Premier League. Okoński: Kiedy Szczęsny dorośnie

Problemem polskiego bramkarza Arsenalu nie jest trener czy klub, problemem Wojciecha Szczęsnego jest... Wojciech Szczęsny - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Rok 2015 - po poprzednim, generalnie udanym - zaczął się dla niego fatalnie. Kanonierzy przegrali 1 stycznia z Southampton, a on sam zawalił pierwszego gola, wychodząc na skraj pola karnego do atakującego Mane i dając sobie wrzucić piłkę za kołnierz, potem zaś był współwinny utraty drugiej bramki, odbijając trąconą przez Debuchy'ego futbolówkę prosto pod nogi Tadicia.

Jakby tego było mało, wedle zgodnych relacji angielskich mediów, zaraz po meczu miał zapalić papierosa pod przylegającym do szatni prysznicem, łamiąc w ten sposób klubowy kod postępowania i otrzymując ponoć w konsekwencji grzywnę w wysokości 20 tysięcy funtów.

Niektórzy angielscy dziennikarze twierdzą, że nawet koledzy z drużyny skarżą się trenerowi na brak profesjonalizmu Polaka. Są i tacy, którzy piszą, że skauci Arsenalu intensywnie szukają nowego bramkarza; wśród nazwisk, jakie padają przy tej okazji, są (na razie nierealny, zwłaszcza po odejściu z Chelsea Marka Schwarzera) Petr Cech i (również mało realny po przedłużeniu kontraktu z Tottenhamem i grze z kapitańską opaską) Hugo Lloris. Są wreszcie ci, którzy mówią, że wprawdzie Arsene Wenger tej zimy nikogo jeszcze nie kupi, ale że stracił do Polaka cierpliwość i że do końca sezonu będzie bronił David Ospina.

Zwykły profesjonalizm

Czy będzie tak rzeczywiście - ośmielam się wątpić. Myślę, że pozycja Szczęsnego w bramce wciąż nie jest poważnie zagrożona (choć znam fanów Arsenalu, którzy powiedzieliby w tym miejscu "niestety..."), a o zaufaniu, jakim zawsze darzył go trener, świadczy także przedłużony na wyraźnie lepszych warunkach kontrakt - podpisany zaledwie piętnaście miesięcy temu. Trzeba też pamiętać, że mówimy o posiadaczu "Złotych rękawic", przyznanych Polakowi po sezonie 2013/14 za siedemnaście czystych kont w meczach Premier League. Nawet jeśli będzie w ciągu najbliższych miesięcy pilniej obserwowany przez media i kibiców - już w niedzielę polski bramkarz powinien zagrać ze Stoke.

Co nie znaczy, że Wojciech Szczęsny nie ma się o co martwić, zwłaszcza jeśli miarą oceny ostatnich wydarzeń uczynić nie jego ekonomiczne bezpieczeństwo, tylko sportowy rozwój. "Będziesz legendą, człowieku" - nosił tytuł filmu Marcina Koszałki, towarzyszącego z kamerą reprezentacji Polski podczas Euro 2012. Żaden z bohaterów tego dokumentu, jak wiadomo, legendą dotąd się nie stał - i to samo grozi bramkarzowi Arsenalu. W jego przypadku ponury paradoks polega jednak na tym, że problemem nie jest brak talentu albo warunków do jego rozwoju. Jedyne, czego potrzeba, to wreszcie dorosnąć.

Jeśli czytaliście książkę Grahama Huntera o Barcelonie, wiecie, że normy zobowiązujące piłkarzy do określonego typu zachowań są na porządku dziennym w każdej profesjonalnej drużynie. Punktualność, wspólne posiłki, zakaz używania telefonów na terenie klubowego ośrodka, wyjście z szatni, będąc w pełni przygotowanym do treningu (żadnego sznurowania butów na boisku...), oficjalny strój podczas wspólnych podróży oraz mniej lub bardziej surowe kary za naruszenie któregokolwiek z tych punktów - podpisując kontrakt, zawodnicy zobowiązują się do przestrzegania podobnych zaleceń. A naruszenie ich przez popalanie pod prysznicem kojarzy się raczej ze szkolną wycieczką albo koloniami; ekscesem, który byłby zrozumiały w przypadku gimnazjalisty, ale w przypadku 25-letniego już zawodnika jednego z najlepszych klubów świata, wychowywanego przez ten klub od blisko dekady i mającego na koncie sto kilkadziesiąt meczów w jego barwach (żeby uświadomić kontekst: Szczęsny jest nie tylko starszy, ale i dużo bardziej doświadczony od Davida de Gei czy Thibauta Courtois) - musi niepokoić.

Zwłaszcza że nie jest to jedyny przykład jego niedojrzałych zachowań - po utracie jednego z goli w Southampton usiadł przy słupku i zaczął popijać z bidonu, jakby to, co się stało, kompletnie go nie obchodziło. Wulgarnemu gestowi, jaki pokazał po otrzymanej w trakcie ubiegłorocznego meczu z Bayernem czerwonej kartce, pozwoliłem sobie wówczas poświęcić list do piłkarza . Pamiętam, że nie mogłem uwierzyć, iż po tylu trudnych doświadczeniach (wczesny wyjazd z domu, pięciomiesięczna przerwa w związku z kontuzją, akurat gdy wydawało się, że już złapał Pan Boga za nogi po podpisaniu zawodowego kontraktu z Arsenalem, czerwona kartka na inaugurację Euro 2012, kiedy skupił na sobie frustrację całego dosłownie narodu, utrata miejsca w wyjściowej jedenastce Arsenalu i powrót między słupki...), sprzyjających, wydawałoby się, szybszemu dojrzewaniu, nadal będą mu się zdarzać równie błazeńskie zachowania.

Gorąca głowa

Teraz już mogę uwierzyć, i dlatego się martwię. Zwłaszcza że przyczyn większości błędów popełnianych przez Szczęsnego już bezpośrednio na boisku również upatruję w tym, co dzieje się w głowie piłkarza. Statystyki podane przez Skysports pokazują, że spośród bramkarzy czołowych drużyn Premier League to on ma najwięcej pomyłek prowadzących do strzału bądź utraty gola - aż sześć w sezonie, trzy razy więcej niż de Gea z MU, Hart z MC czy Lloris z Tottenhamu (Forster z Southampton popełnił jeden błąd, Courtois z Chelsea - ani jednego).

Zazwyczaj wszystkie te pomyłki mają podobny wymiar: Polak pochopnie wychodzi z bramki, a potem albo daje się ograć, albo fauluje szarżującego rywala. Pomijając nawet mecz z Southampton, coś podobnego zdarzyło się przecież (akurat wtedy bez konsekwencji, więc może nie wszyscy zapamiętali) w niedawnym spotkaniu na Anfield, kiedy jego wyjście poza pole karne o mały włos skończyło się golem dla gospodarzy. Przy okazji czerwonej kartki w październikowym meczu z Galatasarayem dowiedzieliśmy się, że żaden piłkarz grający w ciągu ostatnich trzech lat w Lidze Mistrzów nie wylatywał z boiska równie często jak polski bramkarz.

Otóż tak właśnie: Szczęsny ma świetny refleks i niezłe warunki fizyczne, a o tym, że doskonale broni na linii, mogliby coś powiedzieć grający w eliminacjach do Euro 2016 reprezentanci Niemiec. Nie najgorzej radzi sobie z dośrodkowaniami (napisałbym "dobrze sobie radzi", gdyby nie wspomnienie meczu z MU, w którym po jego niezdarnym piąstkowaniu padł samobójczy gol Gibbsa), odnoszę też wrażenie, że nieco poprawiła się jego gra nogami (choć sytuacja z końcówki spotkania z MC osłabiałaby także tę tezę).

Kłopot tylko z uderzeniami gorącej krwi do głowy; ze wszystkimi tymi momentami, w których zdaje się myśleć: "zdążę i wszyscy będą podziwiać to, jaki ze mnie kozak". Czasem faktycznie zdąża, jak w derbach z Tottenhamem w kwietniu 2011 r., kiedy wyszedł naprzeciw Garetha Bale'a, wybił piłkę, a następnie staranował rywala, by zaraz puścić oko do kolegów - kłopot w tym, że jeszcze w tym samym meczu spróbował powtórzyć wyczyn, nie zdążył do Aarona Lennona, był karny i padł gol, który pozwolił rywalowi z dzielnicy wrócić do gry.

Lekcja pokory

Nadal uważam, że ma wszystko, by stać się wybitnym bramkarzem. Odnoszę też wrażenie, że problemy z koncentracją i panowaniem nad emocjami dzieli z wieloma kolegami z drużyny - tu wypadałoby wspomnieć o tych wszystkich czerwonych kartkach, w których statystyce za czasów Wengera Arsenal wysforował się na czoło angielskiej ekstraklasy, ale i o tym, że głupie rzeczy poza boiskiem potrafili robić także Olivier Giroud czy Jack Wilshere. Być może mógłby mieć lepszego szkoleniowca od bramkarskiego fachu (Gerry Payton sam golkiperem był przeciętnym, a żaden z jego podopiecznych w ciągu jedenastoletniej pracy w Arsenalu nie poprawił wyraźnie swoich umiejętności). Być może kilka meczów na ławce naprawdę dobrze by mu zrobiło (miał już raz taką przerwę i bardzo na niej skorzystał; podobnie zbawienne skutki miało odsunięcie na jakiś czas mocno krytykowanego Joego Harta od składu Manchesteru City).

Poza wszystkim: angielskie media dość często znajdują sobie kozły ofiarne, szczególnie wśród obcokrajowców i wśród bramkarzy (Jerzy Dudek mógłby o tym niejedno powiedzieć...), więc może wystarczy i tym razem przeczekać medialną falę. Zaledwie trzy dni przed wpadką z Southampton Polak był jednym z bohaterów meczu z West Hamem.

A jednak muszę napisać także i to, że Szczęsny potrzebuje trochę spokornieć. Nie zachowywać się jak narcyz, nie myśleć o robieniu sobie selfie na boisku, jak to się zdarzyło kiedyś na White Hart Lane, nie popisywać się dryblingami, słowem: nie być niepotrzebnie spektakularnym i skupić się na rzeczach podstawowych. Może gazety rzadziej będą o nim pisać, a na Facebooku zbierze mniej lajków, ale per saldo naprawdę się to opłaci. Akurat w przypadku pozycji bramkarza rosyjskie przysłowie "tisze jediesz, dalsze budiesz" sprawdza się wyjątkowo dobrze.

Fabiański, Boruc, Dudek... Największe wpadki polskich bramkarzy na Wyspach

źródło: Okazje.info

Czy Wojciech Szczęsny powinien się zmienić?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.