Bundesliga chce gonić Premier League. Ale jak to zrobić?

Anglicy zazdroszczą niemieckiej piłce "duszy" i wspaniałej atmosfery na stadionach. Zazdroszczą Niemcom tego, że czują, że kluby którym kibicują rzeczywiście należą do nich, a nie jakiegoś rosyjskiego czy malezyjskiego miliardera. Ale dystans Niemców do Anglii pod względem finansowym i marketingowym zwiększa się coraz bardziej

Nowa umowa telewizyjna Premier League, na mocy której tamtejsze kluby zarobią ok. 2,5 mld euro za sezon wzbudziła popłoch w całej Europie. Hiszpanie, Niemcy, Włosi czy Francuzi zastanawiają się, co robić. Nawet nie chodzi o to, by dogonić Anglików. Tylko o to, by przynajmniej zacząć zasypywać dzielącą ich przepaść. Włoskie kluby dostają prawie 850 mln za sezon, natomiast hiszpańskie 755. Niemieckie? Niecałe 500, niewiele więcej od francuskiej. Na niekorzyść Bundesligi działa fakt, że ma dwie drużyny mniej niż inne czołowe ligi. To 74 spotkania mniej w trakcie sezonu.

Premier League rozkupuje Bundesligę

Angielskie zespoły operują na zupełnie innej planecie - oczywiście wyłącznie pod względem finansowym. Leicester City, który w poprzednim sezonie długo ratował się przed spadkiem, podpisze kontrakt z Gokhanem Inlerem. Chciało go też Schalke, czyli jeden z największych niemieckich klubów, który kilka lat temu grał w półfinale Ligi Mistrzów. Zespoły z Bundesligi oddały tego lata do Anglii dziesięciu piłkarzy za łączną kwotę 110 mln euro. To m.in. Bastian Schweinsteiger, Roberto Firmino, Shinji Okazaki czy Joselu. Ofertom za największe gwiazdy może przeciwstawić się jedynie Bayern Monachium. Największe talenty w Niemczech mają dwie opcje: mogą przejść do Bayernu lub za granicę - do Anglii lub Barcelony, Realu czy Paris Saint-Germain. Borussia Dortmund czy Wolfsburg są w stanie kupować wyłącznie zawodników, którymi nie interesują się mocniejsze kluby.

Z tego względu władze ligi oraz klubów coraz częściej rozważają niepopularne rozwiązania. Karl-Heinz Rummenigge, prezes Bayernu, chce, by kluby same negocjowały umowy telewizyjne. Przekonuje, że Bayern mógłby sprzedawać swoje prawa nawet za 200 mln euro, czyli ponad cztery razy więcej niż obecnie. Co ciekawe, Hiszpanie właśnie odchodzą od tego modelu. Narzekają, że taki sposób negocjowania kontraktów służy jedynie Barcelonie i Realowi, zostawiając inne zespoły z minimalnymi przychodami. Nowe przepisy mają wejść w życie w przyszłym roku.

Indywidualne negocjowanie umów wydaje się niemożliwe do zrealizowania. Ale to pokazuje, jak zawzięcie Niemcy szukają nowych możliwości zwiększenia przychodów. Padały już pomysły rozgrywania spotkań w poniedziałki czy też powiększenia ligi do 20 zespołów (10 lat temu przeciwko podobnemu pomysłowi zagłosowały kluby). Realizacja tego pierwszego pomysłu nie podoba się fanom, którzy narzekają na piątkowe mecze. A od sezonu 2017/18 po pięć spotkań w sezonie może być rozgrywanych w niedziele o 13.30 oraz w poniedziałki o 20.15. Tak przynajmniej zakłada wstępny plan DFL (niemiecka liga piłkarska). Oficjalnie po to, by pomóc zespołom grającym w europejskich pucharach. Ale korzyści finansowe są równie wielką pokusą.

170 mln kibiców w Chinach

W tym celu niemieckie zespoły coraz częściej spoglądają na Azję. Bayern przygotowywał się do sezonu w Chinach. Z tego względu odświeżył chińską wersję swojej strony internetowej czy też założył konta na chińskich portalach społecznościowych. Bayern przez lata zaniedbywał ten rynek i stara się naprawić swoje błędy. Nieważne, że taka wyprawa może mieć negatywne skutki na dyspozycję zespołu. - Musimy znaleźć złoty środek pomiędzy marketingiem a przygotowaniami przedsezonowymi - stwierdził Rummenigge. Bawarczycy szacują, że w Chinach jest 170 mln kibiców piłkarskich, z czego aż 90 może należeć do nich. To więcej ludzi niż mieszka w całych Niemczech. Nie wiadomo jednak, jak to wyliczyli.

Za to Borussia Dortmund koncentruje się na Japonii czy Singapurze. Na ten pierwszy rynek weszli bardzo łatwo dzięki Shinjemu Kagawie, z którego kilka lat temu zrobili gwiazdę. Za to po otworzeniu sklepu w Singapurze zarobki na innych azjatyckich rynkach miały zwiększyć się aż trzykrotnie.

Definitywnie wyklucza się na razie tylko jedno rozwiązanie - rozgrywanie dodatkowej kolejki poza granicami kraju. - To byłoby nieuczciwe wobec kibiców. Ta kolejka mogłaby mieć wpływ na to, kto zostanie relegowany, kto zostanie mistrzem, kto zagra w Lidze Mistrzów. Z finansowego punktu widzenia, rozgrywanie spotkań na całym świecie byłoby dobrym rozwiązaniem. Ale kibic oglądający po 34 spotkania swojego klubu w sezonie - niezależnie od tego, czy pada śnieg, deszcz czy wieje - nie mógłby obejrzeć spotkania o utrzymanie, bo rozgrywane jest w Tajlandii - uważa Christian Seifert, dyrektor wykonawczy DFL. Ale jest otwarty na inne propozycje. - Czy jesteśmy gotowi na niepopularne rozwiązania, by Bundesliga nadal mogła przyciągać najlepszych piłkarzy na świecie? - pytał, zauważając, że angielskie średniaki są w stanie płacić piłkarzom więcej niż czołowe niemieckie zespoły.

Nadchodzą kompromisy

Dyrektor zarządzający Borussii Moenchengladbach Max Eberl mówił, że "być może tradycje będą musiały zostać złamane". Klaus Allofs, dyrektor sportowy Wolfsburga, mówił o tym, że "tematy tabu nie mogą istnieć" i "będą musiały nastąpić kompromisy". Przewiduje, że coraz więcej piłkarzy z Bundesligi będzie odchodzić do Premier League. A największe gwiazdy angielskich boisk nawet nie spojrzą na Bundesligę, może poza Bayernem Monachium.

Losy nowego kontraktu telewizyjnego mają rozstrzygnąć się w kwietniu przyszłego roku. Niemcy liczą na to, że wartość tej umowy przekroczy miliard euro. To i tak 2,5 raza mniej niż dostają Anglicy. Jednak wyrównana walka toczy się pomiędzy obiema ligami na boisku. W rankingu krajowym UEFA Bundesliga zajmuje drugie miejsce z 65,7 pkt. Premier League jest na trzeciej pozycji z 64,2 pkt.

Obserwuj @L_Godlewski

Niesamowite gole Niemki, scorpion kick i długa akcja Atletico [STADIONY Z CZUBA]

Wolę oglądać:
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.