Bundesliga. Lewandowski w Realu

Lokomotywa już ruszyła, już sapie i pot z niej spływa, przez następne miesiące będziecie podtapiani półprawdami, regularnymi kłamstwami i bezczelnymi zmyśleniami o polskim napastniku, który właściwie już się przeniósł do Madrytu, już szuka tam mieszkania i ulubionego fryzjera, wszystko zostało załatwione i prawie podpisane, pozostaje tylko czekać na ceremonię powitalną na stadionie Santiago Bernabeu - pisze na blogu "A jednak się kręci" Rafał Stec, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i Sport.pl

Będziecie się złościć, że media zeszły na psy, i będziecie mieli świętą rację, a za kulisami będą się toczyły pertraktacje, które mogą się skończyć tylko w jeden sposób.

Lewandowski rzeczywiście zagra w Realu.

Nie ma wątpliwości, że Madryt go chce. Nawet gdyby w słynnym już materiale dziennika "As" wszystko było ściemą - Cezary Kucharski wcale nie przyleciał do Madrytu, w loży honorowej usiadł aktor sobowtór - to artykuł i tak wyrażałby pragnienie Realu, a jeśli Real pożąda piłkarza, który nie gra w Barcelonie, to go dostaje. Czasem trochę wcześniej, czasem trochę później, ale w końcu dostaje.

Lewandowski też chce do Madrytu. Chciał już latem 2013 roku, ale wtedy krępowała go obietnica złożona Bayernowi. Teraz chce pewnie jeszcze bardziej - niezależnie od aktualnych tabel Real to najwspanialsza obok Barcelony marka we współczesnym futbolu, Real to emocje, marzenie, szansa na kontrakt życia, a nasz napastnik przyznawał się już, że chce pograć w kilku krajach, spróbować różnych kultur, poznawać języki. W Monachium spędzi(ł) dwa sezony, wystarczy. W Bundeslidze osiągnął wszystko, a jeśli w maju nie podniesie Pucharu Europy, to nie ma powodu sądzić, że nie podniesie go w koszulce madryckiej. No i latem skończy 28 lat. Osiągnie wiek, w którym piłkarz zaczyna zdawać sobie sprawę, że jego atrakcyjność transferowa zacznie niebawem spadać. I to spadać z miesiąca na miesiąc coraz szybciej.

Jeszcze raz: Real chce Lewandowskiego, Lewandowski chce Realu. Pozostaje, bagatela, namówić na transfer monachijczyków. Monachijczyków, którzy pieniędzy nie potrzebują.

Manchester United, gdy wypuszczał do Madrytu Cristiano Ronaldo, też pieniędzy nie potrzebował. Ale przegrał z wolą piłkarza. Przeciwnikiem najpotężniejszym, właściwie niepokonanym. I Bayern też nie da rady. Być może również dlatego - co sugerujemy z Darkiem Wołowskim w tekście do wtorkowej "Wyborczej" - że jego szefowie zaciągnęli u Lewandowskiego dług wdzięczności. Przed dwoma laty, gdy Polaka ciągnęło do Madrytu, a jednak postanowił dotrzymać słowa.

To transfer tak naturalny, że zwyczajnie musi się wydarzyć. Nie dlatego, że Ronaldo wchodzi w smugę cienia (byłoby szmalu do wydania po ewentualnej sprzedaży), że Karim Benzema (jedyny napastnik w klubie!) wpadł w poważne tarapaty pozasportowe, że całą drużynę czeka prawdopodobnie poszukiwanie nowej tożsamości. To czynniki istotne, ale jeszcze istotniejsze jest, że wyjęcie z Bayernu Lewandowskiego jest ruchem arcytypowym dla prezesury Florentino Pereza.

Jego jedyna strategia polega na tym, że co pewien czas prezentuje sobie i fanom (czytaj: wyborcom) najpopularniejszego globalnie gracza spośród wszystkich, którzy nie grają w Barcelonie (stamtąd udało mu się wyciągnąć tylko Luisa Figo). A napastnik Bayernu nie ma dziś konkurencji. Zlatan Ibrahimovic ucieknie zaraz dotruchtać do emerytury w lidze amerykańskiej, Eden Hazard zgasł, notorycznie cerowany Sergio Agüero pogrywa właściwie tylko na pół etatu. Zresztą o czym tutaj gadać, dwaj ostatni zmaleli już przy Lewandowskim do gwiazdek. Zwłaszcza wobec ewidentnego kryzysu ligi angielskiej.

Owszem, umiem sobie wyobrazić scenariusze alternatywne. Np. Pep Guardiola zgadza się zostać w Monachium na jeszcze jeden sezon wyłącznie pod warunkiem, że zatrzymany zostanie również jego polski napastnik, a Lewandowski słyszy, że musi poczekać rok. I zawarty zostaje kompromis, na którym coś zyskują wszyscy. Bayern zachowuje piłkarza na jeszcze jeden sezon, piłkarz otrzymuje tłustą podwyżkę, Florentino Perez zyskuje gwarancję, że ostatecznie piłkarza dopadnie.?

Więcej przeczytasz na blogu "A jednak się kręci"

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.