Primera Division. Wołowski: Dziś Real słabych punktów nie ma

Trwa stan idylli Realu Madryt po 21 kolejnych zwycięstwach, a hiszpańskie media stawiają pytanie, czy istnieje rywal zdolny przeciwstawić się ?Królewskim? - pisze na blogu dziennikarz Sport.pl Dariusz Wołowski.

Drużyna Carlo Ancelottiego z przytupem przeskoczyła Cruz Azul w drodze do finału mundialu klubów. 13. zespół ligi meksykańskiej nie miał prawa przeciwstawić się rywalowi o potencjale sięgającym szczytów. Szansa na wyrównany mecz była jedna - że Meksykanie otoczą Jose Coronę szczelnym pierścieniem, a bramkarz rywali będzie miał dzień konia. Tymczasem to Iker Casillas obronił rzut karny (drugi w drugim kolejnym meczu) i już nawet jego forma nie budzi w Madrycie cienia wątpliwości.

Działa wszystko. Isco w roli pomocnika wyrasta na najjaśniejszą gwiazdę hiszpańskiej piłki. Już nie Andres Iniesta, ale właśnie urodzony w Benalmadenie 22-latek ma być liderem nowej drużyny Vicente del Bosque. Inną pozycję na boisku wymyślił mu Carlo Ancelotti, a może wręcz przypadek lub okoliczności. W ofensywnym trio Realu nie było dla niego miejsca - wybór był jasny, cofa się albo leci na ławkę. Wybrał grę i zachwyca. Trudno tylko jednoznacznie przewidzieć, czy wskoczył na ten poziom na chwilę, czy już raz na zawsze.

O wspierającym Isco Tonim Kroosie można powiedzieć tyle, że spełnia najśmielsze oczekiwania. Ze wszystkich niemieckich graczy, którzy sięgnęli w Brazylii po tytuł mistrza świata, właśnie on najbardziej pasuje do Realu. Wystarczy spojrzeć na pozycję Samiego Khediry, który jest w Madrycie piąty rok i nigdy nie doczekał się uznania. Kroos szefuje w środku pola, z marszu nawiązał telepatyczne porozumienie z kolegami, to jest ten przypadek, gdy mówi się, że język piłki nie zna granic.

Potencjał tria BBC jest ogromny, każdy z nich ma dynamit w nogach. Wczoraj wiadomością dnia był fakt, że przy zwycięstwie 4:0 Cristiano Ronaldo nie zdobył gola. Ancelotti żartuje, że zachował go sobie na finał, Portugalczyk w każdym meczu pokazuje swoją dojrzałość. Już nie jest tym narcystycznie ambitnym gościem, który przybywał do Madrytu, wyobrażając sobie, że Barcelonę rozbije w pojedynkę.

"Niegole" Ronaldo, czyli jego akcje, jego charyzma, jego charakter, jego pazerność na wygrywanie definiują obecny Real w nie mniejszym stopniu niż gra Leo Messiego Barcelonę w latach 2009-2012. Portugalczyk zapracował w Madrycie na status półboski i nikt mu go nie odbierze bez względu na liczbę bramek. Dziś pracuje na innych, a chwała i tak zawsze spływa na niego. Dobijając do trzydziestki, jest świadomy, że jego pozycji w Realu zagraża tylko jedno - porażki.

Na razie "Królewscy" mogli zapomnieć, kiedy ostatni raz schodzili z boiska pokonani. W połowie września zaliczyli wpadkę w derbach Madrytu i od tamtej pory już tylko wygrywają. Wychwalany pod niebiosa Ancelotti nie pręży muskułów, ale wskazuje palcem na piłkarzy. Tłumaczy, że - mając tak wybitnych pracowników - jego robota w trenerce nigdy nie była równie łatwa.

Najważniejsze, iż gracze Realu zachowują świadomość czasu i miejsca. Mundialu klubów jeszcze nie wygrali, przed nimi wciąż najtrudniejsze. A jeśli nawet zwyciężą w finale równie zdecydowanie jak z Cruz Azul, nie daje to gwarancji na rok 2015. Zaledwie 12 miesięcy temu nieosiągalne szczyty futbolu osiągnął Bayern Monachium, a potem przyszedł półfinał Champions League i "Królewscy" strącili Bawarczyków na ziemię z wielkim hukiem. Czas w piłce płynie szybko, ery się kończą w mgnieniu oka, z jakiegoś powodu w Champions League nikt jeszcze nie obronił trofeum.

Real ma jednak pewne doświadczenia zaklęte w głowach Casillasa, Ramosa, Pepe, Ronaldo i Benzemy. Oni wiedzą, że ze szczytu zdecydowanie łatwiej się spada, niż na niego wchodzi. Gareth Bale, który w Madrycie spędził triumfalne 15 miesięcy, może tego nie rozumieć. Tamci przeżyli okres dominacji Barcelony Pepa Guardioli, który był dla nich upokorzeniem goniącym upokorzenie. Przeżyli też półfinał Champions League z 2012 roku, kiedy Manuel Neuer wyśmiewał Ramosa za pudło z karnego. Ci gracze "Królewskich" przeszli przez wszystko, zanim znaleźli się na szczycie. Złota głowa Ramosa, która odwróciła losy finału Champions League, wciąż działa. I nie o tyle, że znów zdobył we wtorek pierwszą bramkę dla "Królewskich". To właśnie on jest w szatni szefem robiącym wszystko, by w umysłach mniej doświadczonych kumpli nie zakwitła zgubna myśl: "Jesteśmy niezwyciężeni".

Słowa najwyższego podziwu należą się być może stoperowi Pepe. On przeszedł najgłębsze przeobrażenie. Kiedyś biegał za rywalami z kipiącym mordem wypisanym na twarzy, dziś jest najczyściej grającym obrońcą w lidze hiszpańskiej. Jeszcze na mundialu w Brazylii jego poryw autodestrukcyjnego gniewu storpedował szanse Portugalii w pierwszej połowie meczu z Niemcami. Dziś jest w tyłach Realu oazą spokoju, a klasą sportową nigdy przecież nie ustępował Ramosowi.

Między tymi wszystkimi utytułowanymi, ale też mocno doświadczonymi ludźmi zapanował stan harmonii. Tak można wnioskować z tego, co dzieje się na boisku, gdy wychodzi na nie grupa w białych koszulkach. W czasach galaktycznych Real rozpadał się na megagwiazdy i szare tło, które nie przystawało do nich, dziś "Królewscy" gwiazdy mają nie mniejsze niż Figo i Zidane, ale graczy typu Francisco Pavon, Raul Bravo czy Oscar Miniambres próżno szukać. Jak widać, uczą się nie tylko piłkarze, ale i prezesi. Polityka nierównomierności przyniosła Florentino Perezowi dość rozczarowań. Dziś Real słabych punktów nie ma. Ale rok 2015 szykuje dla niego trudności, których dziś nikt nie podejrzewa.

Podyskutuj z autorem na jego blogu >>

Thierry Henry i jego najwspanialsze gole [WIDEO]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA