Bundesliga. Uli Hoeness skazany na 3,5 roku więzienia

Jedną ręką pomnażał miliony Bayernu, drugą trwonił swoje. Wyciągał dawnych kolegów z boiska z nałogów, a sam tonął w giełdowym hazardzie. Robił wykłady z etyki politykom, a potem okradał państwo. Uli Hoeness, twórca wielkiego Bayernu, został skazany za oszustwa podatkowe na 3,5 roku więzienia. Na razie - bez zawieszenia

 

Akredytacje na proces rozeszły się w 27 sekund, było dziesięciu chętnych na jedno miejsce, głównie z Niemiec. Dziś, w dniu ogłoszenia wyroku, kolejka ustawiła się, gdy było jeszcze ciemno. Przez wszystkie cztery dni rozpraw przed II wydziałem sądu karnego w Monachium stali gapie, turyści, kibice Bayernu i ludzie z misją: z transparentami, na których wypisywali, kto i jak ich skrzywdził. I żeby Ulego Hoenessa puścić wolno, a za kratki wsadzić polityków. Mimo, że z każdym dniem krótkiego procesu coraz trudniej było Hoenessa bronić.

Hazard za 18 milionów euro dziennie

Akt oskarżenia mówił o ok. 3,5 mln euro zaległych podatków od zysków ze spekulacji giełdowych i walutowych na tajnym szwajcarskim koncie. Ale najpierw obrońca oskarżonego przyznał w jego imieniu, że podliczając wszystko, trzeba mówić raczej o oszustwie na 18,5 mln euro. A potem ekspertka prokuratury jeszcze podbiła stawkę: Hoeness oszukał na co najmniej 27,2 mln euro. Co najmniej, bo jak mówiła, wszystkie wątpliwości rozstrzygała na korzyść oskarżonego. Sędziemu, gdy wydawał wyrok, wyszło ostatecznie 28,5 mln. Do tego z akt procesu wynika, że prezes Bayernu kluczył w zeznaniach, deklarował współpracę z prokuraturą, ale tylko ją pozorował, a doniesienie na samego siebie - bo od tego sprawa się zaczęła ponad rok temu - złożył dopiero gdy przy tajnym koncie zaczął węszyć reporter "Sterna" i śledczy też już byli na tropie.

Najsłynniejszy piłkarski działacz Niemiec, jedna z gwiazd biznesu, przyjaciel polityków, człowiek biorący po 25 tysięcy euro za odczyty na elitarnych spotkaniach, okazał się tak uzależniony od finansowego hazardu, że potrafił w jeden dzień obstawić w różnych transakcjach 18 mln euro, roztrwonił kawał osobistej fortuny, ale brał też na grę miliony m.in. od nieżyjącego już Roberta Louisa Dreyfusa, szefa Adidasa, czyli jednego z najważniejszych partnerów biznesowych Bayernu. Grał też ogromnymi pakietami akcji Deutsche Telekom, innego sponsora Bayernu. To rodzi pytania, czy szwajcarskie tajne konta, które miał od 1974 roku, nie służyły też do prania pieniędzy. Ale o to sąd w tej sprawie nie pytał, zarzuty dotyczyły tylko siedmiu kłamliwych zeznań podatkowych z lat 2003-2009 (od 2009 Hoeness już płacił podatki).

Obrońca: Panie Hoeness, niech pan nie plecie

Hoeness kluczył nawet na sali sądowej. Aż jego obrońca zrugał go w pewnym momencie podczas składania zeznań, żeby nie plótł, że telefon od dziennikarza "Sterna" nie miał wpływu na decyzję o donosie na samego siebie. To była najważniejsza dla sądu kwestia: czy to doniesienie ze stycznia 2013 było szczere i złożone na czas, czy tylko wymuszone okolicznościami, po przecieku, żeby się jakoś wywinąć od kary. Na to grali oskarżony i jego obrońca, Hoeness przypominał też, ile milionów wydał na cele charytatywne, przekonywał: - Żałuję tego co zrobiłem. Nie jestem pasożytem społecznym.

Ale sędzia uznał, że donos na samego siebie nie spełniał warunków pozwalających złagodzić karę. Oskarżyciel żądał 5,5 roku więzienia, obrońca wnosił o uniewinnienie lub wyrok w zawieszeniu. Sędzia orzekł 3,5 roku bez zawieszenia. Za wyjątkowo ciężkie przypadki podatkowych oszustw można dostać w Niemczech nawet do dziesięciu lat.

Hoeness będzie się na pewno odwoływał, oskarżyciele też mają prawo to zrobić. Nie wiadomo, czy skazany pozostanie dalej prezesem Bayernu. To dziś w tym klubie funkcja reprezentacyjna - prawdziwą władzę sprawuje teraz Karl-Heinz Rummenigge - więc tym bardziej powinien ustąpić. Ale nie wiadomo, co zdecydują udziałowcy. Hoeness był trochę jak ojciec chrzestny. Budował Bayern jak wielką rodzinę, która musi się trzymać razem, bo kto nie z nią, ten przeciw niej. Swoich ludzi wyciągał z każdych kłopotów, jak Gerda Muellera, któremu pomógł się wyrwać z alkoholizmu, jak Seppa Maiera, któremu uratował życie po wypadku, przenosząc go do najlepszego szpitala, jak Paula Breitnera, którego ukrywał w swojej piwnicy przed powołaniem do Bundeswehry jeszcze gdy byli kolegami z boiska. Sebastianowi Deisslerowi wypłacał kontrakt jeszcze przez dwa lata po tym jak piłkarz ogłosił że ma depresję i nie jest w stanie grać. Ludzie Bayernu mu tych zasług nigdy nie zapomną.

Bawarski Santiago Bernabeu

Wygląda na to, że Bayern nie jest jeszcze jednak globalną potęgą, skoro ten proces przemyka właściwie niezauważony przez światowe media. W Niemczech to był proces roku, ale na świecie? Gdzie mu np. do sprawy Neymara, choć transferowe machlojki Sandro Rosella to nic przy tym, w co się wplątał Uli Hoeness. A i zasługi ich obu dla klubów - nieporównywalne. Hoeness może powiedzieć: Bayern to ja i nikt nie śmie pisnąć słówka. On wymyślił kiedyś ten klub na nowo tak jak Santiago Bernabeu wymyślił po nowemu Real, a Matt Busby Manchester United.

Hoeness zastał Bayern w 1979 roku z 12 milionami marek obrotu i 7 mln długu, a zostawił z 400 mln euro w rocznym budżecie i bez zadłużenia, mimo że w międzyczasie klub wybudował sobie Allianz Arenę. Na początku zarządzał 20 pracownikami, teraz jest prezesem dla 500. Wprowadził do Bawarii wzory z amerykańskiego sportu, rozbudował klubowy marketing, zrobił z Bayernu wzór rozsądnego piłkarskiego biznesu, a z siebie - trybuna ludowego, który pouczał w politycznych telewizyjnych talk-show jak należy rządzić krajem, jak przywrócić etykę w biznesie, a nawet - tak, tak - jak budować sprawiedliwy system podatkowy.

Król kiełbasek

Jemu się niemal wszystko w życiu udawało. Wyszedł cało z groźnego wypadku samochodowego, przeżył jako jedyny katastrofę małego samolotu, w sporcie i biznesie zrobił błyskawiczną karierę. Już jako dwudziestolatek grał w wielkiej wówczas reprezentacji Niemiec, został mistrzem świata i Europy, zdobył z Bayernem trzy Puchary Europy. A po kontuzji kolana przekwalifikował się na najmłodszego zarządcę klubu w Bundeslidze. Zaczął rządzić w Bayernie gdy miał 27 lat i od tego czasu wykres pokazujący jak się bogacił klub wygląda jak profil podejścia na Mount Everest. Po trzydziestce Hoeness założył dodatkowo własny biznes, produkcję kiełbasek, bo jest z rzeźnickiej rodziny i dziś też to jest imperium, produkujące w dniach największego zapotrzebowania nawet cztery miliony kiełbasek, mające umowy z m.in. Mc Donaldsem. Zanim Hoeness poleciał ponad rok temu do Nowego Jorku by podpisać kontrakt z Pepem Guardiolą, zajrzał wcześniej do Chicago, podpisać razem z synem - to on jest formalnie zarządcą rodzinnej firmy - kolejny wielki kontrakt.

Uli, zostań kanclerzem

Jest za pan brat z Angelą Merkel. To będąc u niej na obiedzie odebrał w styczniu 2013 telefon od dziennikarza "Sterna". Dość niewinny, z pytaniem czy może wie coś o tajnym koncie jakiejś słynnej postaci niemieckiego sportu. To był już czas obławy niemieckich władz podatkowych na tych, którzy ukrywają swoje dochody zagranicą. Gdy kilkanaście tygodni później okazało się, że to Hoeness miał konta w banku Vontobel w Zurychu i nie płacił podatków, kanclerz Merkel powiedziała, że się za niego wstydzi. Ale już były premier Bawarii Edmund Stoiber, dziś członek rady nadzorczej Bayernu, wziął go w obronę. Od lat są przyjaciółmi. Obecny premier Bawarii Horst Seehofer też radził się Hoenessa przed podejmowaniem ważnych decyzji.

Uli, choć nienawidzony przez kibiców klubów rywalizujących z Bayernem, symbol bawarskiej arogancji, wyrósł na ważną postać na scenie politycznej. Kandydaci zabiegali o jego poparcie. Kibice na spotkaniach prosili, żeby rozważył, czy na pewno nie chce zostać kanclerzem. "Der Spiegel" opisał, jak Hoeness pomagał Stoiberowi przekonać Chińczyków, by to bawarski Siemens rozbudowywał metro w Szanghaju. Burmistrz Szanghaju był niechętny, póki nie usłyszał nazwiska Hoeness. Dziś usłyszałby tylko: Uli H. Działaczy piłkarskich za kratkami trudno zliczyć, ostatnio trafiali tam właściciele lub prezesi m.in. Steauy Bukareszt, Sevilli, Birmingham City. Ale żaden jeszcze nie spadł z tak wysoka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.