Primera Division. Rozdwojenie jaźni fanów Realu Madryt

Kiedy zawodzi wojsko zaciężne, kibic Realu dopomina się o wychowanków, lub przynajmniej Hiszpanów w składzie drużyny. Po czym zaciera ręce widząc Florentino Pereza rozbijającego bank i wygrywającego wyścig po kolejną megagwiazdę - pisze Dariusz Wołowski, dziennikarz Sport.pl.

Rekord ligi hiszpańskiej pobity przez Barcelonę - 35 meczów bez porażki, przypomina czasy, gdy wychowankowie grali główne role również w Realu Madryt. "Królewscy" pod kierunkiem Leo Beenhakkera nie przegrali 34 kolejnych spotkań w sezonie 1998-99. Tamta drużyna, która poległa w feralnym półfinale Pucharu Europy z PSV Eindhoven tworzyła legendę Quinta del Buitre. Piątka Sępa dominowała w futbolu hiszpańskim przez lata, zabrakło jej tytułu najlepszej drużyny Europy, którą w tym czasie była. Miejsce na szczycie odebrał jej Milan Arrigo Sachiego, z Gullitem, Rijkaardem, Van Bastenem i Carlo Ancelottim. Drużyna tak samo wybitna, ale w znacznie większym stopniu spełniona poza krajem.

Piątka wychowanków Realu miała różne losy. Miguel Angel Pardeza grał w pierwszej drużynie najkrócej, karierę robił w Saragossie. Ale Emilio Butragueno, Michel Gonzalez, Martin Vazquez i Manolo Sanchis zapisali w klubie z Santiago Bernabeu swój wielki rozdział. Mimo że w 1988 roku przegrali największą szansę, po tym jak wyeliminowali z Pucharu Europy Napoli z Maradoną, broniące tytułu Porto z Młynarczykiem, wreszcie Bayern Monachium. Dwa remisy z PSV Ronalda Koemana i Geralda Vanenburga (1:1 u siebie i 0:0 na wyjeździe) odebrały Quinta del Buitre szansę na nieśmiertelność.

Mimo wszystko tamten romantyczny okres głęboko siedzi w sercach kibiców z Bernabeu. Do tego stopnia, że nawet dziś, gdy najdroższa drużyna świata zawodzi, wszyscy w Madrycie sugerują, że gdzieś w pogoni za bogactwem i sukcesem została odcięta od korzeni. Cristiano Ronaldo, Karim Benzema, Gareth Bale nie wyrośli w La Fabrica.

Po porażce z Atletico w derbach, Zinedine Zidane dał szansę wychowankom. W meczu z Levante zagrali Nacho, Mayoral, Brazylijczyk Casemiro i Lucas Vasquez. Gdyby dodać do nich Jese, byłoby akurat pięciu. Casemiro wychował się co prawda w Sao Paulo, ale ponieważ grał w Castilli, można go uznać za wynalazek Realu. Skutek eksperymentu Zidane'a był taki, że drużyna Realu przebiegła w Levante dystans większy niż kiedykolwiek w tym sezonie. Znaczy wychowankowie chęć i siłę do walki mają. W starciu derbowym "Królewscy" przemierzyli o 11 km mniej od rywali z Calderon.

Ciekawe czy chłopaki z La Fabrica mają inne atuty, by grać w Realu? Dziś w galowej jedenastce "Królewskich" jest tylko jeden Hiszpan. Sergio Ramos to wychowanek Sevilli, ale kibic z Bernabeu ma go za swojego. Real wychowuje tłumy dobrych graczy, ale przede wszystkim dla innych. Rzadko wychowanek dostaje szansę i wsparcie, by dorosnąć do pierwszej drużyny. Przykładem Morata robiący karierę w Serie A.

W składzie galowym Barcelony jest dziś czterech Hiszpanów (Pique, Alba, Busquets, Iniesta), ale i Leo Messi może uchodzić za wychowanka. To jednak bardzo daleko od ideału - kiedyś za Tito Vilanovy przez chwilę zagrało ich w Barcelonie jedenastu. Nie ma się co oszukiwać - najbogatsze kluby świata raczej nie wyrzekną się wielkich transferów. Przecież to Florentino Perez, zanim zmienił front, był autorem koncepcji "Zidanes i Pavones". Póki boisko nie zweryfikowało jej brutalnie. Prezes Realu widział wychowanków, szczególnie w tylnych formacjach, tam gdzie trzeba walczyć i biegać. Z przodu różnicę mieli robić geniusze klasy Zidane'a. Z czasem równowaga w tej mieszance została jednak zachwiana.

Dziś Zidane-trener dostrzega konieczność powrotu do korzeni, gdy zawiódł się na gwiazdach. Po meczu z Atletico zarzucił swoim piłkarzom, że odstawiali nogi, czy zawodowemu piłkarzowi opłacanemu za ciężkie miliony można powiedzieć coś gorszego? Kiedy jednak Rafa Benitez upatrzył sobie Casemiro, wszyscy uważali, że powinien grać James. Nie po to Perez wydał 80 mln euro, by Benitez bajał o równowadze między atakiem i obroną. Nikt go nie żałował, gdy odchodził, choć Rafa jest produktem z Bernabeu w większym stopniu niż Vicente Del Bosque. Aby dać się rozwijać ludziom ukształtowanym w La Fabrica trzeba konsekwencji, cierpliwości, mozołu - czyli wartości, o których w najbogatszym klubie świata zapomniano.

Gdyby nie upór Pepa Guardioli młody Sergio Busquets nigdy nie przebiłby się do składu Barcy. Przecież jeszcze Frank Rijkaard obsadzał Xaviego i Iniestę w rolach drugoplanowych. W Katalonii powiodło się wychowanie i kreowanie wychowanków na graczy z topu. Kiedyś w Realu też się to udawało - zbiorowym przykładem Quinta del Buitre.

W poprzedniej dekadzie jednym z symboli Santiago Bernabeu był Raul Gonzalez. Kiedy się wyczerpał, numer 7 odziedziczył Ronaldo, piłkarz nowej generacji, dając klubowi rys jeszcze bardziej gwiazdorski, kosmopolityczny, showbiznesowy. Indywidualne poprawił wszystkie rekordy Raula, ale wypomina mu się, że nie dał Realowi wystarczającej liczby trofeów. Klub zaczął mieć problemy hollywoodskie, tracąc po drodze na tożsamości. Aby ją odszukać trzeba gruntownego zwrotu w mentalności. Jeśli Real wzoruje się na Barcelonie to o tyle, że chciałby mieć u siebie Messiego, Iniestę, czy Busquetsa. Ale znaleźć ich i wychować do tego nie ma cierpliwości. I mieć jej raczej nie będzie.

Quinta del Buitre to przeszłość, do której nikt w Madrycie nie chce i nie umie wrócić. Ktoś kto przyzwyczaił się do wielkich, hollywoodzkich megaprodukcji, nie będzie oglądał filmów zrobionych za parę groszy.

Kibic Realu przeżywa więc klasyczne rozdwojenie jaźni. Chciałby mieć w drużynie najwybitniejszych graczy świata. I stać go na to. Czyja to wina, że się oni nie rodzą akurat w Madrycie?

Podyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Zobacz wideo

Jesteś kozak? Poznasz po zdjęciu czy piłkarz strzelił karnego? [QUIZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.