Inwazja Indonezji na Inter

Negocjacje ciągną się od miesięcy, niekoniecznie z powodów biznesowych. Ale Massimo Moratti już postanowił, że wyrwie sobie ogromny płat serca i sprzeda Erickowi Thohirowi, od zaraz chyba najbardziej egzotycznemu właścicielowi wielkiej futbolowej firmy w Europie

Według "La Gazzetta dello Sport" 50 mln euro zasili osobisty majątek włoskiego potentata paliwowego, a 200 mln przepłynie do jego klubu, dzięki czemu Inter pozbędzie się zadłużenia.

Ma w 70 procentach należeć do indonezyjskiego magnata medialnego, współwłaściciela kilku koncernów samochodowych i mnóstwa innych przedsiębiorstw, a także prezesa Koszykarskiej Unii Azji Południowo-Wschodniej, który posiada już udziały w sporcie amerykańskim - koszykarskiej Philadelphia 76ers oraz piłkarskim DC United - oraz indonezyjskim. Do ustalenia pozostały tylko drobiazgi, by za dwa miesiące nowa maszyneria, jak mówi Moratti, działała już płynnie. 68-letni Włoch chce zagwarantować sobie prawo do zawetowania niektórych decyzji, zobowiązać kontrahenta do inwestycji w drużynę, być może nawet zarezerwować sobie możliwość odkupienia akcji, gdyby sytuacja rozwijała się nie po jego myśli.

Operacja niby przebiega typowo dla nowoczesnego futbolu, zwłaszcza brytyjscy fani przyzwyczaili się, że zrośnięte z regionem kluby wpadają w ręce właścicieli z innych planet, o których albo nigdy nie słyszeli, albo słyszeli co najwyżej w doniesieniach ze świata wielkiej finansjery. Ale w Mediolanie wszystko jest jednak bardziej.

"Inter musi stać się naprawdę internazionale"

I wszystko, znaczy rozdzieranie czarno-niebieskich serc, odbywa się jawnie, przy wielomilionowej publiczności. - Kiedy pozbywałem się Genoi, płakałem 15 dni - zwierza się Aldo Spinelli, jedna z wielu rozgoryczonych osobistości włoskiej piłki. - Massimo, nie sprzedawaj Interu, pomogę ci - błagał Ernesto Pellegrini, prezes klubu w latach 80. i 90. Przysięgał, że zwoła grupę krajowych biznesmenów, którzy dokapitalizują pogrążoną w zapaści drużynę, przestrzegał, że Indonezyjczyk planuje najzwyklejszy interes, tymczasem klubami powinno zarządzać się z miłości.

Morattiemu nie musiał tego tłumaczyć, Moratti wyniósł interismo z domu - kiedy mediolańscy piłkarze zdobywali w 2010 roku Puchar Europy, to powtarzali osiągnięcie z lat 60., ery jego ojca Angelo, czyli spełniali wielką życiową misję swojego szefa. Ciepłego człowieka, zbyt gorącego prezesa. Zawsze reagował z porywczą pasją fana, któremu wystarczy pojedynczy mecz albo wręcz odosobnione zagranie, by piłkarza wykląć czy też przeciwnie, pokochać go jak własnego syna. Odkąd w 1995 roku przejął klub, utopił w nim 1,2 miliarda euro, również dlatego, że długo wydawał na transfery bez umiaru, bez dbałości o spójność polityki kadrowej, beztrosko przepłacając tam, gdzie wpadał na naciągaczy świadomych jego słabości.

Aż jako prezes się spełnił (dorównał ojcu), a ponieważ jego interesy podupadły, Inter biedniał w oczach, w trzy sezony 235-milionowy (brutto) budżet płacowy okroił o blisko połowę. I Moratti postanowił odstąpić kawałek klubu, by zrzucić z siebie część kosztów. Już w styczniu włoskie gazety plotkowały, że 15 procent akcji odsprzeda inwestorom z Chin, by spłacić długi i przyspieszyć przygotowania do budowy nowego stadionu. Początkowo zamierzał rozstać się jedynie z pakietem mniejszościowym, nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie znajdzie poważnego strategicznego partnera, który wyłoży znaczne pieniądze, lecz zrzeknie się znacznego wpływu na zarządzanie zakupem. Kiedy zaakceptował rzeczywistość, zaczął tłumaczyć Pellegriniemu - i innym apelującym o rezygnację z transakcji - że nastał czas na podróż w przyszłość. "Klub musi się stać naprawdę internazionale [międzynarodowy, od pełnej nazwy klubu], konieczna jest ekspansja marki na skalę globalną". "Na boisku zwyciężałem międzynarodowo, ale finansowo grałem wyłącznie w kraju. I przegrałem". "Otworzymy się na świat, postawimy na innowacje: azjatycki wspólnik to nowe rynki i nowe kompetencje menedżerskie".

Rozpacz nad schyłkiem romantycznego calcio

Thohir, znany przede wszystkim jako fanatyk koszykówki, ponoć od dawna marzył o sławnej futbolowej firmie. Interem osobiście kierował nie będzie, lecz wyśle przyjaciół i zarazem zaufanych partnerów - stacjonującego w Pittsburghu, działającego dotąd w branży energetycznej Handy'ego Soetedjo, który reklamuje się jako znawca piłki, oraz Rosana Roeslaniego, który zajmie się finansami. Według indonezyjskiej prasy ten drugi już w styczniu przekaże 80 mln euro na transfery.

Azjatycka inwazja na europejskie boiska trwa, recesja jeszcze ją nasiliła. Interem zawładnie właściciel chyba najbardziej egzotyczny, pochodzący z kraju gigantycznego (237 mln obywateli, więcej mieszka tylko w Chinach, Indiach i USA), lecz dla naszej części świata tajemniczego. Kto słyszał o należących również do Thohira koszykarskich klubach Satria Muda BritAma Jakarta oraz Indonesia Warriors? Kto słyszał o indonezyjskim piłkarzu, emerytowanym lub aktywnym? Albo innym sportowcu? Tamtejszej narodowej pasji, sztuce walki pencak silat? Polityku? Aktorze? Włoska prasa rozpacza nad schyłkiem romantycznego calcio, a mediolańscy fani obawiają się aż tak nieznanego, zwłaszcza że Italia ma bogatą tradycję futbolowych właścicieli, którzy traktują kluby z czułością, jak rodzinne skarby, i kierują się porywami serca typowymi dla trybun - stąd w Serie A tyle posunięć spontanicznie nieprzemyślanych, nierzadko wręcz wariackich, zazwyczaj w dłuższej perspektywie szkodliwych.

Ale Inter jeszcze przed nawiązaniem kontaktów z Thohirem najliczniejszą, aż 11-milionową kibicowską bazę miał właśnie w Indonezji...

Więcej o:
Copyright © Agora SA