Wołowski: Kto prześladuje mistrzów świata?

Są takie dni, kiedy prezesi Barcelony i Realu Madryt mówią jednym głosem. Śledztwo komisji europejskiej w sprawie podejrzeń o nielegalną pomoc władz lokalnych dla siedmiu hiszpańskich klubów zjednoczyło najzacieklejszych rywali. - pisze Dariusz Wołowski, dziennikarz ?Gazety Wyborczej? i Sport.pl

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

"Chcę wierzyć, że to przypadek, a nie zorganizowana kampania przeciw Barcelonie" - mówi Sandro Rosell. "Rozpoczęto właśnie akcję prześladowania hiszpańskich klubów" - alarmuje Florentino Perez. Prezesi kolosów z Primera Division są wściekli i czują się pokrzywdzeni, uważając, iż stali się przedmiotem nieuzasadnionej napaści. Rzeczywiście w ostatnich dniach lawina kłopotów zwala się im na głowy.

Przeczytaj więcej tekstów Dariusza Wołowskiego na blogu "W polu karnym"

Sprawa letnich, amerykańskich tournee Leo Messiego, z którymi związane jest podejrzenie o pranie pieniędzy przez kolumbijską mafię narkotykową, nie uderza bezpośrednio w Barcelonę. Ostre publikacje w prasie na ten temat niesłusznie i pochopnie łączące z przestępstwem ojca piłkarza Jorge Messiego, nie są jednak dla klubu powodem do dumy. Szefowie Barcy uznają, że ktoś celowo manipulował informacjami naruszającymi opinię gracza będącego symbolem drużyny z Katalonii. Tymczasem tak hiszpańskie MSW, jak i policja umieściły obu Messich na liście świadków, a nie podejrzanych.

Kolejna afera dotyczy transferu Neymara. Pewien socio klubu z Katalonii zgłosił wniosek do sądu, by sprawdzić, czy przy okazji przeprowadzki gracza z Santosu na Camp Nou wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Sędzia dał Rosellowi pięć dni na przedstawienie stosownych dokumentów. Barca twierdzi, że bez trudu dowiedzie swoich racji.

Podobny problem ma Florentino Perez z transferem Garetha Bale'a. Eurodeputowany z Belgii chce, by sprawdzono, czy prezes Realu Madryt płacił za Walijczyka z pieniędzy klubowych, czy też spektakularną transakcję wartą 91 mln euro sfinansował mu zaprzyjaźniony bank (Bankia).

Trzecia sprawa dotyczy siedmiu klubów hiszpańskich: Realu Madryt, Barcelony, Athletic Bilbao, Osasuny, Valencii, Hérculesa Alicante i Elche. Trzy ostatnie w latach 2009-2013 otrzymały z kasy miejskiej regionu Walencja 118 mln euro. Z kolei cztery pierwsze nie wypełniły zalecenia unijnego z 1990 roku, by przekształcić się w spółki. Dzięki temu zaoszczędziły na podatkach spore kwoty.

Poza tym komisja chce zbadać, czy Real, Barcelona i Athletic, który właśnie wybudował nowy stadion, nie otrzymywały od władz miast zawoalowanej pomocy poprzez celowe manipulowanie wartościami ziemi i nieruchomości na ich korzyść. Kilka lat temu Unia zajmowała się już przypadkiem Realu, który wymienił 30 tys. metrów kwadratowych ziemi (stary ośrodek treningowy) na 71 tys. metrów kwadratowych, gdzie zbudował nowy. Tamto postępowanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, Perez przypomina dziś o tym.

Unia chce sprawdzić także jak to możliwe, że tonące w długach kluby I i II ligi hiszpańskiej wydają miliony na transfery, a nie stać ich na płacenie podatków. Hiszpania zawsze była rajem podatkowym dla piłkarzy, gwiazdy zjeżdżające się tam ze wszystkich stron świata oddawały fiskusowi mniej niż we Francji, Anglii, Niemczech czy Włoszech.

Czy działania Unii Europejskiej wyglądają na zorganizowaną akcję obliczoną na osłabienie pozycji hiszpańskiej piłki? Tak twierdzi Perez i niemal tymi samymi słowami przemawia szef ligi Javier Tebas, choć twierdzi, że nie zna wszystkich przypadków. "Futbol hiszpański, dominując ostatnio w Europie i na świecie, narobił sobie wielu wrogów, którzy oskarżają nas o łamanie prawa, choć nic takiego nie ma miejsca" - zapewnia.

Sandro Rosell ogłasza pompatycznie: "Będziemy walczyć przeciw wszystkim, bo jesteśmy najlepsi". To samo mógłby zresztą powiedzieć Florentino Perez, z którego słów wynika, że jego sposób prowadzenia klubu powinien być wzorem dla innych.

Nie ulega wątpliwości, że zawodowy futbol to biznes niechętnie poddający się normalnym prawom rynku. Władze miast traktują kluby jak wizytówkę regionu, swoją wielką dumę, a nawet przedsiębiorstwa wyższej użyteczności publicznej. Politycy chętnie grzeją się w płomieniach rozpalanych przez piłkarskie sukcesy. Każdy chce się widzieć w roli zwycięzcy.

Nie tylko w Hiszpanii. W Warszawie pani prezydent potraktowała wyjątkowo prestiżowo budowę wartego pół miliarda stadionu dla jednego tylko, dużego klubu, któremu nie kibicują przecież wszyscy mieszkańcy stolicy. I, póki co, temu klubowi bardzo daleko do sukcesów Realu i Barcelony.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.