Piłka nożna. Ślepa furia Lecha

To już powoli staje się jasne: szefowie mistrza Polski nie umieją żegnać się z klasą ze swoimi gwiazdami. Nie umieją pogodzić się z tym, że piłkarz ucieka tam, gdzie będzie mu lepiej. Finansowo lub sportowo

Hernana Rengifo - gdy peruwiański napastnik odmówił przedłużenia kontraktu - zesłali między juniorów, oskarżali o brak zaangażowania, przed jego wyjazdem na Cypr nawet uroczyście nie pożegnali. Robert Lewandowski do dziś twierdzi, że nie wypłacili mu całości obiecanej prowizji od transferu do Borussii Dortmund. Wreszcie Sławomir Peszko, który przyjął ofertę FC Köln, zdaniem poznańskich działaczy zachował się niegodnie, bo negocjacje z przyszłym pracodawcą rozpoczął skandalicznie wcześnie, jeszcze jako ich podwładny.

W szczegóły każdej draki nie nurkujmy, często mamy tutaj słowo przeciw słowu, więc sporów nie rozstrzygniemy. Jeśli instynktownie przestaję ufać klubowi, to dlatego, że historia się powtarza. Trudniej uwierzyć, by każdy z byłych lechitów zachowywał się po łajdacku, niż wywnioskować, iż szefowie Lecha z trudem znoszą konieczność wywiązania się z umów, które sami podpisali. Sprawy Peszki nie zgłosili do FIFA (za nielegalne ruchy transferowe surowo karzącej nawet kluby formatu Chelsea), lecz unoszą się moralnie. "[Peszko] nie potrafił uszanować kibiców i klubu. (...) nienawidzę ludzi, którzy nie identyfikują się z zespołem, za nic mają herb, który noszą na koszulce" - uderza prezes Kadziński. (Nie ujawnia przy okazji, z czym się właściwie identyfikuje - godłem Lecha, używanym na co dzień, czy Amiki Wronki, używanym przy zagrożeniu sankcjami za ewentualne przestępstwa korupcyjne). Znów też słyszymy - tym razem od dyrektora Pogorzelczyka, podobnie było w sprawach Rengifo oraz Lewandowskiego - jak wiele Peszko klubowi zawdzięcza. I jakim niewdzięcznikiem się okazał.

Odwoływanie się do wierności barwom brzmi o tyle kuriozalnie, że żaden z wymienionych się w Lechu nie wychował, nie urodził w okolicy ani nawet nie spędził tam wieczności. Peruwiańczyk od początku krótkiego pobytu w Wielkopolsce przyznawał, że chce się wypromować i uciec do hojniejszego pracodawcy; wzięty przedwczoraj ze Znicza Pruszków Lewandowski uszedł do Bundesligi po zdobyciu mistrzostwa kraju, a rozwój jego kariery może się przydać całej polskiej piłce; Peszko też przed dwoma laty przyjechał do Poznania jako dorosły gracz, po sześciu sezonach spędzonych w Wiśle Płock, która oddała go, co warto przypomnieć pogrubionym drukiem, niemal za darmo.

Wszyscy grali świetnie, więc Lech im płacił. Zwykły układ biznesowy. Kiedy jedna ze stron uznała, że układ jej nie satysfakcjonuje, korzystała z zapisanych w kontrakcie możliwości, by go rozwiązać. Tak jak prezes Kadziński zatrudnił latem Artura Wichniarka, by po rozczarowaniu się jakością jego usług nie wzruszać się, że ten rodowity poznaniak (!) spędził w klubie chłopięce lata, lecz na zimno się go pozbyć. O sentymentach nie było mowy. Ani o skrupułach, gdy klub zwalniał Jacka Zielińskiego w przededniu meczu Ligi Europejskiej z Manchesterem City - odbierając szansę na życiowy sukces trenerowi, który wcześniej zainspirował drużynę do sensacyjnego remisu z Juventusem w Turynie.

Peszko też postąpił zgodnie z własnym interesem. W Kolonii znów podpisał umowę doskonałą, bo zależy wyłącznie od siebie - jeśli drużyna spadnie z Bundesligi, będzie miał prawo odejść. Został zaproszony na dużą scenę i jeszcze mu za możliwość wypromowania się obficie zapłacą. Teraz wystarczy mu wybijać się na tle kolegów, ich grupowy los przyszłości mu nie zniszczy.

Poznańscy wodzireje mylą porządki. Skarżyć się na piłkarza niewdzięcznika to mógł swego czasu Massimo Moratti, gdy przygarnął do Interu Ronaldo, dbał o niego i leczył przez okrągły rok, pozwalając mu perfekcyjnie przygotować się do mundialu, a brazylijski snajper natychmiast po zdobyciu na MŚ tytułu króla strzelców uciekł do Realu Madryt.

Piłkarze Lecha zawdzięczają mu co najwyżej tyle, ile Lech zawdzięcza im. Bez nich nie miałby ani mistrzostwa kraju, ani międzynarodowych sukcesów. Prezesowi, któremu w zatrudnianiu kompetentnych graczy przywidziała się działalność dobroczynna, na otrzeźwienie zalecam terapię powtórkami meczów. Dla ułatwienia odbioru podpowiem, że Rengifo, Lewandowski i Peszko w minionych dwóch sezonach zdobyli dla Lecha 77 bramek - o dziesięć więcej niż cała reszta kadry. Podpowiem też, że Rengifo, Lewandowski i Peszko to najlepsi strzelcy klubu w całej historii jego występów w europejskich pucharach. Już dlatego zasługują na inne traktowanie.

Jeśli najemnych pracowników firma traktuje dobrze, niekiedy rzeczywiście wiążą się z nią emocjonalnie. To się zdarza i w futbolu. Nie tylko wychowankom. Piłkarze czujący autentyczną wdzięczność bywają łaskawsi w negocjacjach niż Manuel Arboleda, który wymusił właśnie na Lechu pensję w polskich warunkach gigantyczną. W Poznaniu uporczywie pielęgnują jednak wizerunek ludzi, którzy wpadają w ślepą furię, gdy zrozumieją, że kiedyś wynegocjowali marną umowę. Własną menedżerską nieporadność odchorowują, plując na sprytniejszych od siebie. Czy latem dowiemy się, że także Semir Stilić - jeśli zechce odejść - to niewdzięczny łajdak?

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.