Primera Division. Niezborne ruchy Realu Madryt

W trwającej od lat awanturze "Messi czy Ronaldo" stanowczo zbyt rzadko zauważamy, że argentyński właściciel pięciu Złotych Piłek od wielu lat przebywa w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody niż portugalski właściciel trzech Złotych Piłek - pisze na blogu "A jednak się kręci" dziennikarz "Gazety Wyborczej" i Sport.pl Rafał Stec.

Owszem, podstawowy zarzut stawiany temu drugiemu - że znęca się nad słabymi, w meczach z silnymi często znika - jest słuszny. W tym sezonie, jak wiadomo, Cristiano Ronaldo nie wbił gola nikomu z wielkich rywali. Ani Paris Saint-Germain (dwa mecze w Lidze Mistrzów), ani Atlético Madryt (derby też rozegrano dzisiaj już po raz drugi), ani Barcelonie, ani Villarrealowi, ani Sevilli. Torturował za to Malmö (sześć bramek w 180 minut), Szachtar Donieck (pięć bramek w 180 minut) i Espanyol Barcelona (osiem bramek w 180 minut).

Ale on niemal zawsze pada ofiarą marnej postawy całej drużyny. Ewentualnie, gdyby wam poprzednie sformułowanie nie brzmiało - jego marna gra odwierciedla marną grę całej drużyny. Drużyny nawet w swoich szczytowych momentach niezdolnej do zademonstrowania na boisku poziomu zbiorowej współpracy, która dla Barcelony jest codziennością. I dopóki przeciwnik jest tak słaby, że wystarczają na niego indywidualne umiejętności madryckich gwiazd, dopóty Real wygrywa. Zwłaszcza po błyskawicznym objęciu prowadzenia - jak w meczach z Espanyolem (odpowiednio siódma i ósma minuta), spotkaniu z Malmö (dwunasta), efektownym zwycięstwie 10:2 z Rayo Vallecano (trzecia) albo goleadach z Betisem (druga) czy Gijon (siódma) - które jedną stronę rozluźniają, a drugiej uniemożliwiają głęboką defensywę. Kiedy jednak pojawia się przeciwnik silniejszy, a przede wszystkim - lepiej zorganizowany, Real się krztusi. Nie tylko ostatnio, przez siedem lat prezesury Florentino Péreza tylko incydentalnie zdarzało się, by techniczne wyrafinowanie madryckich gwiazd było objęte równie wyrafinowanym planem gry.

Dlatego w tym sezonie Real ledwie jeden z przywoływanych szlagierów wygrał (a raczej wydusił, 1:0 z PSG), dlatego w żadnym z nich (to 630 minut gry) Cristiano Ronaldo nie pokonał bramkarza. Co gorsza, nawet niespecjalnie bramkarzowi zagrażał. Jak w dzisiejszych derbach - najbardziej niebezpiecznie kopnął z rzutu wolnego, czyli w sytuacji niewymagającej współpracy zespołowej. Portugalczyk skandalicznie często pozostaje skazany na solowe zrywy, przypomnijmy sobie choćby niedawny mecz Ligi Mistrzów w Rzymie, w którym błysnął fantastycznym zwodem i strzałem dopiero wtedy, gdy rywale opadli z sił i zostawili mu więcej wolnej przestrzeni. On nie zawsze wygląda już jak przytłaczający obrońców atletyczny potwór, jednak cierpiałby mniej, gdyby był wkomponowany w spójne dzieło taktycznej inżynierii.

Dowody na panujący na Santiago Bernabéu bałagan wyrecytuje każdy madrycki fan, nawet ten doświadczony dzisiaj oglądaniem derbów, więc zapewne już urżnięty w trupa. Nie wiadomo, po cholerę Realowi tylu rozgrywających/środkowych pomocników o podobnej charakterystyce; to niepojęte, że miłość prezesa do Karima Benzemy przez tyle lat chroni go przed konkurencją w postaci innego środkowego napastnika najwyższej klasy światowej; nikt nie nadąża za gonitwą myśli w głowie Florentino Péreza, który dobierając kolejnych trenerów, ewidentnie się zatacza. W każdym razie ten wspaniały klub od dawna nie miał, nie ma i prawdopodobnie nie będzie prędko miał logicznej strategii, jego los zależy od wyrwanych z kontekstu lepszych momentów wybitnych trenerów, o kompetencjach José Mourinho czy Carlo Ancelottiego. A czasami niezborne ruchy prezesa muszą doprowadzić do popołudnia, podczas którego wytrawny weteran wielu kampanii Diego Simeone przeżuje i wypluje żółtodzioba Zinedine'a Zidane'a.

Im dłużej obserwuję rozgardiasz na Santiago Bernabéu, tym więcej nęka mnie wątpliwości, czy ewentualny transfer Roberta Lewandowskiego do Realu, choć dość naturalny - w Barcelonie tłok, a z Bayernu nie ma sensu iść gdzie indziej - będzie posunięciem maksymalizującym szanse na zdobywanie kolejnych trofeów. I osławione pytanie angielskich dziennikarzy, "czy Messi poradziłby sobie w deszczowy, wietrzny wieczór na Britannia Stadium", wzbogacić o jeszcze jedno. Ile mianowicie byłby Argentyńczyk w stanie nazbierać sukcesów, gdyby wpadł w łapy Florentino Péreza.?

Follow @RafalStec

Zobacz wideo

WOW! Ta wytatuowana dziewczyna to Anzhelika Anderson, bogini fitnessu [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.