Serie A. Czy Inter perwersyjnie zemści się na Milanie?

Derby Mediolanu to jest zawsze futbolowy megahit, ale sobotnie zyskały dodatkowy atut. Odbędą się w idealnym, wymarzonym momencie. I w Milanie, i w Interze ogłosili, że mogą rozstrzygnąć o mistrzostwie Włoch. Relacja na żywo na Sport.pl od 20.40.

Najpierw obaj rywale się od siebie oddalali. Piłkarze Milanu, którzy od lat bezsilnie podziwiają panujących we Włoszech lokalnych rywali, konsekwentnie ciułali zwycięstwa, rośli na pozycji lidera, wydawało się, że wreszcie dopadną tytułu, którego nie zdobyli od 2004 r. A piłkarze Interu popadli w depresję po rozstaniu z trenerem Mourinho, którego pokochali na zabój - przegrywali seryjnie, osuwali się w tabeli, szatnię kontuzje niemal wyludniły.

Inter na fali kontra gasnący Milan. Derby Mediolanu przesądzą o mistrzostwie?

 

W grudniu przewaga lidera nad obrońcami tytułu rozszerzyła się do 13 punktów.

Wtedy szkoleniowca doświadczonego i wybitnego - Rafaela Beniteza - zastąpił nowicjusz, który nie osiągnął nic - Leonardo. I rywale zaczęli się do siebie zbliżać. Milan krztusił się i tracił dystans, uwolniony od antypatycznego szefa Inter odrabiał straty. Dziś dzielą ich dwa punkty.

Właśnie dlatego nastał idealny moment, by stoczyć bezpośredni pojedynek. Zwycięstwo Interu da mu derbowy triumf najrozkoszniejszy, bo zarazem zepchnie sąsiadów z pozycji lidera. A czy Milan mógłby wyobrazić sobie porażkę bardziej przykrą?

Dlatego obie strony czują, o jak wielką stawkę grają, dlatego po obu stronach słychać, że wieczór może przesądzić o mistrzostwie. - Z psychologicznego punktu widzenia to mecz decydujący. Kto twierdzi inaczej, kłamie - mówi Clarence Seedorf. Takie deklaracje padają rzadko, bo jeszcze zwiększają presję, więc jeśli holenderski rozgrywający uderza w te słowa, to czuje, że w drużynie trzeba wyzwolić krańcową mobilizację.

Jej sytuacja stała się ekstremalnie trudna. Zanim w ostatniej kolejce przegrała w Palermo, w przedostatniej oddała punkty leżącemu na dnie tabeli Bari - miejsce w defensywie znajdują tam nawet dla naszego Kamila Glika - ale przede wszystkim straciła Zlatan Ibrahimovicia, który został zdyskwalifikowany za uderzenie przeciwnika. A to jest solista absolutnie wyjątkowy, w Serie A od zawsze wywierający takie piętno na otoczeniu, że podporządkowuje sobie całą koncepcję gry. I w Juventusie, i w Interze, i teraz w Milanie wymienianie podań służy(ło) często głównie temu, by piłka spadła obok niego - w dowolnej odległości od bramki - a on zajął się resztą.

W Milanie zajmuje się jeszcze bardziej niż gdzie indziej, bez niego atak traci całą drapieżność. Dlatego Massimiliano Allegri musi właściwie wymyślać drużynę na nowo. Jeśli wierzyć publikowanym w gazetach diagramom, brał pod uwagę niemal każde znane współczesnej myśli taktycznej ustawienie ofensywy oraz każdą dostępną w szatni konfigurację personalną. I pewności, czy wybrał słusznie, nie będzie miał do końca, bo na razie wiadomo tylko jedno - jeśli Ibrahimovicia nie ma, mediolańczycy więdną. Jesiennych derbów raczej też by nie wygrali (1:0), gdyby nie odosobniony przebłysk szwedzkiego dryblasa.

Allegri ma problem, ale i fantastyczną szansę. Dotąd pracował tylko na prowincji, przepychając Sassuolo z trzeciej ligi do drugiej, a potem z powodzeniem wpajając atrakcyjny styl piłkarzom Cagliari, teraz rozpowiada, że czeka go najważniejszy wieczór w karierze. To przez mecze o randze mediolańskich derbów zyskuje się we Włoszech trenerskie szlachectwo.

Jego przeciwnik Leonardo - jemu też zabraknie ważnej postaci, przywódcy defensywy Lucio - już w wielkiej firmie pracował, ale w sumie doświadczenia zebrał jeszcze skromniejsze. W Milanie wytrwał zaledwie rok, bo nie tolerował połajanek właściciela klubu Silvia Berlusconiego i jeszcze ośmielał się publicznie ripostować. Za swoje dokonania był przez wszystkich poza premierem chwalony, ale derby wspomina koszmarnie. Przegrał je 0:4 i 0:2, uzyskując w dwumeczu najczarniejszy bilans od stu lat. A przede wszystkim wytykano mu kardynalne błędy - jak zwlekanie ze zdjęciem z boiska Gennaro Gattuso, który przez jego opieszałość został wydalony do szatni z czerwoną kartką.

Rywale Brazylijczyka docenili i zaprosili do siebie. Transfer reklamowano jako zemstę za Seedorfa i Andreę Pirlo - piłkarzy niechcianych niegdyś w Interze, których przejął Milan, by osiągać z nimi wspaniałe międzynarodowe sukcesy. Rossoneri czerpali z nich dodatkową perwersyjną przyjemność, nerazzuri byli wyszydzani za krótkowzroczność. Teraz ci ostatni podebrali Leonardo, związanego z sąsiadami od kilkunastu lat - najpierw jako piłkarz, potem dyrektor sportowy (wyszukał Kakę, Pato, Thiago Silvę), wreszcie trener.

I właśnie ten człowiek w sezonie obwołanym już klęską znienacka przywiódł Inter do jakże obiecującej chwili - po odniesionym w niezapomnianym stylu zwycięstwie nad Bayernem Monachium drużyna wylosowała w ćwierćfinale Ligi Mistrzów najsłabsze w stawce Schalke, awansowała do półfinału Pucharu Włoch, z powrotem doskoczyła do czołówki tabeli ligowej. Nadal ma szansę, by powtórzyć niesamowity ubiegły sezon, przystrojony w trzy trofea.

Ale nawet jedno - mistrzostwo kraju - byłoby wyjątkowe. Siedmiu z rzędu nie uzbierał dotąd we Włoszech nikt. A Inter sięgnąłby po nie rękami wyrzeźbionego w Milanie trenera Leonardo...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.