Primera Division. Gran Derbi Polaków

Ilu jest wśród nas kibiców Barcelony i Realu Madryt? Ilu z nas przeniesie się za tydzień ciałem lub myślą na Santiago Bernabeu, by przeżyć kolejne starcie gigantów? Na te proste pytania nikt nie zna odpowiedzi, choć wszyscy chcielibyśmy ją poznać. W poniedziałek w Sport.pl Ekstra, czyli w Gazecie Wyborczej tekst o polskich fanach Barcelony i Realu Madryt.

Oglądają je na zlotach, w barach, lub domach innych fanów. El Clasico jest kulminacją, ale na nim świat się nie kończy. Mateusz Wojtylak, redaktor naczelny portalu realmadryt.pl wspomina wypad do Praskiej Drukarni, gdzie razem z innymi kibicami "Królewskich" najpierw 93 minuty obgryzali paznokcie, by na koniec szaleć ze szczęścia. Po zwycięstwie w derbach Madrytu Real zdobywał "La Decima", a oni czuli się częścią wielkiej, międzynarodowej społeczności. Czekali na to 12 lat, dla wielu z nich to pół życia. Od 15 maja 2002 roku, gdy na Hampden Park w Glasgow Zinedine Zidane oddawał zwycięski strzał w finale Ligi Mistrzów z Leverkusen.

Los rzucił mnie wtedy na drugą stronę barykady. Finał Ligi Mistrzów w Lizbonie 2014 roku oglądałem na telebimach stadionu Vicente Calderon. Przeżywałem rozpacz kibiców Atletico, dla którego szansa na zdobycie Pucharu Europy zdarza się raz na 40 lat. Ale stolica Hiszpanii miała tego dnia dwie twarze. Dotarłem na Plac Kybele, pod fontannę, gdzie świętowały dwa miliony ludzi. Nad ranem z Lizbony przybyli piłkarze Carlo Ancelottiego i Sergio Ramos, zdobywca złotej bramki przemówił ochrypłym głosem.

Real świętował w Madrycie i na Pradze w Warszawie. Wideo, które nakręcił Wojtylak z kolegami zawisło na oficjalnej stronie królewskiego klubu. Polscy fani Realu nie zawsze byli tak wyróżniani. Opowiadają, że pierwsze kontakty były pełne nieufności ze strony klubu. Nie dostali zgody, by na swoim portalu używać królewskich symboli. Wojtylak stwierdził nawet, że Barcelona przyjaźniej traktowała swoich polskich fanów.

Są w Polsce trzy oficjalne penye klubu z Katalonii zrzeszające około 1200 członków. Nie tylko jeżdżą na mecze, ale biorą udział w kongresach i wyborach prezesa Barcelony. Oczywiście Polaków ściskających kciuki za Blaugranę jest w Polsce znacznie więcej. Pamiętam, gdy TVP robiła konkurs wśród widzów, jaki mecz Ligi Mistrzów chcą oglądać, zwyciężał zwykle klub z Katalonii.

Iwona Greczanik należy do FCBP, czyli Fan Club Barca Polska, największej zagranicznej penyi Barcelony. Opowiedziała mi o strzale pewnego brazylijskiego piłkarza, który odmienił całe jej życie. To samo mówi Wojtylak ("Real układa mi każdy dzień"), on do ściskania kciuków za "Królewskich" przekonał nawet swoich rodziców.

Moje wspomnienie z Barcelony zaczyna się z racji wieku znacznie wcześniej niż Iwony Greczanik. Po finale na Wembley w 1992 roku kolega z katalońskiego dziennika "Sport" przysłał mi książkę "Reyes de Europa" wydaną z okazji pierwszego triumfu Katalończyków w najważniejszych klubowych rozgrywkach. Klub czekał na to zbyt długo, zaliczył dwa przegrane finały, radość po golu Ronalda Koemana w starciu z Sampdorią przekroczyła więc wszelkie wyobrażalne dla mnie granice. Dwa lata później na finał do Aten wysłano mnie już z "Gazety", miałem okazję poznać fanów z Katalonii, przeżyć ich rozpacz po traumatycznej klęsce z Milanem 0:4. Wtedy Barca wciąż uchodziła za klub zaprzepaszczonych szans, dopiero w ostatniej dekadzie zupełnie się to zmieniło.

Dream Team Johanna Cruyffa był pierwowzorem tiki-taki, w której zakochały się miliony ludzi. Także poza Hiszpanią, także w Polsce. Socjolog Radosław Kossakowski został kibicem klubu z Katalonii bo jako dzieciak grający w piłkę w polskim klubie chciał być jak boczny obrońca Albert Ferrer.

Dziś przygląda się społecznościom kibicowskim zawodowo. Uważa, że fani Realu to ci, którzy pokochali kiedyś galaktycznych, potem ich wielkich następców, ale przede wszystkim kolekcjonują zwycięstwa i trofea razem z ulubionym zespołem. Po stronie barcelonistów jest więcej ideologii - podziwu dla tiki-taki, klubu wychowanków i hasła "Mas que un club" będącego ciekawą lekcją historii. "Bycie cule to stan umysłu" - napisał niedawno ironicznie na Twitterze jeden z fanów Realu Madryt.

O kłótniach, zapiekłości po obu stronach barykady rozpisywał się nie chcę. Każdy z Was zna je pewnie lepiej ode mnie. Przypominają czasem Kargula z Pawlakiem - bohaterów najlepszej polskiej komedii. Jeden z kolegów po fachu uważa jednak, że zacietrzewienie wśród polskich stronników Barcelony i Realu da się porównać tylko z wojną polityków PIS i PO. Tu nie ma miejsca na argumenty, tu argumenty służą z góry ustalonym sympatiom i celom.

Wolałbym widzieć to łagodniej, bo we mnie zachwyt i pasja do Gran Derbi nie była nigdy czymś jednostronnym. Tak się stało, może przypadkiem, ale jestem jak ten parszywy sezonowiec ściskający kciuki za tych, którzy akurat grają ładniej.

Jaka jest w tym logika? Skoro wybieraliśmy Real i Barcelonę ze względów estetycznych, skoro zdecydowaliśmy się odstawić na boczny tor polskie kluby, bo ich sposób gry nasuwa skojarzenia z jaskinią, maczugą i epoką kamienia łupanego, dlaczego nie być konsekwentnym aż do końca?

W poniedziałek, na pięć dni przed El Clasico na Bernabeu w Sport.pl Ekstra czyli w Gazecie Wyborczej tekst o polskich fanach Barcelony i Realu Madryt. Ich opowieści, poglądy i stosunki wzajemne. Polecam.

Więcej przeczytasz na blogu "W polu karnym" Floyd Mayweather ma nowe Bugatti za 3,5 mln. I inne ciekawe fotki [ZOBACZ]

Kto wygra Gran Derbi?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.