Primera Division. Jimmy zginął w ustawce kiboli czyli choroba hiszpańskiego futbolu

W bitwie przed meczem Atletico i Deportivo La Coruna zginął kibic. A jego śmierć stała się kolejnym frontem walki między szefami tutejszego futbolu a rządem.

Na alejce w madryckim parku Rio, wzdłuż rzeki Manzanares, niedaleko stadionu Atletico Madryt, ktoś napisał sprayem: "Tu został zamordowany Francisco J. Romero. Nie będzie zapomnienia ani przebaczenia". Tak naprawdę Francisco nie został zamordowany na tej alejce. Tutaj mógł dostać ciosy metalowym prętem, po których próbował uciec za barierkę, oddzielającą alejkę od rzeki. A wtedy kilkunastu napastników dopilnowało, żeby wpadł do Manzanares i żeby nikt przez pół godziny nie udzielił mu pomocy, mimo że jej głośno wzywał. Policjanci się bali, było ich za mało. Pomogli dopiero strażacy, ale przyjechali za późno. Francisco wyłowiono już w stanie śmierci klinicznej, wyziębionego, z obrażeniami głowy. Zmarł w szpitalu w niedzielne popołudnie, kilkanaście minut po meczu Atletico - Deportivo. Przyjechał na ten mecz z La Corunii, ale nie oglądać, tylko się bić. Tak jak ponad 200 innych kibiców z Madrytu, La Corunii i Gijon, którzy się umówili na starcie pod stadionem trzy godziny przed meczem.

Śniadanie Atletico: pręty, kastety, krzesła

Mało kto mówił na niego Francisco. Tylko: Jimmy. Ultrasi z Hiszpanii wypisują teraz na murach "Jimmy, D.E.P.". "Spoczywaj w pokoju, Jimmy". Jimmy miał 43 lata, dwoje dzieci, był dobrze znany policji w La Corunii. Należał do Los Suaves. Do "Łagodnych". Czyli do jednej z frakcji Riazor Blues, lewicowej bojówki kibiców Deportivo La Coruna. Dla Riazor Blues i lewicowych bojówek z innych klubów Hiszpanii jednym z głównych wrogów jest prawicowy Frente Atletico, grupa bojówkarzy Atletico Madryt. Ale mecz Atletico - Deportivo nie został uznany za spotkanie podwyższonego ryzyka. Stadionu nie ochraniało w godzinach poprzedzających mecz 1500 policjantów, tylko 150, nie było też policyjnej eskorty dla przyjezdnych. Policja miała wprawdzie sygnały, że chuligani z Atletico umawiają się przez WhatsApp na "śniadanie", ale nic więcej jej agentów nie zaalarmowało. Grupa z La Corunii, żeby uśpić czujność policjantów, wynajęła autokary w innym mieście, zbierała swoich żołnierzy po drodze, a przed sobą miała dwa samochody ze zwiadowcami ostrzegającymi przed patrolami policji. Już w Madrycie wsiedli przedstawiciele Bukaneros, czyli skrajnie lewicowych bojówkarzy Rayo Vallecano. A Frente Atletico miał wsparcie Boys ze Sportingu Gijon, podobnie jak on skrajnie prawicowych.

O 8.49 obie grupy spotkały się pod stadionem, odpaliły race i ruszyły na siebie. Z prętami, kastetami, pałkami, krzesełkami z okolicznych lokali. Jimmy, według świadków, wpadł do rzeki już o 8.53. Przed nim w Manzanares wylądował inny pobity, ale on się uratował. Jimmy, czyli Francisco Javier Romero Taboada, niedługo po godzinie 14 został jedenastą ofiarą śmiertelną kibicowskich porachunków w Hiszpanii. Rejestr jest prowadzony od 1982 roku.

Alejki poplamione krwią

W bitwie pod stadionem było jeszcze 10 rannych, 21 osób zatrzymano. Alejki i chodniki w parku były poplamione krwią. A mecz zaczął się planowo. Władze spółki zarządzającej ligą (LFP) zastanawiały się, czy go nie odwołać, ale decyzję przerzuciły na hiszpański związek piłkarski, czyli RFEF. I ponoć się do nikogo z RFEF nie mogły dodzwonić.

Czy w takich sytuacjach odwoływać mecze, to zawsze jest temat do dyskusji. Niektórzy specjaliści od bezpieczeństwa imprez masowych mówią, że lepiej spotkanie rozegrać, wtedy łatwiej zapobiec dokończeniu porachunków. Ale już minuta ciszy sporów nie powinna wywoływać, a nie na wszystkich niedzielnych meczach udało się ją ogłosić. Gdy zaczął się mecz Atletico - Deportivo, część kibiców gospodarzy wygwizdała Frente Atletico. Ale na co dzień różnie bywa z tym głośnym sprzeciwem wobec Frente. Jeden z bandytów należących do tej grupy zabił w 1998 kibica Realu Sociedad San Sebastian Aitora Zabaletę. Dostał za to 17 lat więzienia i czasem słyszy z trybun stadionu Atletico głośne wsparcie. A Frente Atletico skanduje do innych Basków, że ich też dźgnie nożem.

Prezes madryckiego klubu Enrique Cerezo przekonywał w niedzielę, że taka śmierć w bitwie pod stadionem niewiele ma wspólnego z futbolem i że jego klub robi dość, by go nie uznawać w tej sprawie za winnego. Ale tak naprawdę większość ligowych prezesów, poza Barceloną za czasów Joana Laporty i ostatnio Realem Florentino Pereza, stara się raczej problem zamiatać pod dywan, nie drażnić swoich bandytów z szalikami, walkę z nimi zrzucać wyłącznie na policję.

Związek piłkarski kontra rząd

A ci, którzy mogliby kluby zmusić, żeby się bardziej postarały, zajęci są walką między sobą. Hiszpańscy rządzący od dawna toczą wojnę podjazdową z tamtejszym związkiem piłkarskim. Już rząd Jose Luisa Rodrigueza Zapatero zaczął wojnę z Angelem Marią Villarem Lloną, szefem RFEF. Ale FIFA i UEFA ostrzegły, że jeśli rząd będzie się dalej wtrącał w funkcjonowanie federacji to - skąd my to znamy - zawieszą RFEF i Hiszpania nie zagra w Euro 2008.

Zagrała, wygrała i gdy zdobywała kolejne trofea, Villar Llona tak urósł w siłę, że dziś jest już właściwie w otwartym konflikcie z rządem Mariano Rajoya. Oraz z ligową spółką, rządzoną przez Javiera Tebasa, działacza z polityczną przeszłością, bliskiego rządzącym. Ten konflikt jest tak poważny, że RFEF zrzekła się nawet rządowych dotacji na futbol. Bo gdyby je przyjęła, to zgodnie z nowymi przepisami, które wkrótce zaczną obowiązywać, musiałaby się władzom wyspowiadać z tego, ile zarabia, ile wydaje, jakie podpisuje kontrakty i jakie przetargi organizuje. Wtedy mogłoby się np. okazać, ile federacja wydaje na Villara Llonę. A jemu już wystarczy śledztwa, które ma przeciw niemu prowadzić prokurator FIFA Michael Garcia w związku z wyborami gospodarzy mundiali w 2018 i 2022. Hiszpania kandydowała wtedy razem z Portugalią, była podejrzewana o handel głosami, a wezwania Garcii do współpracy w śledztwie zlekceważyła.

Prezes nie przyszedł

Taki już ma styl działania. W sprawie innych chorób hiszpańskiego futbolu było podobnie. W sprawie ustawiania meczów też przez długie lata tylko pozorowała działania, zanim się za sportową korupcję wzięli przedstawiciele państwa i jako pierwsi potraktowali to serio (trwa śledztwo w sprawie ustawienia w 2011 meczu Levante - Saragossa).

Dzień po śmierci Jimmy'ego Najwyższa Rada Sportu (CSD), pełniąca w Hiszpanii funkcję ministerstwa sportu, zwołała nagłą naradę w sprawie przemocy na stadionach. Ale Villar Llona na nią nie przyszedł. Szef Atletico też nie.

Najlepsi piłkarze 2014 r. wg FM 2015 [TOP10]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.