Primera Division. Okoński: Serduszko przebite strzałą

W meczu z Barceloną Gareth Bale był jednym z najsłabszych na boisku. Inaczej być nie mogło: nie sposób znaleźć sportowych argumentów za wystawieniem Walijczyka w meczu tej rangi od pierwszej minuty - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Wśród rozlicznych talentów Carlo Ancelottiego jest i ten: potrafi podejmować decyzje zgodne z oczekiwaniami klubowych właścicieli. Życzył sobie Silvio Berlusconi, żeby Milan grał dwójką napastników? Ależ proszę bardzo. Żądał Roman Abramowicz wkomponowania w Chelsea Fernando Torresa? Zrobi się, nawet kosztem mistrzostwa kraju - a w perspektywie także posady. Klubowi prezesi i spece od marketingu są zdania, że po tym wszystkim, co się działo w wakacje, po pieniądzach, jakie Real zapłacił za Garetha Bale'a, w pierwszym El Classico Walijczyk musi zagrać? No trudno, skoro nie ma wyjścia...

Miesiące bez piłki

Tylko w ten sposób potrafię wytłumaczyć decyzję o wystawieniu w meczu z Barceloną byłego piłkarza Tottenhamu już od pierwszej minuty: włoski trener ugiął się pod pozasportową presją, ze szkodą dla widowiska i wyniku.

To przecież nie miało najmniejszych szans powodzenia. Gareth Bale, czekając na wymarzony transfer, nie trenował niemal cały okres przygotowawczy. Mając takie zaległości, wchodził do drużyny z marszu - nic dziwnego, że zaczął łapać uraz za urazem. Po prawie miesięcznej przerwie zagrał 15 minut z Malagą i 25 minut z Juventusem. Co tu kryć: taka huśtawka czeka go jeszcze dobrych parę miesięcy - chyba że Ancelotti zaaplikuje mu jakiś minimalny chociaż okres ochronny, pozwalający stopniowo odzyskać kondycję i czucie piłki. Decyzja o daniu mu odpocząć podczas meczu na Camp Nou pomogłaby przecież samemu zawodnikowi, będącemu pod gigantyczną presją sumy transferowej ("dziewięćdziesiąt, kurka, baniek!" - esemesował do mnie nawet znany ze swojego umiarkowania redaktor Sport.pl) i oczekiwań na wpasowanie się w galaktyczny skład.

"Neymar kołysze się z piłką przed polem karnym Realu..." Tak relacjonowaliśmy zwycięstwo Barcy Z Czuba i na żywo ?

Podczas i po zakończeniu meczu z Barceloną ta presja jeszcze wzrosła, bo przecież medialną dramaturgię Gran Derbi budowano tym razem wokół starcia dwóch wielkich debiutantów: Bale'a i Neymara. Brazylijczyk w odróżnieniu od Walijczyka nie zawiódł: strzelił dla swojej drużyny bramkę. Ale Brazylijczyk, przypomnijmy, jest z drużyną od czasu przyjazdu do Gdańska: wchodził do niej stopniowo i zdążył się nauczyć wspólnego języka z jej największymi gwiazdami.

Niezapomniane 57 minut do zapomnienia

W swoim drugim dopiero starcie w meczach dla Realu Bale wytrwał na boisku 61 minut. Z początku operował jako najbardziej wysunięty piłkarz swojej drużyny, "fałszywa dziewiątka", potem szukał miejsca po lewej, a w końcu zszedł na prawą stronę trzyosobowego ataku. Z kolegami rozumiał się średnio. Oddał dwa niecelne strzały, oba zza linii pola karnego i oba lewą nogą. Z 23 podań tylko 13 było celnych. Zważywszy, że większość z nich nie wymagała odległości dłuższej niż 10-15 metrów - 57 proc. celności to fatalna statystyka. Co jeszcze? Dużo walki w powietrzu, zwykle wygrywanej (w pięciu na siedem przypadków, ale mając na uwadze średnią wzrostu zawodników Barcy, nie jest to jednak wielkie osiągnięcie). Jedno niecelne dośrodkowanie, jeden nieudany drybling, i trochę pracy w defensywie (dwa przejęcia piłki, jeden odbiór, jeden blok, dwa faule - z czego jeden na żółtą kartkę) podsumowują występ do zapomnienia.

Chyba że podsumowuje go ten kadr z telewizyjnej transmisji, z 85. mniej więcej minuty meczu. Na ławce rezerwowych Realu jeden z najdroższych piłkarzy świata patrzy ponuro przed siebie. Domyśla się, co napiszą jutrzejsze gazety. Już w trakcie spotkania jeden z dziennikarzy "Daily Telegraph" ironizował na Twitterze o przebitym strzałą serduszku - opatentowanej przez Bale'a jego firmowej "cieszynce". Oczywiście nie zamierzam wyciągać z tego wszystkiego fundamentalnych wniosków, typu że Walijczyk nie pasuje do Realu, powinien czym prędzej wrócić na Wyspy, najlepiej do Manchesteru United itd., ale coś mi się wydaje, że trochę poczekamy na moment, w którym jego "serduszko" obejrzymy kolejny raz. Najpierw musiałby w spokoju potrenować.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.