Pośród wielu historii towarzyszących starciu Barcelony z Realem Madryt jedną z tych najciekawszych była możliwość odejścia Cristiano Ronaldo do amerykańskiej MLS po zakończeniu jego kontraktu w 2018 roku. Przeciętna forma od zdobycia Złotej Piłki, machanie rękoma na gole kolegi... Wszystko to spowodowało, że nagle to kapitan "Królewskich" jest w jakiejś (jakiejkolwiek!) części widziano jako problem Realu.
Ten przypadek można łatwo zestawić z innym zawodnikiem ze składu Carlo Ancelottiego. Chociaż kontrakt Luki Modricia - równolatka Ronaldo - także wygasa w 2018 roku, to dyskusji o jego przyszłości brakuje. Nawet dzieje się coś zupełnie innego, bo w Madrycie przez trzy miesiące martwiono się, jak wygląda nie tylko gra drugiej linii, ale całego zespołu pod nieobecność błyskotliwego pomocnika. Zupełnie jakby pozycja Ronaldo słabła z każdym meczem bez Modricia, a istota roli Chorwata rosła wraz z dołującym Realem.
A może nie powinno to nikogo dziwić? Może warto byłoby zwrócić uwagę, że po 134 dniach dzielących ostatni od kontuzji Modricia mecz i niedzielne "El Clasico" tych meczów Realu na właściwym im poziomie było ledwie kilka, gdy z Chorwatem nawet więcej w trzech, czterech tygodniach poprzedzających uraz łydki? Pośród nich warto wymienić pierwszy ligowy mecz z Barceloną, gdy na Santiago Bernabeu to środkowy pomocnik prowadził orkiestrę Ancelottiego. Grał fenomenalnie, widział wszystko i wszystkich, znał każdy ruch kolegów czy rywali na kilka chwil przed jego wykonaniem. Perfekcję osiągnął w sensie dosłownym, bo z czterdziestu dwóch jego podań wszystkie były dokładne.
I jeśli wymieniać przełomowe momenty obecnego sezonu w Hiszpanii, to tamto "El Clasico" było pierwszym z najważniejszych. Z Barceloną przyjeżdżającą do Madrytu na fali dobrych wyników, a wyjeżdżającą nie tyle bez punktów, co z uczuciem upokorzenia. Bo to piłkarze Luisa Enrique długimi fragmentami przyglądali się, jak "Królewscy" wymieniają podania, kontrolują spotkanie i... kompletnie odwracają stan rzeczy, do którego kibic tych starć przywykł w ostatnich latach.
Gdy po kilku tygodniach Modricia dopadła kontuzja, spora odpowiedzialność spadła na Toniego Kroosa. Niemiec nie tyle był krytykowany, ile cierpiał przez przesadną eksploatację jego organizmu, przez rozegranie ponad 80 proc. minut z wszystkich meczów Realu Madryt w tym sezonie. Ciężar spadł na jego barki i chociaż Niemiec chciał się nim podzielić, to Sami Khedira czy Asier Illarramendi nie są nawet blisko klasy Chorwata. Klasy Modricia, której nie da się przedstawić wyłącznie w statystykach dokładności podań (91 proc.), asyst (ledwie trzy!), goli (jedno trafienie), dryblingów (średnia niecałych dwóch na mecz), ani odbiorów czy przechwytów (razem trzy akcje na 90 minut).
To coś, co było widać już w ostatnim meczu z Levante, gdy Modrić wreszcie zagrał od pierwszej minuty i Real, pomimo gestów Ronaldo, wyglądał jak coś więcej niż po prostu bardzo dobry zespół. "Królewscy" znowu byli zgranym organizmem, a Chorwat wrócił do roli "mózgu". Dwa gole strzelone w pierwszej połowie już to pokazały - o ile przy otwierającym wynik trafieniu zagranie Modricia było standardowym wprowadzeniem kolegi w pole karne, tak drugie było znacznie bardziej dla niego charakterystyczne. Z głębi pola, prostopadle, w wolną przestrzeń za linię obrony rywala i przez niemal niedostrzegalny "korytarz" o ponadtrzydziestometrowej długości i szerokości może kilkudziesięciu centymetrów. Idealnie wyważone, nie za mocne, ale i nie do przechwycenia - jeśli rozrywać defensywę rywala, to tylko w taki sposób.
Oczywiście nie umknęło hiszpańskiej prasie to, że dwukrotnie Modrić okazywał się kluczowy przy golach Garetha Bale'a - a już wspólna radość Chorwata i Walijczyka była przedstawiona jako powód do tworzenia nowej, kluczowej dla Realu współpracy. Podkreślano, że skrzydłowy w ostatnich miesiącach cierpiał właśnie przez brak kolegi poznanego już w Tottenhamie, bez jego podań, a w zasadzie chęci zrównoważenia gry i nieskupiania jej wyłącznie na skrzydle okupowanym przez pewnego Portugalczyka. W meczu z Levante, choć wynikało to z ustawienia Realu (4-3-3, a nie 4-4-2, które z kolei w niedzielę ma wybrać Ancelotti), Chorwat był tym, który "wprowadzał" do akcji całą prawą stronę - połowa jego podań był skierowana do Carvajala lub Bale'a.
- Nie jestem zbawcą - starał się ostrzegać Luka Modrić po 77 minutach z Levante, dodając, że brakuje mu trochę szybkości i czucia piłki. Jeśli ktoś przez "zbawienie" rozumie dwa gole i jeszcze trzy asysty, to faktycznie Chorwat takim cudotwórcą nie będzie. Jednak nawet po kilku znacznie trudniejszych tygodniach z życia "Królewskich" i pomimo typowego dla dni przed "El Clasico" zamieszania dzięki powrotowi Modricia ten czas wyczekiwania na kluczowe dla losów mistrzostwa spotkanie był dla Madrytu spokojniejszy.
Taka na Camp Nou powinna być również gra drużyny Ancelottiego, o takich aspiracjach mówił sam szkoleniowiec, a niepojęty boiskowy bałagan z meczu z Schalke ma pójść w niepamięć. Jeśli ma się to udać Realowi, to wyłącznie z wydatnym udziałem Chorwata. A wtedy inaczej niż o jego zbawiennym wpływie na Real nie będzie można pisać - i nawet sam Modrić od tego nie ucieknie.
Barcelona czy Real? Kto wygra El Clasico? Obejrzyj relację w aplikacji Sport.pl LIVE [POBIERZ!]