Na podstawowym poziomie ta operacja na meczu odbywa się już podczas każdej transmisji telewizyjnej. Jak długo drużyny trzymały piłkę, ile kontaktów z nią mieli konkretni zawodnicy, ile razy podawali. Czysta statystyka, czasem nieuzupełniona jakąkolwiek analizą, a czasem fałszywie interpretowana przez komentatorów.
Na ekranie widzimy np., kto przemierzył w trakcie gry największy dystans, a słyszymy, że "najwięcej przebiegł", czyli "włożył najwięcej wysiłku". Oczywista nieprawda. Można pokonać krótszy dystans, lecz znacznie częściej zrywać się do ostrych sprintów - i wykonać tym samym większą pracę. To jak różnica między jednostajnym truchtem a treningiem interwałowym. Jerzy Dudek opowiadał mi kiedyś w Madrycie, że jako bramkarz Realu szwendał się po polu karnym, żeby "nabić sobie statystyki".
Kibicowi chcącemu wejrzeć głębiej, wystarczy wejść do internetu. I na komputerze albo tablecie odpalić publicznie dostępną aplikację - najbardziej popularne to Statszone i Squawka - która mecze najważniejszych rozgrywek rozbiera na cyfrowe atomy w czasie rzeczywistym. To następny, by tak rzec, poziom wtajemniczenia. Pozwala sprawdzić, kto do kogo podaje najczęściej, a kto z kim nie współpracuje w ogóle, i np. zanalizować, czy wybierają inne warianty, czy blokuje ich przeciwnik. Pozwala zlustrować każde zagranie każdego piłkarza - ile miał przechwytów i gdzie, ile strat i gdzie, ile wygranych/przegranych pojedynków główkowych i gdzie, jak wygląda mapa jego podań, jak zachowywał się w drugim, a jak w ostatnim kwadransie etc. A także porównać wszystkich do wszystkich. Hulaj, wyobraźnio, piekła nie ma.
Cały tekst czytaj w poniedziałkowym dodatku sportowym do "Gazety Wyborczej" lub na Sport.pl Ekstra .
- Jak z futbolem w Australii było
- Liga angielska, wyspa pełna tajemnic
- Ligowy hit, czyli test z cierpliwości
- Nastolatek, który by się przydał, ale go nie było
- Wlazły, Zagumny. Reaktywacja