Premier League. Okoński: Czy herr Pep stanie się sir Pepem?

Liga angielska skorzysta na tej przeprowadzce, podobnie jak skorzysta na niej Manchester City. Nawet jeśli Guardiola nie zdobędzie z tą drużyną mistrzostwa Anglii i nie wygra Ligi Mistrzów - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

To się musiało tak skończyć: żeby zacytować literackiego patrona tego roku "dobrej zmiany", od dawna zapowiadały to rozmaite znaki na niebie i ziemi. O tym, że Pep Guardiola trafi kiedyś do Premier League, mówiło się i pisało przecież od lat. Praktycznie za każdym razem, gdy prowadzona przez niego drużyna mierzyła się w Lidze Mistrzów z którymś zespołem angielskim, oblegany był przez dziennikarzy z Wysp, zadających w kółko to samo pytanie. "Tak, Guardiola chciałby kiedyś pracować w Anglii", pisali potem, wymieniając wśród potencjalnych pracodawców a to Manchester United (czy Ferguson go aby nie komplementował? czy aby nie pisał wstępów do jego biografii?), a to Arsenal (bo sam lubi Wengera i jego styl pracy; bo któż, jeśli nie Kanonierzy spośród angielskiej elity wydawali się najbliżsi tiki-tace), a to Chelsea (bo Abramowicz ma pieniądze i chętnie ściąga najlepszych), a to Liverpool (bo przecież misja wydźwignięcia z kryzysu klubu tak zasłużonego wydawała się jakże romantyczna).

Brakujące ogniwo Manchesteru City

A przecież od momentu, w którym szejkowie ściągnęli do Manchesteru City Ferrana Soriano i Aitora "Txixi" Begiristaina, powierzając im funkcje dyrektora wykonawczego i dyrektora sportowego, angielski kierunek Guardioli mógł być tylko jeden. To Begiristain i Soriano byli wśród wąskiej ekipy działaczy Barcelony, podejmującej w 2008 roku niełatwą decyzję: czy po zwolnieniu Franka Rijkaarda z funkcji trenera, zatrudnić na jego miejsce Jose Mourinho (obaj wysłuchali imponującej prezentacji Portugalczyka podczas pamiętnego spotkania w Lizbonie), czy może powierzyć zespół niedoświadczonemu - zaledwie od roku prowadził Barcelonę B - Guardioli. Obaj opowiedzieli się za Guardiolą, co wówczas wiązało się ze sporym ryzykiem, a Begiristain (bo Soriano wkrótce opuścił klub) konsekwentnie wspierał go przez kolejne lata. Trudno się dziwić, że negocjacje na temat objęcia przez "Herr Pepa" drużyny z Etihad Stadium rozpoczęły się jeszcze w 2012 roku, gdy postanowił na rok odpocząć od piłki.

Kierunek mógł być tylko jeden także dlatego, że w swoich planach globalnej ekspansji hiszpańskojęzyczny team zarządzający Manchesterem City ewidentnie wzoruje się na przykładzie Barcelony i jej całościowego (czy powinienem użyć modnego słowa "holistyczny"?) podejścia. Z nieoczywistymi zresztą, jak dotąd, skutkami. Na budowę nowego ośrodka treningowego - zarówno dla pierwszej drużyny, jak dla piłkarskiej akademii - wydano dziesiątki milionów funtów, ale w Premier League wciąż oglądamy drużynę gwiazd sprowadzonych za kolejne dziesiątki milionów z innych klubów, a nie wychowanków Patricka Vieiry i jego ekipy. Ani Boyata, ani Pozo (wykupiony skądinąd z akademii Realu) nie przekonali Manuela Pellegriniego i w zasadzie robi to dopiero zdobywca hattricka w niedawnym meczu z Aston Villą Kelechi Ineacho - ale i jego wypada uznać raczej za odkrycie manchesterskiej sieci skautingu po mistrzostwach świata U-17 z 2013 r., niż produkt lokalnej akademii, bo trafił do niej jako siedemnastolatek. Kwestia zbudowania przez MC rozpoznawalnego stylu gry i wdrożenia jego nauczania na wszystkich poziomach klubowej drabiny, od seniorów do zespołów młodzieżowych, wciąż jest pieśnią przyszłości. Podobnie jak kwestia zbudowania globalnej marki - choć oczywiście sprowadzenie Guardioli potężnie to ułatwi.

Perła w koronie Premier League

Czy pojawienie się Katalończyka nada nowego impetu angielskiej ekstraklasie? Komercyjnie na pewno: po przejściu Fergusona na emeryturę i niedawnym fiasku Mourinho, w Premier League poza starzejącymi się Wengerem i van Gaalem oraz sprowadzonym dopiero co Kloppem brakuje nazwisk z trenerskiego topu (uchodzący za najbardziej ekscytującego i nowatorskiego Mauricio Pochettino z Tottenhamu dopiero pracuje na swoją markę). Taktycznie również na pewno: mówiąc najprościej, po trzech latach w Bayernie Guardiola jest dużo lepszym i dużo bardziej uniwersalnym trenerem niż w czasach Barcelony, a jego perfekcjonizm i mikrozarządzanie (zmiany ustawienia nawet kilka razy w ciągu jednej połowy, płynność gry i wymienność pozycji piłkarzy) wpłyną ożywczo nie tylko na zawodników MC - przede wszystkim zmuszą do rozwoju trenerów rywali. Bayern Guardioli, choć - jak Barcelona - swoją grę opiera na posiadaniu piłki i błyskawicznej walce o odbiór po stracie, to o wiele chętniej gra skrzydłami; Lewandowski, choć potrafi uczestniczyć w rozegraniu, nie przypomina "fałszywej dziewiątki", wszyscy biegają o wiele więcej i szybciej niż zakłada stereotypowe wyobrażenie tiki-taki. Słowem: jeśli piłkarski świat się zmienił w ciągu ostatnich lat, oprócz posiadania piłki i pressingu dowartościowując kontrataki i grę bardziej bezpośrednią, Guardiola dostosował się do tej zmiany, a nawet znalazł się w jej awangardzie. Patrząc na niedawne wyniki szkoleniowców z Wysp w Champions League można dojść do wniosku, że zostali mocno w tyle

Angielska prasa ma oczywiście wątpliwości, czy Pep aby poradzi sobie grając pod wiatr na stadionie Stoke. Za tą metaforą kryje się przekonanie, że w Hiszpanii i Niemczech wyścig o mistrzostwo kraju rozgrywa się w gruncie rzeczy między kilkoma zespołami, które mobilizować się muszą na mecze między sobą, zaś reszta jest spacerkiem. W Anglii - gdzie w walce o tytuł liczyły się zwykle MU, MC, Chelsea, Arsenal, gdzie ambicje mają Liverpool i Tottenham, a w tym roku niewiarygodnie wyrosło Leicester - każdy może przegrać przecież z Crystal Palace Alana Pardew, West Bromwich Tony'ego Pulisa, o wspomnianym Stoke Marka Hughesa nie zapominając - powiadają miejscowi publicyści. No i trzeba wpisać w kalendarz dużo więcej spotkań, co jest raczej przesądem niż prawdą. W poprzednim sezonie Bayern rozegrał 52 mecze, a w sezonie 2013/14 - 56; w tym samym czasie Barcelona grała 62 i 59 meczów, a Manchester City - 57 i 51. Przy założeniu, że MC Guardioli bić się będzie zarówno w Premier League, jak w Lidze Mistrzów, w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi, i w każdym z pucharów dojdzie do finału, może rozegrać maksymalnie 64 spotkania. A rzekomy brak rywalizacji? Trzeba doprawdy ograniczać się do oglądania drużyn niemieckich tylko w Lidze Mistrzów (skądinąd warto było to robić, nieprawdaż?), by nie zauważyć postępów, jakie zrobiło większość klubów, jak poprawiła się jakość i tempo gry, jak wyrosło nowe pokolenie innowatorskich trenerów. Owszem, Bayern Guardioli na ogół z nimi wygrywał, ale bynajmniej nie spacerkiem.

Najważniejszy będzie jednak czas, poświęcony przez Guardiolę drużynie. W mediach pełno już analiz, którzy piłkarze pasować będą do jego stylu (policzone mają być dni Yayi Toure, którego pozbył się już z Barcelony, w czarnych barwach rysować się ma również przyszłość Fernando i Delpha, jednowymiarowego Navasa, a także zaawansowanych wiekowo bocznych obrońców), a którzy się rozwiną (Sterling, de Bruyne, Silva). Równie wdzięcznym tematem jest gigantyczny budżet transferowy, jaki ma otrzymać Katalończyk i związana z nim lista zakupów (Pogba? Lewandowski?). Analizy te zdają się nie uwzględniać jednak kwestii podstawowej: tego, co Guardiola zdolny jest dokonać na boisku treningowym. Pracujący pod nim w Bayernie Jerome Boateng - znający przecież Manchester City z kilkunastomiesięcznego pobytu - dokonał w świetnej książce Martiego Perarnaua wstrząsającego wyznania: że zanim trafił pod skrzydła Guardioli, w zasadzie nie był uczony podstaw gry obronnej. Ciekawe, co powiedzą Otamendi czy Mangala, z których żaden u Manuela Pellegriniego nie zdołał usprawiedliwić sum, jakie za nich zapłacono, ale których w świetle takiego wyznania rozsądniej byłoby nie przekreślać. Podobnie zresztą, jak rozsądne okazało się nieskreślanie przed trzema laty Ribery'ego i Robbena, których rzekomo Guardiola miał pozbyć się z Bayernu.

Kolejna partia szachów Pepa Guardioli

W Bayernie wytrzymał trzy lata i kontrakt z Manchesterem City podpisał również na trzy lata. Trudno się dziwić: po czterech latach w Barcelonie mówił, że czuje się wypalony i nie ma pojęcia, jakie nowe rozwiązania mógłby zaproponować drużynie, a potem udał się na roczny urlop. Na podsumowanie pobytu w Bawarii wciąż jeszcze za wcześnie - przesądzający okaże się wynik tegorocznej batalii o zwycięstwo w Lidze Mistrzów - ale wypada zauważyć, że tym razem na wypalonego nie wygląda. Przy standardach, jakie sobie narzuca - opisywałem je kiedyś w "Tygodniku Powszechnym" - trzyletni cykl wydaje się jednak optymalny.

Umysł Guardioli przypomina umysł szachisty, który stara się zaplanować i przewidzieć wszystkie ruchy własne i rywala. Różnica polega na tym, że na jego szachownicy są 22, (a doliczając sędziów, którzy swoimi pomyłkami również mają wpływ na losy spotkania - 25 żywych figur (obraz Guardioli-szachisty spopularyzował Perarnau, opisując jego nowojorską rozmowę z Garri Kasparowem). Boisko podzielone na niewidoczne dla laików pola-korytarze, którymi przemieszczają się poszczególni zawodnicy (na boisku treningowym ograniczają je wyrysowane farbą linie), równoległość ruchów: co robi boczny obrońca, atakowany przez skrzydłowego, jak się wówczas zachowuje pierwszy stoper i jak ustawia się drugi, jak wysoko może podejść boczny obrońca rywala... - wszystko to zajmuje jego mózg niemal bez przerwy. Ludzie bliscy Guardioli mówią o "zasadzie 32 minut" - to ich zdaniem maksymalny czas, w trakcie którego trener jest w stanie nie myśleć o czekającym go meczu. Czasami męczy go znalezienie zbyt wielu dobrych rozwiązań, często musi się hamować przed zarzuceniem piłkarzy nadmiarem informacji, jeszcze częściej - godzić się z ich błędami.

Zatrudnienie kogoś takiego nigdy nie może się wiązać z wieloletnią umową. A czy może się wiązać z gwarancją sukcesu? Biznesowego na pewno: podpisanie umowy z najsłynniejszym trenerem świata to z perspektywy właścicieli klubu ostatnie brakujące ogniwo do wyniesienia Manchesteru City na poziom galaktyczny (no, może jeszcze transfer Messiego dałby się z tym porównać ). A sportowego? No cóż, żeby dokonać kolejnej rewolucji, Guardiola potrzebować będzie czasu. Jeśli zważyć z jednej strony jego przywiązanie do gry pressingiem i wymaganie od piłkarzy nieustannego biegania ("Wymagam tylko jednego: trzeba biegać. Możecie zrobić błąd przy podaniu albo w jakiejś akcji, ale nie możecie przestać biegać. Jeśli to zrobicie, kaputt, jesteście poza drużyną" - mówił na pierwszym treningu Bayernu), a z drugiej fakt, że obejmie jedną z najbardziej zaawansowanych wiekowo drużyn Premier League, trudno się spodziewać natychmiastowego efektu - miarą sukcesu zresztą, podobnie jak w Bayernie, nie będzie tylko obrona/odzyskanie tytułu mistrza kraju, ale także, dziś w przypadku tego klubu niewyobrażalne, zwycięstwo w Lidze Mistrzów.

Jednak nawet jeśli go nie osiągnie, odchodząc po trzech latach, "zostawi Manchester murowany". Oceniając jego pobyt w Bayernie tylko przez pryzmat Champions League, w dodatku podbitej na pożegnanie z klubem przez robiącego mu miejsce Juppa Heynckesa, zagubi się bowiem istotny aspekt sprawy, na który zwrócił uwagę Michał Zachodny. Równie ważna, jak nieustanna przebudowa pierwszej drużyny, jest przecież dla niego praca u podstaw: Zachodny przywołuje rozmowy z trenerami zespołów juniorskich Bayernu, stale odczuwającymi na plecach wzrok Guardioli. O tym, że odchodząc zostawia piłkarzy lepszymi i bardziej uniwersalnymi, najwięcej mógłby pewnie powiedzieć nasz Robert Lewandowski. Dzięki jego przeprowadzce skorzysta też dziewiętnastu pracujących w Premier League trenerów. Doskonałości pewnie i tym razem nie osiągnie , ale będziemy dzięki niemu doskonale się bawić. Także - jak widać z powstających wciąż książek na jego temat - intelektualnie.

Pamiętasz te legendarne (i głupie) nagłówki?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.