Bayern - Borussia. Od eksperymentów do dramatu, piłkarski los zakpił z Guardioli

Miał to być wieczór eksperymentów Pepa Guardioli, który dałby Bayernowi finał Pucharu Niemiec i przygotowałby ich na starcie z Barceloną. Tymczasem zamiast kolejnego popisu mistrzów Niemiec oglądaliśmy dowód na to, jak przewrotny i nieprzewidywalny może być los w futbolu.

Przez ponad godzinę półfinału Pucharu Niemiec wszystko toczyło się według scenariusza Guardioli - Bayern przeważał, a co najważniejsze - kontrolował wydarzenia na boisku. Nie miał problemów w obronie, całkiem swobodnie przechodził do ataku i stwarzał sobie kolejne sytuacje. Jednego momentu przełomowego nie było - można tu mówić o trafieniu Lewandowskiego w poprzeczkę, wprowadzeniu Mychitariana, wejściu Robbena lub golu Aubameyanga - ale ostatnie trzydzieści minut regulaminowego czasu gry wyglądało w wykonaniu Bayernu po prostu źle.

Od początku Borussia - szanowany, choć dołujący rywal - miała być dla Guardioli nie tylko przeszkodą, ale i miejscem na eksperymenty przed znacznie ważniejszym i trudniejszym starciem z Barceloną za tydzień. Mając w perspektywie potrzebę zatrzymania Messiego, Neymara i Suareza - oni tego samego dnia po raz pierwszy w tym sezonie strzelili po golu i zaliczyli po asyście - Hiszpan ustawił Rafinhę oraz Bernata po tej samej, lewej stronie boiska. Chociaż Bayern grał trójką środkowych obrońców, to boki dodatkowo asekurowali defensywni pomocnicy, Xabi Alonso i Philipp Lahm. Borussia nie potrafiła znaleźć żadnej na to odpowiedzi, boleśnie odstawała jakością. Gdy już uwierzyła, że może zaatakować szóstką zawodników, wystarczył jeden przechwyt Benatii i dalekie podanie do Lewandowskiego, by gospodarze skarcili do tej pory ostrożnie broniący się zespół Juergena Kloppa.

Zresztą o planie Kloppa również warto wspomnieć - bez piłki piłkarze Borussii byli ustawieni w 4-3-3 w środkowej strefie i w 4-4-2 blisko własnej bramki. Jakub Błaszczykowski grał bardziej jako środkowy pomocnik niż skrzydłowy, choć widać było, że nie jest to rola odpowiadająca jego charakterystyce i formie. I to miało się wkrótce zmienić.

A zmieniło się dzięki wprowadzeniu Mychitariana, który zastąpił fatalnego Kagawę. Rozgrywający z reprezentacji Japonii grał kompletnie wbrew swej roli, zamiast szybko przenosić akcje Borussii, to je zwalniał - czego zresztą początek akcji bramkowej Bayernu był doskonałym przykładem.

Dla Borussii wejście pomocnika z Armenii oznaczało zmianę ustawienia (na 4-4-2), co z kolei pozwoliło na lepszą współpracę w ofensywie - Błaszczykowskiego ze środkowymi pomocnikami, Reusa z Aubameyangiem. Efektem było zagranie Polaka za linię obrony na Mychitarianina, który asystował przy golu napastnika Borussii. Akcja była świetna, wreszcie rozegrana szybko i z zamysłem. Zresztą - ku przestrodze dla Bayernu i Guardioli - przypominająca schematem to, jak Messi czy pomocnicy Barcelony szukają podaniami za linię obrony Neymara. W podobnym stylu Brazylijczyk strzelił gola choćby PSG.

I jeśli w magii futbolu doszukiwać się momentów, które potrafią zmienić sezon drużynie, to właśnie gol Aubameyanga będzie tym złym wspomnieniem, jeśli zmieni się kierunek Bayernu. - Po prostu wszystko później poszło źle - mówił po meczu Manuel Neuer. Bo do gola wyrównującego był to mecz dwóch strategów, taktyków, a później półfinał stał się bitwą bramkarzy. Od 67. do 90. minuty popisywał się Neuer, ratując swoich kolegów, by w dogrywce - szczęśliwie, odważnie i czasami po prostu niesamowicie - interweniował raz po raz Mitchell Langerak. Ten wiecznie rezerwowy 26-letni Australijczyk, który w pięć sezonów w Dortmundzie nie rozegrał nawet trzydziestu spotkań.

Owszem, zostaną postawione pytania o przynajmniej jeden rzut karny, który miał się Bayernowi należeć, ale gospodarze sami sobie byli winni. To im z rąk wyślizgnęło się spotkanie, które kontrolowali z łatwością, mieli po prostu dokończyć bez straty gola, z szansą na spokojny powrót po kontuzji Robbena. Tymczasem Holender wytrzymał na boisku kilkanaście minut i doznał kolejnej kontuzji, jakby tylko dodając symbolice wspomnianej zmiany. I magii, która może opuściła Bayern i Guardiolę - bo jeszcze te fatalnie przestrzelone karne Lahma, Alonso i Neuera! - ale w najlepszym możliwym momencie wróciła do Juergena Kloppa. Dla niego ta dramatyczna przemiana rywali była lepsza niż bukiet kwiatów, który przed meczem chcieli mu wręczyć oficjele gospodarzy. Klopp podziękował i odmówił, nie chcąc, by zrobiło się za sympatycznie. Pewnie skrycie na pożegnanie z "Der Klassiker" wolał zwycięstwo.

Zobacz wideo

Najsłynniejsze przestrzelone rzuty karne

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.