Real znów z Barcą, czyli powrót gwiezdnych wojen

Wojnę totalną wypowiedział wiosną trenerski gangster José Mourinho, ale zwyciężyła Barcelona. Latem napięcie nie opadło, w niedzielę piłkarze najpopularniejszych klubów świata wracają na boisko. Niedzielny mecz o Superpuchar Hiszpanii w TVP 1 o godz. 22

Na dystansie zaledwie 18 dni giganci mierzyli się czterokrotnie. Remis w krajowej lidze usatysfakcjonował mknącą po trzecie mistrzostwo z rzędu Barcelonę; dzięki triumfowi w finale krajowego pucharu Real odzyskał to trofeum po blisko dwóch dekadach; dwumecz w półfinale Ligi Mistrzów ukoronował hegemonię Katalończyków, którzy nad madryckimi wrogami - innego słowa dziś użyć nie sposób - osiągnęli przewagę, jakiej nie mieli nigdy przedtem.

Serial z El Clásico, uchodzący za spektakl ponad wszystkie inne, który miał rozpalić zmysły futbolową sztuką wyższą, rozpalił jednak przede wszystkim niezdrowe emocje. Na boisku było mnóstwo brudnych chwytów, poza boiskiem mnóstwo haniebnych oskarżeń i zjadliwych złośliwości podsumowanych tyradą Mourinho o probarcelońskim spisku sędziów pod egidą UEFA i życzeniem trenerowi Pepowi Guardioli, by choć raz wygrał Ligę Mistrzów uczciwie.

Do niedawna obie potęgi poprawiały stosunki nadszarpnięte na początku stulecia za rządów na Camp Nou fanatycznego nacjonalisty Joana Gasparta, a także przez szokujący transfer Luisa Figo z Barcelony do Realu, na którego z trybun Camp Nou spadały zapalniczki, telefony, nawet świński łeb.

Teraz wystarczyły niespełna trzy tygodnie, by szacunek dla przeciwnika znów wyparła wrogość. Wrogość publicznie manifestowana i dzieląca nawet przyjaciół z reprezentacji Hiszpanii. Jej selekcjoner zwierzał się z obaw, że klubowe waśnie śmiertelnie zatrują mu szatnię. Wakacje trwały już w najlepsze, gdy prezes Barcy ostrzegał, że jeśli rywale się nie opamiętają, zerwie z nimi stosunki dyplomatyczne.

Od poprzednich starć zmieniło się tyle, że za faworyta otwierającego hiszpański sezon dwumeczu o superpuchar (rewanż w środę w Barcelonie) uchodzi - to nie zdarzyło się od kilku lat - Real. Real, który do sezonu przygotowywał się w warunkach niemal idealnych. A piłkarzy każdy sparing utwierdzał w przekonaniu, że dzieje się lepiej niż dobrze.

Po raz pierwszy od ćwierćwiecza Królewscy zwyciężyli we wszystkich letnich gierkach towarzyskich. W dodatku większość uczcili wielobramkową fiestą, choć przy okazji oblecieli trzy kontynenty: Azję, Europę i Amerykę Płd. Godnym ich barw natychmiast okazał się Fabio Coentrao - kupiony za 30 mln jako lewy obrońca, lecz uniwersalny. Mourinho wystawiał go na skrzydle i jako defensywnego pomocnika. Snajperski instynkt zdaje się odzyskiwać też Karim Benzema, napastnik typowany niegdyś na megagwiazdę, a w Madrycie od początku pogrążony w depresji i obwoływany przez trenera leniuchem. Lato upływa tak idyllicznie, że nawet kontuzje importowanych właśnie z Bundesligi Nuriego Sahina i Hamita Altintopa oraz bezskuteczne starania Mourinho o transfer jeszcze jednego napastnika (prezes nie chce dać pieniędzy) nie są w stanie popsuć nastrojów. Najwyżej uniósł się były bramkarz Realu Francisco Buyo, który prognozuje, że jego drużyna wygra w niedzielę 5:0.

Nawet jeśli grubo przesadza, to powoduje nim nie tylko madrycka sielanka, ale także rozgardiasz barceloński.

Triumfatorzy Ligi Mistrzów są - nie ukrywa tego trener Guardiola - w przedsezonowych manewrach wyraźnie opóźnieni. Kilku graczy dopiero przyleciało z wakacji, bo uczestniczyli w mistrzostwach Ameryki Płd. - w tym absolutnie kluczowi Leo Messi i Dani Alves. Kilku innych też wypoczywało wyjątkowo intensywnie. W ostatnich latach należeli do najbardziej eksploatowanych futbolistów na świecie - a teraz wreszcie trafiło im się lato bez obowiązków w reprezentacji Hiszpanii. Wciąż leczy się kapitan i przywódca defensywy Carles Puyol. Nie zdołali też Katalończycy sfinalizować transferów tak szybko jak w zeszłym roku - kontrakt z Aleksisem Sanchezem podpisali już kilka tygodni temu (też dostał urlop po Copa America), ale Ceska Fabregasa wyrywają z Arsenalu do dziś.

Dlatego sparingi odbębniali składem mocno rezerwowym, czasem na wpół dziecięcym. I wypadali marnie. Z meksykańskim Chivas Gudalajara ponieśli najwyższą porażkę (1:4) za kadencji Guardioli. Real tego samego przeciwnika rozbił 3:0.

Z towarzyskich przebieżek nie wolno wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale nikt nie wątpi, że gospodarze pierwszego meczu są w lepszej kondycji i znacząco usprawnili swoją ofensywę, natomiast w Katalonii nie mają pojęcia, jak zagrają ich gwiazdy. Gwiazdy zdające sobie sprawę, że pierwsze trofeum do zdobycia w sezonie jest zarazem najmniej znaczącym. O ile oczywiście jakiekolwiek El Clasico jakikolwiek barcelończyk potrafiłby uznać za mniej znaczące. Zwłaszcza w erze zimnej wojny, podczas której wystarczy iskierka, by boisko zapłonęło od emocji. Niekoniecznie sportowych.

Najbardziej wyczekiwany transfer lata - Fabregas w Barcelonie ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA