Primera Division. Wołowski: Formuła Diega Simeone

To niewiarygodne, że można zrobić na boisku tak niewiele, by bezdyskusyjnie pokonać najlepszą drużynę świata. Tej sztuki dokonuje Atletico Madryt, regularnie - pisze na swoim blogu "W polu karnym" Dariusz Wołowski z "Gazety Wyborczej" i Sport.pl.

Dystkutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Po golach Diego Simeone chwytał w ramiona syna Giuliano, który podaje piłki na Vicente Calderon. Drugi z synów trenera, Gianluca, umieścił na Twitterze wpis: "Powoli, powolutku, zbijemy im dupkę". Rywalizacja z Realem stała się rodzinną ambicją klanu Simeone. Jest to w zasadzie naturalne dla każdego związanego z klubem z Vicente Calderon. Potężny, bogaty, utytułowany sąsiad nękał Atletico przez długie lata, przypominając mu, że jest tak naprawdę tylko prowincjonalnym zjadaczem futbolowego chleba.

Real znów bezsilny

Kibice Atletico trwają ostatnio w stanie doskonałym. Simeone wypracował formułę, dzięki której przeciętny personalnie zespół stał się "niejadalny" dla hiszpańskich potęg. W środę po raz kolejny przekonał się o tym wielki Real, w weekend przed dylematem swoistej niestrawności żołądka stanie futbolowy rekin z Barcelony.

Atletico wygrało pierwszy mecz 1/8 finału Pucharu Króla 2:0. Bezsilny obrońca Realu Marcelo wyśmiewał prostactwo środków wykorzystywanych przez graczy Simeone. Mówił, że lokalny rywal wali długą piłkę do przodu i chaotycznie biega, by dopaść do niej po odbiciu przez obrońców. Rzeczywiście, patrząc na środowy pojedynek na Vicente Calderon, trudno było doszukać się wirtuozerii wygranych. Doskonałość planu Simeone ukryta jest w wyniku. Atletico nie pokonało byle kogo. Pobiło 2:0 najlepszy zespół 2014 r. I choć drużyna Carla Ancelottiego wygląda ostatnio na przemęczoną, jej potencjał jest właściwie nieograniczony.

Maksymalizacja zysków

Simeone nie był w stanie stworzyć drużyny, która byłaby futbolowym odpowiednikiem Muhammada Alego. Na wdzięk, estetykę, nieustanne posiadanie inicjatywy mogą pozwolić sobie przede wszystkim zespoły budowane za setki milionów. Niezwykłość dzieła argentyńskiego szkoleniowca polega raczej na misternym dopasowaniu sposobu gry do możliwości piłkarzy, tak by na boisku maksymalizować zyski. Jeszcze raz: geniusz Simeone zaklęty jest w rezultatach Atletico, a nie w piłkarskich majstersztykach. Te nie liczyły się dla Argentyńczyka ani wtedy, kiedy był piłkarzem, ani nie liczą się teraz.

Stąd mylne wrażenie, że piłkarze Simeone robią na boisku tak mało. "Tak mało" nie wystarcza do regularnego rozbijania najlepszych drużyn świata. Real nie wygrał czwartego, kolejnego meczu derbowego (trzy porażki i remis), Barcelona nie zmogła Atletico w całym poprzednim sezonie, a przecież rywalizowali nie tylko w Primera Division, ale przede wszystkim w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

"Mizerne wrażenia estetyczne"

Nie ma obowiązku podzielania futbolowych wizji pragmatyka z Argentyny. Mówił o tym jego rodak Cesar Luis Menotti. - Szanuję osiągnięcia Diega, ale piłka nożna jest dla mnie zupełnie czymś innym - stwierdził. Wrażenia estetyczne, które pozostawia po sobie Atletico, są mizerne, ale zachłanność, z jaką neutralizuje, unicestwia, pochłania atuty rywala, budzi podziw. Na dwa zespoły grające w takim stylu nie dałoby się pewnie patrzeć, ale w Primera Division zespół Simeone jest odmieńcem. Odszczepieńcem wyrzekającym się korzeni, który jednak pracuje na szacunek. Niech nikogo nie zmyli widok Ronaldo na ławce, Atletico grało w środę w bardziej rezerwowym składzie niż Real.

Jak zaczęło się drugie życie Fernando Torresa na Vicente Calderon? Mało efektownie. Simeone podkreślał, że "Dzieciak" biegał i walczył, ale nie rozumie podstaw taktycznych drużyny. Nie wyczuwa, kiedy i jak ruszać do pressingu, co jest absolutną podstawą funkcjonowania Atletico. Kiedy sześć i pół roku temu odchodził do Liverpoolu, zespół z Vicente Calderon grał na beztroską hiszpańską nutę. Argentyński trener zmienił wszystko. Dziś Atletico chce stawać rywalom kością w gardle. Do tego nie trzeba fantazji, rozwianej blond fryzury i uroczej miny dzieciaka, ale twardości, przebiegłości, dojrzałości i wyrachowania.

Nie tacy brutalni?

Po każdej porażce z Atletico piłkarze Realu boleją nad brutalnym stylem gry rywali. Prawda jest jednak taka, że w środowym meczu najbliższy czerwonej kartki był Alvaro Arbeloa po celowym ataku wyprostowaną nogą w kolano Gabiego. Poza tym "Królewscy" grzeszą krótką pamięcią - jeszcze trzy sezony temu to oni nadrabiali straty do Barcelony grą na granicy ryzyka.

Rywalizacja o ćwierćfinał Pucharu Króla wciąż nie jest rozstrzygnięta. Duma Realu została jeszcze raz podrażniona. "Królewscy" zdali sobie sprawę, że wśród tych 22 zwycięstw, które odnieśli między 13 września i 4 stycznia, nie było tego najbardziej oczekiwanego. Chcąc być panem futbolowej Europy, nie można już dziś beztrosko spoglądać poza granice Madrytu.

W przyszły czwartek na Santiago Bernabeu dojdzie do kolejnej bitwy - graczy Ancelottiego czeka nie tylko test klasy, ale przede wszystkim charakteru. Wydawało się, że jest tylko kwestią czasu, kiedy goniący niczym sfora piłkarze Simeone dostaną choroby płuc. Póki co wciąż oddychają jednak pełną piersią.

Najsłynniejsze śnieżne mecze w historii piłki [WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Agora SA