Serie A. Depresja Zlatana

Broniący tytułu Milan odzyskuje równowagę, choć największy gwiazdor twierdzi, że stracił serce do futbolu. Czy jednak mógł stracić, jeśli w sobotę znów był najlepszy na boisku?

Redaktor też człowiek. Zobacz co nas wkurza na Facebook.com/Sportpl ?

Najpierw Zlatan Ibrahimović, który zawsze zdawał sobie sprawę ze swoich rozlicznych przewag nad zwykłymi śmiertelnikami, zrozumiał, że mimo to również umrze. Nazajutrz po trzydziestych urodzinach ogłosił: - Zaczynam się starzeć.

Wyżalił się reporterom na zgrupowaniu kadry Szwecji. - Nie mam zapału, jak przedtem, ogień już we mnie nie płonie - mówił. - Kiedyś bawiłem się, zostawałem po treningu, żartowałem. Teraz wszystko przeszło w rutynę. I muszę bardzo dbać o siebie. W młodości nawet z bólem mogłem strzelić gola z 40 metrów, dziś potrzebuję solidnej rozgrzewki, zanim w ogóle kopnę piłkę. Jeszcze czerpię przyjemność z gry, ale nie zobaczycie mnie na boisku siwowłosego. Chcę skończyć karierę, kiedy będę wciąż umiał utrzymywać szczytowy poziom i nie stanę na krawędzi zniszczenia samego siebie. Chcę grać jeszcze tylko trochę, a potem cieszyć się życiem. Od dzieciństwa każdą sekundę wypełnia mi futbol. Nie myślałem o niczym innym, czasami wagarowałem tylko po to, by pograć. Ostatnio moje życie się zmieniło, interesuję się różnymi rzeczami. Zmuszam się nawet, by pokopać z synami. Czasami wychodzę do ogrodu i kopię, ale tak mnie to męczy, że musi mnie zastąpić niania. Nie żartuję. Nienawidzę tego mówić, ale muszę.

Szefowie Milanu wpadli w popłoch, do piłkarza natychmiast jął wydzwaniać prezes Adriano Galliani. Pracownik z kontraktem gwarantującym rekordową we włoskim calcio pensję (i wygasającym w 2015 roku), który publicznie oznajmia, że mu się nie chce, to problem dalece poważniejszy niż fundamentalny. Zwłaszcza że dotknął pracownika pasowanego na lidera zdolnego poprowadzić drużynę

po chwałę w Lidze Mistrzów.

Kibice też się zezłościli. Kto pobiera 9 mln euro rocznie, nie ma prawa się przyznawać, że mu zszarzała codzienna pańszczyzna - wstawanie o tej samej porze, jeżdżenie pod ten sam adres, oglądanie tych samych twarzy, wykonywanie tych samych czynności.

Ale depresja, albo zwykłe wypalenie zawodowe to zaraza demokratyczna niczym śmierć, kosi wszystkich. Ponadprzeciętnie często dopada tylko - co wiemy ze statystyk - artystów.

W Zlatanie artystę widać od zawsze. To indywidualista i egocentryk, który zajął się dyscypliną prawdopodobnie o tyle niewłaściwą, że organicznie nie nadaje się do gier zespołowych. Jego nieopanowaną skłonność do ucieczki od schematu zdradzają niezliczone zagrania wyniesioną na drugie piętro piętą - Ibrahimović nie umie oprzeć się wybraniu wariantu trudniejszego, nawet jeśli łatwiejszy daje większą szansę na zysk dla drużyny.

O psychiczny dołek można podejrzewać go też dlatego, że miał powody, by dojść do wniosku, iż szczyt kariery już poza nim.

W ojczyźnie jest megagwiazdą - imię zastrzegł jako nietykalny znak towarowy, dziennik "Aftonbladet" relacjonował na żywo jego urodziny i podarował mu wydawnictwo z jego 30 najpiękniejszymi zdjęciami, 30 najpiękniejszymi chwilami i 30 najpiękniejszymi golami. A z reprezentacją, z której Szwed już w przeszłości rezygnował, na pułapy medalowe nie wzleci. Rodacy nie dorastają mu do korków.

Za zaszczyty w krajowych ligach też Ibrahimović nie ma po co umierać. Tytuł zdobywał wszędzie, gdzie próbował - i w Ajaksie Amsterdam, i w Juventusie, i w Interze, i w Barcelonie, i w Milanie.

Zostają zaszczyty międzynarodowe, czyli LM. Na te dotąd szwedzki sztukmistrz nie zasłużył i prawdopodobnie stracił złudzenia, że zdoła zasłużyć. W Barcelonie

jego geniuszu nie pojęli;

do Realu Madryt nie pójdzie, bo tam rządzi porzucony już przezeń Mourinho; na Manchester Utd nie ma szans, bo jest ostatnim graczem spełniającym charakterologiczne oczekiwania Aleksa Fergusona; Chelsea odmładza kadrę; podobnie jak mierzący wysoko Manchester City, który atakującymi mógłby obsadzić wszystkie dostępne pozycje, od lewej obrony po stanowisko magazyniera. Aktualny pracodawca? Milan ledwie gramoli się w Serie A...

Ibrahimović mógłby spróbować osobiście wypchnąć drużynę na szczyt, ale tego nie potrafił nigdy. W najcięższych bataliach duszyczkę wnosił na boisko mięciutką jak aksamit - jeśli rywale złośliwie uparli się, żeby zwyciężyć, nie znajdował w sobie ognia, którym by ich spopielił. Rozpływał się w świetle jupiterów.

Artysta niewystarczająco zdolny, by spełnić własne ambicje, cierpi piekielnie. Jeśli Ibrahimović uświadomił sobie ograniczenia, których nie przezwycięży, to jego zwierzchnicy będą mieli kłopot - mimo czarnego pasa w taekwondo i bałkańskich korzeni waleczny nie był nigdy, a oni najęli go, by wiódł po zwycięstwa całą szatnię.

Na razie Zlatan śmiertelnym zagrożeniem dla innych ssaków bywa, gdy poluje w Szwecji na łosie. Licencję zdobył w zeszłym roku, kiedy również przechodził kryzys. Już wówczas zwierzał się z egzystencjalnych lęków: - Muszę zacząć myśleć, co będę robił, gdy rzucę futbol. Nie chcę pewnego dnia obudzić się i nie mieć powodu, by podnieść się z łóżka.

Aż trudno uwierzyć, że w sobotnim meczu z Palermo (3:0) przewyższał wszystkich na murawie. Prasa komentowała, że jego powrót zadziałał na kolegów jak prozac [popularny lek na depresję] i jeśli ma tak grać, to może niech z depresji nie wyjdzie do końca kariery.

Podyskutuj o Ibrahimoviciu na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Agora SA