Liga hiszpańska. Rekwiem dla Barcelony

"Barca przegrywa ligę w Granadzie" - donosi kataloński "Sport", w którego komentarzach pada dosadne słowo "mizeria".

- Więcej żądać od was nie mam prawa, zrobiliście wszystko, dla mnie jesteście mistrzami - przemowa Pepa Guardioli do graczy Barcelony z 2010 roku i ich reakcja stały się dowodem na niezłomny charakter drużyny. Cztery dni po traumatycznej porażce z Interem w półfinale Champions League zespół z Katalonii grał na El Madrigal mecz z Villarrealem, gdzie oddanie punktów mogło kosztować go stratę szans na obronę mistrzostwa Hiszpanii. Barcelona wygrała z bardzo silnym rywalem 4:0, ratując to, co było do uratowania w tamtej chwili. Drużyna Guardioli obroniła tytuł z trzema punktami przewagi nad Realem Manuela Pellegriniego.

Wczoraj na Nuevo los Carmenes sytuacja była podobna. Cios związany z pogrzebaniem szans w Champions League (porażka z Atletico) okazał się jednak za ciężki na możliwości obecnej Barcelony. Katalończycy przegrali z Granadą 0:1, kompletując bolesny okres trzech dni, które według komentatorów z Barcelony dowodzą, że drużyna jest w stanie niekontrolowanej apatii. "Kiedy robisz coś źle, wcześniej czy później przyniesie to złe efekty" - napisał dziennikarz "Sportu".

Chodzi mu nie tylko o nieracjonalne decyzje transferowe. Przed sezonem Barca sprowadziła Neymara, kolejnego gracza o mentalności skrzydłowego (jak Pedro i Alexis), choć niezbędni jej byli środkowy napastnik i stoper. Kryzys strzelecki Leo Messiego sprawia, że drużynę dopada totalna niemoc pod bramką przeciwnika. W dwóch tak kluczowych spotkaniach z Atletico i Granadą Barca nie zdobyła gola. "El Pais" nazwał to rekwiem dla drużyny z Katalonii.

Serio Busquets musiał wczoraj grać jako stoper, co osłabiło i pomoc, i obronę. Zwłaszcza że Xavi odpoczywał przed środowym finałem Pucharu Króla z Realem Madryt, który może skompletować jeden z najgorszych tygodni w najnowszej historii klubu. Komentatorzy z prasy katalońskiej nie mają wątpliwości, że porażka w Granadzie nie była jakimś zdarzeniem nieszczęśliwym i przypadkowym, ale pokazuje aktualne możliwości "pacjenta" znajdującego się w stanie agonii.

O dziwo: madryckie dzienniki "Marca" i "AS" brzmią mniej dramatycznie. Barca traci do Realu tylko punkt, Atletico ma dopiero szansę uciec jej na cztery. Trzeba jednak przyznać rację tym pierwszym: ten sezon pokazuje, że Barcelona jest o krok od znalezienia się w tym samym położeniu, co w 2008 roku, kiedy Pep Guardiola przejmował drużynę rozbitą po Franku Rijkaardzie i dokonywał w niej personalnej rewolucji.

Trudno sobie nawet wyobrazić, z jak wielkim kacem wstał dziś z łóżka Neymar. Młody Brazylijczyk nie zdawał sobie pewnie sprawy, że czas płynie tak szybko. Między Barcą Guardioli, w której zakochał się w 2011 roku, a tą Taty Martino, w której przyszło mu grać, jest przepaść. Sam niczego istotnego drużynie nie dał, poza desperackimi szarżami i dość chaotyczną bieganiną. Tak na Vicente Calderon, jak i na Nuevo los Carmenes miał szanse na zdobycie bramek, ale wszystkie zaprzepaścił.

Ze zdumieniem słuchałem wczoraj komentarza w Eurosporcie, jak to porażka z Borussią Dortmund 0:3 stawia pod znakiem zapytania aktualną formę Bayernu Monachium. Poza prestiżem mecz na Allianz Arena nie miał właściwie stawki, Bayern wciąż może śnić o potrójnej koronie, trudno rozliczać go po jednej porażce. Na początku tego sezonu zespół Guardioli poległ już z Borussią w Superpucharze Niemiec, co nie przeszkodziło mu potem rozpocząć wielkiego marszu w obronie najważniejszych trzech trofeów. I wciąż jest w grze o nie wszystkie.

Tymczasem Barcelona odpadła z Champions League w ćwierćfinale, w Primera Division przestała zależeć od siebie. Być może ma do wygrania już tylko Puchar Króla, ale i to w obecnej formie drużyny będzie bardzo trudne. Zwolnienie Gerardo Martino wydaje się oczywiste, Argentyńczyk jest na to gotowy. Już kilka miesięcy temu powiedział do dziennikarzy: "Ja stąd wyjadę, ale kłopotów wam od tego nie ubędzie".

Więcej o:
Copyright © Agora SA