Primera Division. Wołowski o Realu i Barcelonie: Jak czytać zwycięstwa?

Porażka jest okazją do ujawnienia podziałów, konfliktów i wewnętrznego rozpadu drużyny. Zwycięstwo sprawia, że zespół jest jedną wielką rodziną - pisze na swoim blogu "W polu karnym" Dariusz Wołowski z "Gazety Wyborczej" i Sport.pl.

Stan idealny trwał, o ile dobrze liczę, 113 dni. Od 13 września 2014 do 4 stycznia 2015 roku, kiedy Real Madryt skompletował serię 22 zwycięstw. Hiszpańskie media prześcigały się w peanach na cześć Carla Ancelottiego, człowieka, który zaprowadził pokój na płonącym od emocji Santiago Bernabeu. W istocie harmonia wiążąca tak zachwycająco poszczególne ogniwa galaktycznej drużyny okazała się na tyle silna, na ile wystarczyła do osiągania jej celów. Porażka i zwycięstwo to rzeczy w sporcie naturalne, budzą jednak skrajnie różne reakcje. Żaden zespół nie został stworzony do przegrywania, a już na pewno nie taki jak ten z siedzibą w reprezentacyjnej części stolicy Hiszpanii.

Porozumienie BBC jest fikcją?

Porażka na Estadio Mestalla nie wydaje się niczym tragicznym - przegrana Barcelony w San Sebastian utrzymała status quo na szczycie tabeli. Komentatorzy, często ci sami, którzy przez ostatnie miesiące zajęci byli tłumaczeniem, dlaczego Real jest aż tak mocny, przerzucili się jednego dnia na wieszczenie i poszukiwanie przyczyn kryzysu. Dziennik "As" udostępnił na swojej internetowej stronie wideo udowadniające, że porozumienie tercetu BBC jest fikcją. W jednej z akcji Bale wybiegł sam na sam z bramkarzem Valencii, nie podał jednak piłki ani do Benzemy, ani Ronaldo i zaprzepaścił okazję. Obaj niezauważeni mieli do Walijczyka moc pretensji, Cristiano wybuchnął złością, ponoć po golu na 1:2 rzucił do Karima, że gdyby ich kumpel z ataku miał minimum pomyślunku, byłoby 2:1. Granica między zwycięstwem i porażką jest cienka i zawarta w detalach - to wszyscy wiemy.

"Kończy się benzyna"

Nawet jeśli uznamy dziennik "As" za brukowy, nie zmieni to faktu, że i inne, bardziej umiarkowane hiszpańskie media odnotowały słabość "Królewskich". Porażka musi mieć wytłumaczenie, zauważono więc, że drużyna Realu przebiegła na Mestalla zaledwie 98,5 km - najmniej ze wszystkich meczów tego sezonu w Primera Division. "Kończy się benzyna" - napisał dziennik "Marca" przypominając, że Ancelotti wykorzystywał graczy podstawowej jedenastki znacznie częściej, niż robili to trenerzy w innych klubach hiszpańskich. Przez 113 dni komentowano, że dzięki jasnym pomysłom i konsekwencji włoskiego szkoleniowca Real góruje nad rywalami zgraniem i automatyzmem. 90 minut gry na Mestalla wystarczyło, by to, co dotąd było zaletą, przerodziło się w wadę.

Leo Messi ma dość trenera

"Królewscy" to jednak zły przykład - mimo wszystko mają za sobą najowocniejszy rok w historii. Pierwszy mecz 2015 roku, nawet przegrany, to jeszcze nie powód, by to unieważnić. O wiele gorzej jest w Barcelonie, gdzie po porażce z Realem Sociedad Leo Messi ogłosił, iż ma dość Luisa Enrique. Oczywiście Argentyńczyk niczego podobnego oficjalnie nie powiedział, zrobili to za niego wtajemniczeni dziennikarze. Na potwierdzenie tej tezy dodając, iż nieobecność Argentyńczyka na poniedziałkowym treningu, otwartym dla fanów, nie była wyłącznie związana z kłopotami zdrowotnymi.

Brzmi wiarygodnie, zwłaszcza w odniesieniu do klubu, który zwalnia dyrektora sportowego Andoniego Zubizarretę, a wraz z nim odchodzi legendarny kapitan Carles Puyol.

Gdyby wierzyć już nie tylko madryckim, ale katalońskim mediom, zawierucha w Barcelonie jest ostatnio nieustanna. Ci, którzy niedawno witali Luisa Enrique jak zbawiciela, dziś się tego wypierają lub wstydzą. Ciekawe, co by się stało, gdyby jednak nowy trener Barcy osiągnął w końcu sukces - na przykład wygrał z nią Ligę Mistrzów, do czego wystarczy rozegranie siedmiu bardzo dobrych meczów.

Próba czasu barcelońskiej rodziny

To jasne, że żyjące z piłki media przekraczają często granicę informacji. Karmią czytelnika opowieściami mającymi niezbyt oczywisty związek z wynikami ich ulubionej drużyny. Kiedy Barca pod wodzą Pepa Guardioli zmiatała rywali z powierzchni ziemi, przedstawiana była jak jedna, wielka, zgodna rodzina stojąca na twardych i niepowtarzalnych fundamentach wypracowanych w "La Masii". Czyżby te wartości nie wytrzymywały dziś próby czasu? A może próby czasu nie wytrzymują mięśnie i umysły piłkarzy Barcy?

Kibice są świadomi, że drużyny niezwyciężone żyją głównie w legendach. Że każda era ma swój kres, a w czasach tak zaciekłej i intensywnej rywalizacji ery stają się krótsze. Trudno przewidzieć, jak Pep Guardiola, ten sam, który zrewolucjonizował futbol w Barcelonie, zostanie oceniony w Monachium. Jeśli znów przegra batalię w Champions League, jego geniusz zostanie poddany surowej krytyce. To samo czeka Roberta Lewandowskiego - znajdą się argumenty, by dowieść, że z Polakiem Bayern jest słabszy niż bez niego. A być może dowiemy się nawet, iż charakterologicznie nie pasuje do gwiazd bawarskiej megadrużyny.

Uśmiech Ronaldinho

Rozstrzygnięcie, czy to atmosfera w zespole jest kluczowa przy osiąganiu wyników, czy też wyniki budują atmosferę, nie jest proste. Wróćmy do najbardziej wyświechtanego przykładu. Dopóki efekty pracy Ronaldinho na Camp Nou przyznawały rację Brazylijczykowi, dopóty o jego zabawach w nocnych klubach było w mediach cicho. Nie tylko katalońskich, ale hiszpańskich, a nawet światowych. Można było odnieść wrażenie, że to w tańcu i przy winie piłkarz wypracował wiele ze swoich niepowtarzalnych trików, którymi notorycznie nękał potem rywali w całej Europie. Uśmiech brał się z radości, a radość płynęła z faktu, że robił, co kocha. Kiedy jednak Barca przestała wygrywać, media dostrzegły w prywatnym życiu piłkarza głębokie rysy. Czy można się dziwić Ronaldinho, że zdumiony zarzutami wyjaśniał niezmiennie, iż nie robi nic więcej ponad to, co robił w nieodległych czasach, gdy jego klub wygrywał mecz za meczem?

Czytaj cały wpis i dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.