Primera Division. Wojna bez zwycięzcy

Real nie przegrał 28. meczu z rzędu, choć nigdzie nie był tego tak bliski, jak na Vicente Calderon. Jedni nazwą derby Madrytu bitwą, inni tylko bijatyką zakończoną sprawiedliwym podziałem łupów.

Gdyby 22 piłkarzy Atletico i Realu wyszło na mecz z gołymi torsami, trzymając noże w zębach i pałki w dłoniach, bitwa pewnie też zakończyłaby się remisem. Niewiarygodne, jak człowiek ze znużoną miną, "uzbrojony" w elegancki garnitur i krawat potrafi natchnąć drużynę duchem wojennym. Carlo Ancelotti w klasyfikacji na naczelnego macho wśród trenerów zająłby pewnie znacznie mniej eksponowane miejsce niż Jose Mourinho, tymczasem piłkarze Realu idą za nim na wojnę, mając mniejsze opory niż wtedy, gdy do walki zagrzewał ich pyskaty Portugalczyk.

Atletico, wiadomo - 11-osobowa kopia swojego trenera. Dla Diego Simeone futbol nigdy nie była grą talentu. Raczej wojną z tymi, którzy umieją więcej, są lepiej wyszkoleni, uważani za bardziej wtajemniczonych, ale miękną po uderzeniu łokciem w szczękę. Jeśli liga angielska jest ligą walki, to w całym sezonie trudno znaleźć tam tyle brutalnych starć, ile w derbach Madrytu.

Na Vicente Calderon walczono, a nie grano w piłkę. Diego Costa udowodnił, że można robić jedno i drugie. Że reprezentacja Hiszpanii potrzebuje kogoś takiego jak on, bo ani Fernando Torres, ani David Villa, a już na pewno Roberto Soldado nie mają dziś nawet 30 procent jego pasji do gry. Impuls ze strony Brazylijczyka może pomóc Vicente del Bosque obudzić obrońców tytułu na zbliżającym się mundialu w jego ojczyźnie.

Real uratował punkt, choć przez godzinę pozwolił się wciągnąć w wymianę ciosów. To sprzyjało drużynie Simeone mimo wszystko mniej wyposażonej w geniusz czysto futbolowy. Argentyńczyk potrafi zrekompensować kilkaset milionów euro różnicy w cenie graczy klubów takich jak Barcelona i Real Madryt. W tym sezonie Primera Division zdobył z nimi w trzech meczach aż 5 pkt. Jeśli nie utrzyma się w wyścigu po tytuł, będzie to związane z gorszymi wynikami z rywalami teoretycznie słabszymi.

Dobrze, że Real nie wygrał, bo na to nie zasłużył. Tak jak liga hiszpańska nie zasłużyła na mistrza, który zasypia po zdobyciu gola w 3. minucie. Jeśli "Królewscy" wyciągną z tego odpowiednią naukę, mogą stać się drużyną znakomitą, do której wciąż jednak sporo im brakuje. Co innego wojna na kuksańce i łokcie, w której Pepe, Ramos i Xabi Alonso odnajdują się jak ryba w wodzie, co innego gra o zwycięstwo, którą muszą prowadzić Ronaldo, Benzema, Di Maria i Modric. Drużyna z wyższą kulturą gry nie może tracić z pola widzenia swoich celów, zastępując je odnajdywaniem atawistycznej frajdy w mordobiciu.

Więcej artykułów o lidze hiszpańskiej na blogu Dariusza Wołowskiego "W polu karnym"

Więcej o:
Copyright © Agora SA