Bundesliga. Prześladowca wraca do Gelsenkirchen

Zwycięstwo w Revierderby naprawdę smakuje jak zdobycie trofeum: Borussia Dortmund po każdym wypuszcza pamiątkową koszulkę. Jej sobotni szlagier z Schalke o 15.30. Transmisja w Eurosporcie 2

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na smartfony

Wystarczy najkrótsza pogawędka z dortmundzkimi fanami, by pojąć, że jeśli Robert Lewandowski ucieknie po sezonie do Bayernu Monachium, wywoła wściekłość.

Ale istnieją grzechy cięższe. Gdyby uciekł do Schalke, wywołałby ślepą furię.

Potentaci z Zagłębia Ruhry - oddaleni od siebie o pół godziny jazdy podmiejską kolejką - toczą najbardziej zajadłą rywalizację w niemieckim futbolu. Ich zwolennicy tak się nie znoszą, że nie potrzebują meczu, by uczucia publicznie i jazgotliwie manifestować. Przed czterema laty dortmundczycy urządzili fiestę z okazji osobliwego jubileuszu - mijało właśnie radosne pół wieku, odkąd przeciwnik po raz ostatni został mistrzem Bundesligi. Ekstazę przeżyli też rok wcześniej - Schalke miało szansę na tytuł, lecz po trzech miesiącach spędzonych na pozycji lidera straciło ją w przedostatniej kolejce, przegrywając akurat na stadionie Borussii.

Lewandowski do Schalke na pewno się nie wybiera, to firma poniżej jego aspiracji, sięgających już kontynentalnego szczytu. Na razie sąsiadom wyłącznie się naraża.

To właśnie im strzelił - jesienią 2010 r. - swego inauguracyjnego gola w Bundeslidze (a wszedł tylko na kwadrans). Następnego dołożył jesienią 2011 r. Jeszcze jednego - jesienią 2012 r. Prześladowca. W bieżącym stuleciu nikt nie zadawał ciosów największym rywalom ze zbliżoną regularnością.

Istnieją wydajni snajperzy, których klasy nie wyczytamy w suchych liczbach, zwykli bowiem tłuc słabych, i to na nich śrubują statystyki. Polak do drobnych ciułaczy nie należy, przeciwnie, wieczory przesycone adrenaliną zdaje się lubić szczególnie. Bayernowi zdążył już wbić pięć goli (w ośmiu meczach), ba, w finale krajowego pucharu przyłożył monachijczykom hat trickiem. W strzeleckim rankingu Ligi Mistrzów ustępuje tylko Cristiano Ronaldo oraz Burakowi Yilmazowi, a dorobek wypracował także podczas meczów wyjątkowych, jak zwycięski z Realem Madryt. Odpala, kiedy patrzą nań wszyscy.

Dziś staje przed szansą, by przed prorokowanym już właściwie codziennie rozstaniem z klubem podarować szczególną frajdę kibicom zatracającym się w świętowaniu niepowodzeń rywali - o ile dortmundzkim wiceliderom tabeli raczej nie grozi zsunięcie się z podium Bundesligi, czyli pozycji dającej awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, o tyle gospodarzy derbów (szóste miejsce) porażka może ostatecznie zepchnąć w czeluść. Napięcie jest potworne. Działacze licytują się, kto ma większą liczbę stowarzyszonych kibiców, przekonują o historycznej wyższości swojego klubu, okładają złośliwościami. Kiedy dortmundzki trener oskarżył niedawno Bayern o plagiatowanie cudzych pomysłów na sukces (za co potem przeprosił), w polemikę nieproszony wtrącił się prezes Schalke Clemens Tönnies, kpiąc, że Jürgen Klopp pomylił pojedyncze tytuły mistrzowskie z patentem na mistrzostwo i że to monachijczyków od dekad próbują kopiować wszyscy, także Borussia.

Wzrosło napięcie, wzrosła forma piłkarzy. Ci z Gelsenkirchen długo ledwie się wlekli i zdążyli już sprowokować wymianę trenera, ale w miniony weekend wreszcie przyspieszyli, rozjeżdżając na wyjeździe Wolfsburg 4:1. Bohaterem został 19-letni Julian Drexler, kolejny dorodny dowód na imponującą wydajność zrewolucjonizowanego niemieckiego systemu szkolenia, który dziś przekroczy barierę 100 meczów w Bundeslidze jako najmłodszy piłkarz w dziejach.

On najśmielej mówi o derbowym triumfie, niesie go entuzjazm spotęgowany dwiema bramkami zdobytymi (huknął również w słupek) w ostatniej kolejce, lecz Schalke musi rozsądnie gospodarować energią. We wtorek podejmie Galatasaray Stambuł, stawką będzie awans do ćwierćfinału Champions League.

Dortmundczycy właśnie się tam dostali. Wychłostali urzekający jesienią Szachtar Donieck, który wyeliminował broniącą trofeum Chelsea, wirtuozerski popis znów dał Mario Götze, mnóstwo pochlebnych recenzji zebrał Kuba Błaszczykowski - i to nie tylko za trzecią bramkę, ostatecznie zniechęcającą rywali do walki. Piłkarze Borussii perfekcyjnie wyglądali przede wszystkim w manewrach zbiorowych, zupełnie nie zauważyli nieobecności Matsa Hummelsa, dotąd gracza o fundamentalnym znaczeniu. I jeszcze zanim zeszli z boiska, rozanieleni kibice ze sławnej "Żółtej ściany" przestali opiewać triumf nad Ukraińcami, a zaczęli chóralnie domagać się derbowego.

Dziś Hummels, rozłożony ostatnio ciężką grypą, ma już zagrać. W hicie, który uświadamia, w jak obłędnym tempie rozwija się właśnie niemiecki futbol - na Arena auf Schalke zmierzą się jedyni obok Juventusu niepokonani w bieżącej edycji uczestnicy Ligi Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.