Liga hiszpańska. Człowiek, który łączy Barcelonę i Real

Ośmiu prezesów Barcelony obejrzy z trybun Camp Nou sobotni klasyk z Realem Madryt. Czy wydarzenia na boisku wytrzymają konkurencję ze zbiorowym hołdem dla Johana Cruyffa?

Tym razem nie 17. minuta i 14. sekunda - w zwyczajowym okrzyku niepodległości na pamiątkę końca wojny katalońskiej i utraty niepodległości regionu. W sobotę 2 kwietnia fani z Camp Nou złożą hołd Cruyffowi w 14. minucie klasyku - ten numer wielki idol nosił na koszulce. Wiele lat temu oddał numer 9 koledze z Ajaksu, sięgnął do szafy i wyciągnął przypadkowo 14. Po wygranym meczu zatrzymał go na szczęście.

W ostatnich dniach miejsce pamięci poświęcone zmarłemu Holendrowi na stadionie Barcelony odwiedziło 50 tys. ludzi. Genialny piłkarz, trener i wizjoner za życia konfliktowy, stał się po śmierci symbolem pojednania.

Cruyff był doradcą prezesa Joana Laporty od 2003 do 2010 roku. Wtedy otrzymał tytuł prezesa honorowego. Zrezygnował z niego, gdy Laportę zastąpił Sandro Rosell. W klubie z Katalonii zmiana ekipy rządzącej nigdy nie przebiegała w pokoju. Rosell pozwał do sądu Laportę, co było sygnałem do nieustającej wojny na górze. Były prezes sprzymierzeńców miał mocnych - obok Cruyffa także Pepa Guardiolę.

W sobotę wszelkie wojny, przede wszystkim domowe, mają ustać. Przed miejscem poświęconym Cruyffowi Rosell i Laporta podali sobie ręce. Hołd Holendrowi składał też przez ostatnie dni Real Madryt. Prezes Florentino Perez podczas wizyty w miejscu pamięci na Camp Nou powiedział, że "ktoś taki jak Johan nigdy nie powinien był nas opuszczać". Dzień po śmierci 68-letniego Holendra treningi drużyn z Santiago Bernabeu zaczynały się od minuty ciszy. W Barcelonie wciąż myślą, jak uczcić zmarłego, rozpatrywany jest pomysł, by jego imię nosił stadion. Proponowano, by bramą Cruyffa nazwać wejście numer 14, ale zdecydowano, że to za mało jak na wymiar postaci.

W cieniu żałoby dwie wielkie drużyny rozpoczęły przygotowania do sobotniego meczu. Jego sportowy ciężar nie jest tym razem przytłaczający. 10 pkt przewagi Barcelony nad trzecim Realem sprawia, że kwestię mistrzostwa Hiszpanii uważa się za rozstrzygniętą. "Królewscy" przegrali pierwszy klasyk na Bernabeu 0:4, co dodatkowo zmniejsza jego szanse. W Hiszpanii o kolejności w tabeli przy równej liczbie punktów decydują bezpośrednie mecze.

Wygrana "Królewskich" w sobotę byłaby jednak nie do przecenienia. Nie tylko ze względów prestiżowych. Katalończycy znów nazywani są najlepszą drużyną świata, oderwali się od konkurencji, w powszechnej opinii zagrozić im może Bayern Monachium w drodze po obronę potrójnej korony. Żaden klub takiej sztuki jeszcze nie dokonał, by rok po roku zgarnąć trzy najważniejsze trofea. Barcelona może być pierwsza.

Drużyna Luisa Enrique nie przegrała 39 ostatnich meczów, bijąc rekord Hiszpanii. Zespół Zinedine'a Zidane'a trwał w tym czasie w niepewności i rozchwianiu wzbierającym jak fala po porażce w derbach z Atletico. Od tamtej chwili Real bardzo pomału podnosił głowę, debata, dlaczego magia wielkich indywidualności ginie gdzieś na zielonej murawie, przysłoniła porównania z Katalończykami. Barca jawi się jako faworyt w sobotę i potęga niemal niedościgniona.

Gdzieś w sercach fanów Realu tli się nadzieja, że trudna sytuacja wyniesie piłkarzy Zizou na wyżyny motywacji. W poprzedniej kolejce Barca zremisowała, tracąc przewagę dwóch goli nad Villarreal, a więc też miewa chwile słabości. W dodatku Leo Messi, Luis Suarez, Javier Mascherano i Dani Alves dołączą do drużyny dopiero w czwartek, zmęczeni walką o punkty w eliminacjach rosyjskich mistrzostw świata i lotem za Atlantyk. Kara za żółte kartki pozwoliła Neymarowi wrócić do Barcelony wcześniej.

Real ma mniejszy problem. Tak jak Barca "Królewscy" zwolnili na zgrupowania reprezentacji aż dziewięciu piłkarzy. Większość z nich grała w Europie mecze towarzyskie, których znaczenie jest bez porównania mniejsze niż w Ameryce Płd. W niedzielnym sparingu Hiszpanii w Rumunii w podstawowym składzie zagrało aż czterech graczy Luisa Enrique i ani jeden Zidane'a. Lewy obrońca Barcy Jordi Alba zakończył je z urazem i zaczął walkę z czasem przed sobotą.

Zmęczenie może być więc problemem Barcelony. Jej gwiazdy wrócą do klubu 48 godzin przed sobotnim meczem. 15 miesięcy temu w podobnej sytuacji Luis Enrique posadził na ławce w meczu ligowym w San Sebastian będących po podróży Messiego i Neymara. Barca przegrała z Realem Sociedad, czego trener omal nie przypłacił posadą. To było jednak przesilenie i ostatni konflikt w szatni klubu z Katalonii. Od tamtej pory Barca zdominowała klubowy futbol. Czy w sobotę Real Madryt będzie w stanie przerwać nieustające święto?

Zobacz wideo

12 najpiękniejszych goli (prawie) zza połowy. Musisz to zobaczyć! [WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.