Jeżeli Ruch tak zrobi, nikt nie będzie z nim współpracować

Niebiescy chcą promować młodych piłkarzy, ale i dzielić się zyskami z tymi, którzy ich wychowali. - W Ruchu grają najlepszą piłkę na Śląsku - mówi Teodor Wawoczny z Grunwaldu Ruda Śląska, klubu, który odkrył dla Ruchu talent Artura Sobiecha

Niebiescy mają ostatnio szczęście do utalentowanej młodzieży. Sobiech i Maciej Sadlok to najbardziej jaskrawe przykłady, ale za ich plecami czają się mistrzowie Młodej Ekstraklasy czy Śląskiej Ligi Juniorów. Niektórych z nich klub wychował sam, ale na Cichej jest sporo zawodników, którzy uczyli się kopać piłkę w innych barwach. Chociażby grupa szczecińska: Michał Szubert, Filip Starzyński, Bartosz Flis i Paweł Lisowski.

- Młodzi chętnie wybierają Ruch, bo nie dość, że grają tam najlepszą piłkę na Śląsku, to jeszcze pokazują jasną ścieżkę z drużyn juniorskich do ekstraklasy - uważa prezes Wawoczny.

By jednak pozyskać zawodników tej klasy co duet "S-S", Ruch musi zaproponować coś jeszcze. - W Polsce za 16-letniego piłkarza trzeba zapłacić 40-50 tys. zł. Ktoś może powiedzieć: "niewiele", ale fakt jest taki, że to inwestycja w ciemno. Nie ma żadnej gwarancji, że za dwa lata taki chłopak nadal będzie grał w piłkę. Myśli pan, że Sobiech błyszczał od pierwszego treningu? Na to potrzeba lat, a na końcu i tak można powiedzieć: "pomyłka". Dlatego wartym rozważenia rozwiązaniem wydaje się być oddanie piłkarza za darmo, a po latach ewentualny zysk w przypadku następnego transferu - mówi Wawoczny.

Sobiech mógłby zmienić klub w każdej chwili. Oferta za milion euro ponoć leży w gabinecie prezesa Ruchu. Tyle że klub z Cichej nie chce sprzedawać 20-latka. Działacze są spokojni o to, że piłkarz podpisze nowy kontrakt.

- Nie przebieramy nogami, bo chytry dwa razy traci. Co ma być, to będzie - twierdzi Wawoczny, który jest pewny, że przedłużenie kontraktu przez Sobiecha nie zmieni warunków, jakie wynegocjował klub. Nieoficjalnie mówi się, że Grunwald dostanie około 30 proc. sumy transferowej. - Ta liczba jest bliska prawdy - przyznaje Wawoczny.

Zdarzało się już, że kluby, by nie dzielić się zyskami, sprzedawały piłkarzy w pakiecie. W ten sposób zaniża się wartość lepszego zawodnika, by kwota do podziału z klubem, który odkrył talent piłkarza, była jak najmniejsza. - Ruch nigdy nie posunie się do takich metod. To byłby nasz koniec. Jaki klub przekazałby nam potem swojego piłkarza? - pyta jeden z działaczy niebieskich. - Nikt by z nimi nie współpracował - przyznaje Wawoczny. A Ruch chce współpracować, m.in. z Rozwojem Katowice. - Ruch sam wyszedł z taką inicjatywą, a my uważamy, że to może być z pożytkiem dla obu klubów. Oczywiście nie może być tak, że bogatszy będzie wyciągał od nas co lepszych chłopaków, a my zostaniemy z niczym. Liczymy na to, że trafią do nas piłkarze, którzy nie mają miejsca w kadrze Ruchu. Myślimy o zyskach z przyszłych transferów, współpracy przy szkoleniu. Jest dobrze, ale najważniejsze rozmowy wciąż przed nami. Gdy zaczniemy dyskutować o pieniądzach, zawsze może to być między nami kość niezgody - mówi Zbigniew Dziura, członek zarządu klubu z dzielnicy Katowic.

- Dlaczego się nie dzielić? Zyski z transferów to taka premia odłożona w czasie. Gdyby nie taki model współpracy, to Sobiech czy Sadlok mogliby nadal grać w IV lidze. A tak wytyczyliśmy drogę, którą mogą pomaszerować następni. Fajnie słyszeć, że gramy najlepszą piłką na Śląsku, ale jeszcze fajniej będzie, gdy będą tak mówić za rok, dwa, trzy. - uśmiecha się Mirosław Mosór, dyrektor sportowy klubu z Cichej.

Copyright © Agora SA