Otchłań coraz bliżej Górnika

Totalne rozczarowanie: zabrzanie grali w Łodzi z ŁKS-em tak jakby nie musieli waczyć o utrzymanie, jakby byli w połowie tabeli. - Mam pretensje do drużyny, że nie podjęła walki - przyznał trener Henryk Kasperczak

U gospodarzy zagrał Tomasz Hajto, który opuszczając Górnika podpisał klauzulę, że nie zagra przeciw niemu. Hajto wahał się do ostatniej chwili, czekał na deklarację łódzkich działaczy, czy poprą go w ewentualnym procesie. Według Marcina Adamskiego, oliwy do ognia dolało rozmowa z jednym z kibiców, którzy zarzucił Hajcie, że nie wychodząc na boisko chce pomóc Górnikowi. - Dla Tomka występ był więc sprawą honorową - tłumaczy Adamski. - Stanęliśmy za nim murem i przeciwko dawnej drużynie zagrał nawet z opaską kapitana.

Ostatnią rzeczą, jaką można zarzucić Hajcie, to brak zaangażowania. W sobotę starał się jeszcze bardziej i nie popełnił chyba żadnego błędu, podobnie zresztą jak cała defensywa ŁKS-u. A przecież nie mógł zagrać Tadas Papeckys. Jednak w środku boiska znakomicie przerywali ataki gości Robert Sierant, a zwłaszcza najlepszy na boisku Mladen Kaszczelan. Czarnogórzec pod nieobecność Świerczewskiego był liderem drugiej linii gospodarzy. Na jego tle Paweł Strąk z Górnika wyglądał jak oldboj po długiej i bardzo męczącej karierze, albo jak górnik po zejściu ze zmiany.

Ełkaesiacy kontrolowali grę, ale rzadko stwarzali zagrożenie pod bramką Sebastiana Nowaka. Najlepszą akcję przeprowadzili w 30. min, kiedy po zagraniu Jakuba Biskupa Marcin Smoliński ładnie przyjął piłkę i kopnął pod poprzeczkę. Niestety, znakomitą interwencją popisał się Nowak.

W atakach łodzian najaktywniejsi byli Wahan Geworgyan i Biskup, ale dobrych szans z tego nie było. Kiedy wszyscy szykowali się na przerwę, sędzia podyktował rzut wolny z lewej strony boiska. Geworgyan kopnął w światło bramki, a piłka wpadła do siatki. Kiedy skończyła się radość, rozpoczęło się ustalanie, kto był autorem prowadzenia. Bo piłka przeleciała bardzo blisko Rafała Kujawy, który na pewno zasłonił i zmylił bramkarza. - To gol Wahana - mówił Kujawa. Powtórki telewizyjne też nie rozwiały watpliwości. - Rafał był ostatnim zawodnikiem, który dotknął piłki, a więc gol jest jego autorstwa - stwierdził trener Wesołowski.

Początek drugiej połowy należał do Górnika. Najpierw Piotr Madejski uderzył z rzutu wolnego, a po chwili pomocnik z Zabrza po indywidualnej akcji próbował zaskoczyć Bogusława Wyparłę. Ale bramkarzowi ŁKS-u więcej kłopotów sprawiało słońce świecące mu w oczy niż zabrzanie. Dlatego przysłał na ławke rezerwowych jednego z chłopców podających piłkę z prośbą o czapkę z daszkiem.

W 58. min bardzo pracowity Geworgyan kolejny raz wykonywał rzut wolny, tym razem pośredni sprzed pola karnego. Znów uderzył dość mocno, a Adamski z pięciu metrów wpakował piłkę głową do siatki.

Po stracie gola goście ruszyli do bardziej zdecydowanych ataków, ale stworzyli sobie tylko dwie okazje. Nie były one jednak takie, żeby przestraszyć ełkaesiaków. W 65. min Dariusz Kołodziej uderzył z dystansu, ale obok słupka. Po chwili także z daleka strzelał Grzegorz Bonin, też niecelnie.

Widać było, że Górnik nie jest w stanie w niczym zaszkodzić łodzianom. Nic dziwnego, że szkoleniowiec gospodarzy mógł dać szansę występu zawodnikom z Młodej Ekstraklasy - Wojciechowi Mordzakowskiemu (trzeci raz w lidze) i Tomaszowi Ostalczykowi (czwarty)!

ŁKS Łódź - Górnik Zabrze 2:0 (1:0)

Bramki: 1:0 Kujawa (45.), 2:0 Adamski (58.)

ŁKS: Wyparło - Radzius, Hajto, Adamski, Łakomy (70. Mordzakowski) - Geworgyan (75. Ostalczyk), Kaszczelan, Sierant Ż, Smoliński (83. Ognjanović), Biskup - Kujawa.

Górnik: Nowak - Bonin, Banaś, Pazdan, Magiera - Szczot, Strąk Ż, Przybylski (65. Kołodziej), Danch, Madejski - Jarka (46. Pitry).

Sędziował: Artur Radziszewski (Warszawa). Widzów: 7000.

Zdaniem trenerów

Henryk Kasperczak (Górnik Zabrze): ŁKS miał więcej szczęścia. Bramka do szatni padła w dość szczęśliwych dla gospodarzy okolicznościach. Mam pretensje do drużyny, że nie podjęła walki. ŁKS mógł zremisować, my musieliśmy wygrać, ale tego nie było widać. Po drugiej bramce chłopcy opadli z sił, a do tego szwankowała też psychika. Nadal żyjemy nadzieją, że będzie lepiej.

Grzegorz Wesołowski (ŁKS): Bardzo się cieszę ze zwycięstwa, bo sytuacja w klubie była w minionym tygodniu bardzo napięta. Trener Henryk Kasperczak uważa, że mogliśmy zremisować, ale ja myślę, że musieliśmy wygrać, bo remis skomplikowałby nam sytuację w tabeli. Według mnie jeszcze się nie utrzymaliśmy. Był to typowy mecz walki, bez fajerwerków, a o naszej wygranej zadecydowała determinacja.

Rozmowy pod szatnią

Robert Szczot (Górnik): Przedmeczowe założenia były takie, że mieliśmy grać bardzo agresywnie i kontratakować. Co z tego wyszło, wszyscy widzieli... Nie potrafiliśmy, tak jak ŁKS, zagrać piłką, momentami graliśmy niczym pajace. Nie tak wyobrażałem sobie mój powrót do Łodzi. Staraliśmy się, walczyliśmy, a tu taki klops. Przede wszystkim zabrakło nam dobrych sytuacji, których nie potrafiliśmy sobie stworzyć. Pod koniec meczu nasze strzały były przejawem rozpaczy i niemocy.

Piotr Świerczewski (ŁKS): Nie grałem z powodu kontuzji, ale chłopcy poradzili sobie beze mnie. Nie poznawałem Górnika, który stracił swój dawny śląski charakter. Spodziewałem się, że drużyna z Zabrza mając nóż na gardle będzie walczyć. Tymczasem w grze gości nie było żadnej determinacji. Tak się nie gra, gdy walczy się o utrzymanie w ekstraklasie.

not. jw

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.