech Todur: W ostatnich tygodniach nic nie wskazywało, że możecie zagrać aż tak porywająco.

Maciej Sadlok, stoper Ruchu: Rzeczywiście. To był zupełnie inny zespół niż ten w eliminacjach Ligi Europejskiej czy na inaugurację rozgrywek w Gdańsku. Szczególnie po meczu z Lechią sporo nasłuchaliśmy się na swój temat. Niewielu chciało pamiętać, że dwa dni wcześniej przez 90 minut goniliśmy w dziesiątkę [w czwartej minucie czerwoną kartką został ukarany Rafał Grodzicki - przyp. red.] za rozpędzoną Austrią Wiedeń. To jednak trochę sił kosztowało.

W kolejnych meczach kibice będą oczekiwać takiego samego zaangażowania jak w meczu z Wisłą.

- To tak jak my! Przecierałem oczy, obserwując, jak zaciekle walczą o piłkę koledzy z pomocy i ataku. Sebastian Olszar był naszym pierwszym obrońcą. To on pierwszy odbierał siły krakowianom, a dzięki temu nam grało się łatwiej. Chwilami byliśmy jak zraniony zwierz, który leżał na ziemi, a jeszcze kąsał.

Krzysztof Nykiel, który strzelił swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie, zdradził po meczu, że przed spotkaniem trochę o niej pogadaliście...

- Tak było. Śmialiśmy się, że już tak długo czekamy na te bramki, że jak strzelimy, to już z przytupem - piękne gole. Udało się nie tylko Krzyśkowi, ale i Gaborowi Strace. Teraz jestem już ostatnim podstawowym piłkarzem Ruchu, który czeka na swoje trafienie (śmiech). Tak bardzo mnie to nie męczy, bo jednak nie jestem rozliczany z goli. Mam jednak nadzieję, że i ja szybko dołączę do kolegów.

Coraz częściej wykonuje Pan rzuty wolne. Może to jest sposób?

- Podchodzę, próbuję, ale jeszcze się nie wstrzeliłem. Gramy teraz nowymi piłkami, które można uderzyć naprawdę mocno i nieprzewidywalnie dla bramkarza. Ja się z tego cieszę, koledzy, którzy łapią piłki, już nieszczególnie (śmiech).

Mecz z Wisłą pokazał, że Maciej Sadlok na środku obrony to dużo lepszy piłkarz niż ten na skraju defensywy.

- Tego nie da się ukryć. Na lewej stronie nie czuję się tak pewnie. Nie daję drużynie tyle, ile powinienem. Szczególnie w ataku.

Po ostatnim meczu reprezentacji Polski z Kamerunem po raz pierwszy powiedział Pan o tym tak odważnie. Nie obawia się Pan, że dał tym samym pretekst Franciszkowi Smudzie, by pominąć Pana przy kolejnych powołaniach? To przecież on chce zrobić z Pana lewego obrońcę.

- Nie mam takich obaw, bo przecież powiedziałem prawdę i trener też to widzi. Dodałem również, że to dla mnie dobra szkoła i zagram wszędzie tam, gdzie ustawi mnie trener. Nawet takie słabe mecze jak ten z Kamerunem czy porażki z Ruchem w Lidze Europejskiej mają sens. Czasami trzeba dostać lanie, żeby potem zagrać tak jak z Wisłą.

Niedawno podpisał Pan nowy kontrakt. Czy Pasjonat Dankowice - klub, w którym uczył się Pan grać w piłkę - zastrzegł sobie wyższe zyski w przypadku ewentualnego transferu? Dotąd było to około 5 proc.

- A teraz chyba 10... Dla takich klubów jak Pasjonat to świetne rozwiązanie. Grunwald Ruda Śląska zarobił dzięki transferowi Artura Sobiecha do Polonii Warszawa około 1 mln zł. Pan wie, co to oznacza dla takich klubów? To spokojna przyszłość, szansa na wychowanie kolejnych młodych piłkarzy. To kroplówka, która nadaje sens pracy działaczom i trenerom na poboczach wielkiej piłki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.