Primera Division. W co gra Barcelona poza boiskiem?

Prezes Josep Maria Bartomeu sugeruje, że transfer Neymara stał się pretekstem do zemsty na Barcelonie. ?Pewne siły rządowe w Madrycie" chcą ukarać klub za to, iż wspiera separatyzm kataloński? - pisze dziennikarz Sport.pl Dariusz Wołowski.

Uwolnienie polityki od futbolu wydaje się niemożliwe, zwłaszcza w Hiszpanii. Zwykle politycy wykorzystywali sport do propagandy, dziś działacze sportowi wkraczają do polityki, by szukać dla sobie alibi. Czy to przypadek prezesa Barcelony, którego fiskus i sąd najwyższy w Madrycie podejrzewają o to, iż ukrył 2,84 mln euro podatku od transferu Brazylijczyka Neymara (przyszedł do klubu z Camp Nou latem 2013 roku)?

Umowa dotycząca Neymara była jedną z najbardziej skomplikowanych w dziejach piłki. Na prezentacji piłkarza szefowie klubu ogłosili, że kosztował 57,1 mln euro. Gdy prasa zaczęła spekulować, że w grę wchodziła wyższa kwota, pewien socio Barcelony podał do sądu ówczesnego prezesa klubu Sandro Rosella. Podejrzewał, że Rosell działał na szkodę klubu. Wewnętrzny konflikt rozpoczął burzę i postępowanie trwające do dziś. Sprawa doprowadziła Rosella do dymisji, jego następca Bartomeu ujawnił, że całkowite koszty transferu wyniosły 86,2 mln, tyle że ta kwota dotyczyła wszystkich wydatków, które klub poniósł. Na przykład, opłacając prawa do wizerunku gracza i prowizje dla jego ojca i menedżera.

W tamtym czasie głos w obronie klubu zabrał minister sportu w Hiszpanii, który przypomniał, że w ogniu krytyki stanęła jedna z najszacowniejszych instytucji w kraju.

Dziś przedmiotem sporu jest 5 mln euro, które Barca zapłaciła Neymarowi w 2014 roku. Fiskus i sąd twierdzą, że klub powinien zapłacić od nich 51 proc. podatku, czyli 2,84 mln. Tymczasem Barca jest zdania, że ponieważ umowa była podpisana w 2013 roku, a tylko spłacona rok później, podatek powinien wynieść 24,75 proc.

Ufff. To sprawa dla wytrawnych znawców prawa podatkowego. Bez względu na to kto ma rację, Bartomeu - poproszony o złożenie wyjaśnień w sądzie - postanowił zaatakować. Powiedział, że czerwona linia została przekroczona. Jego zdaniem "pewne siły rządowe" chcą ukarać Barcelonę za to, że wygrała wyścig po Brazylijczyka, o którego zabiegał także Real Madryt (oferując wyższe kwoty). Neymar wybrał przeprowadzkę na Camp Nou, co zdaniem prezesa Barcy zabolało wielu wysoko postawionych ludzi związanych z Madrytem. Zwłaszcza teraz, gdy Katalonia zabiega o oddzielenie się od Hiszpanii, a FC Barcelona jest postrzegana jako instytucja wspierająca te wysiłki. Drużyna gra w barwach Katalonii, na Camp Nou zorganizowano koncert niepodległościowy i dlatego - według Bartomeu - wrogie siły chcą się na niej mścić.

Argumenty brzmią niczym wyjęte ze spiskowej teorii dziejów, ale padają na bardzo podatny grunt. Przynajmniej w Katalonii. Tamtejszy kanał 8TV, któremu wywiadu udzielił Bartomeu, ogłosił wyniki ankiety. Wynikało z niej, że 35 proc. odpowiadających widzi związek między atakiem fiskusa i sądu na klub a jego działaniami na rzecz odłączenia się Katalonii od Hiszpanii.

Poza tym wszyscy kibice Barcy pamiętają sprawę transferu Alfredo di Stefano, argentyńskiej gwiazdy, która zmieniła historię futbolu. Swój pierwszy kontrakt w Hiszpanii podpisał z Barceloną, ostatecznie jednak zagrał dla Realu. W latach 1956-1960 zdobył z nim pięć Pucharów Europy, pierwszy w wieku 30 lat.

Sprawa sprzed pół wieku to materiał na powieść, może kryminalną. W Argentynie Di Stefano grał dla River Plate, gdy w 1949 roku piłkarze ogłosili strajk. Alfredo i 200 innych graczy z całego świata wyjechało do Kolumbii, bo tam mogli liczyć na wyższe zarobki. Argentyńczyk trafił do Millonarios z Bogoty. FIFA postanowiła ukarać jednak tę samowolę, wykluczając Kolumbijczyków z rywalizacji międzynarodowej. W 1951 roku podpisano tak zwany "Pakt w Limie". Na jego mocy jeszcze przez trzy lata uciekinierzy mieli grać w Kolumbii, a potem wrócić do klubów, które opuścili. W tym czasie do wyścigu po Di Stefano stanęła właśnie Barcelona, która zapłaciła River Plate 80 tys. dolarów. Jakiś czas później Real Madryt zapłacił 27 tys. dolarów Millonarios.

Do kogo należał Di Stefano? Federacja hiszpańska rozstrzygnęła niczym Salomon. Miał grać na przemian - sezon w Realu, potem sezon w Barcelonie. A po czterech latach oba kluby miały się spotkać i zdecydować, co dalej. Niezadowolony z wyroku klub z Katalonii wycofał się, uznając, że Argentyńczyk może pozostać na Santiago Bernabeu do końca kariery. Tydzień po podpisaniu takiej umowy ówczesny prezes Barcy Marti Carreto podał się do dymisji. W pożegnalnym liście napisał, że federacja nie pozostawiła mu wyboru. Wszystko działo się w atmosferze spisków i pomówień.

To była pomyłka brzemienna w skutki. Di Stefano wyniósł Real do miana najlepszego klubu XX wieku. FIFA umieściła go wśród czterech najwybitniejszych graczy stulecia obok Pelego, Johanna Cruyffa i Diego Maradony. W 1999 roku uznano go za numer 1 wśród wszystkich dotychczasowych laureatów "Złotej Piłki".

Wielu fanów Barcelony wierzy, że Di Stefano trafił do Realu, ze względu na wpływy i starania kojarzonego z madryckim klubem hiszpańskiego dyktatora generała Franco. Choć nie ma na to dowodów, wiadomo, że w futbolu mity bez trudu przenikają się z faktami. Zwłaszcza tam, gdzie chodzi o rywalizację Barcelony z Realem. Emocje przez ponad 100 lat zawsze brały górę nad chłodnym myśleniem.

Bartomeu twierdzi, że jego przeciwnicy przekroczyli czerwoną linię, poza którą klub się nie cofnie. Barca przystępuje do kontrataku - stać ją na najdroższą kancelarię prawniczą, z pewnością nie jest więc w tej sprawie skazana na rolę bezradnej ofiary. A gdyby nawet prezes Barcelony przegrał z kretesem, zawsze będzie mógł powiedzieć coś, w co kibic uwierzy bez problemu. Po sezonie w klubie z Camp Nou odbędą się wybory nowego prezesa, Bartomeu chce kandydować i status obrońcy klubu przed inwazją złych sił Madrytu z pewnością mu nie zaszkodzi

Dyskutuj z autorem na jego blogu

"Sam na sam z Wilkowiczem" w Sport.pl

W Sport.pl ruszamy z nowym cyklem "Sam na sam z Wilkowiczem". Ważne postaci sportu zmierzą się z pytaniami Pawła Wilkowicza. Pytaniami o sukcesy, ale i ich cenę, o kulisy, kontrowersje. W pierwszym odcinku - Krzysztof Hołowczyc. Premiera programu w czwartek 5 lutego na Sport.pl.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.