Chelsea - Manchester United. Emocjonalny powrót José Mourinho

Z Chelsea sięgnął po trzy mistrzostwa Anglii, przez lata kibice uważali go za jednego z nich. W niedzielę José Mourinho ponownie wróci na Stamford Bridge - tym razem w roli trenera Manchesteru United. Na powitanie jak przed ponad sześcioma laty Portugalczyk liczyć jednak nie może.

- Muszę kontrolować emocje. Wrócę na Stamford Bridge, miejsce dla mnie szczęśliwe, ale wejdę do innej szatni, a później usiądę na innej ławce rezerwowych. Nie mam nic do udowodnienia Chelsea - jej graczom, kibicom, zarządowi. Nasze relacje wciąż są wspaniałe. Czy zostanę wygwizdany? Nie wierzę w to. Fani będą mi klaskać - mówił Mourinho w marcu 2010 r. przed rewanżowym spotkaniem Chelsea - Inter w 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Był to pierwszy mecz Portugalczyka w zachodnim Londynie od września 2007 r., kiedy po remisie z Rosenborgiem po raz pierwszy został zwolniony z Chelsea. Mourinho przyjechał na Stamford Bridge w roli "wroga" i, jak sam zapowiadał, "zabił the Blues". Inter, dzięki bramce Samuela Eto'o, wygrał 1:0 i awansował do ćwierćfinału (pierwszy mecz Włosi wygrali 2:1), stawiając kolejny krok na drodze do zwycięstwa w rozgrywkach. - Cieszyłem się dopiero w szatni. Kocham Chelsea, kocham jej stadion i kibiców. Muszę być jednak profesjonalistą - mówił po spotkaniu Portugalczyk.

Mourinho zapowiadał, że emocje odłoży na bok, ale tamto spotkanie było inne niż wszystkie. Chociaż piłkarze Chelsea potrzebowali wsparcia w rewanżu, to atmosfera na Stamford Bridge przypominała bardziej towarzyski memoriał niż Ligę Mistrzów. Jeszcze przed spotkaniem były trener Chelsea rozdawał autografy przy ławce rezerwowych, a trakcie rywalizacji jego nazwisko było wielokrotnie skandowane.

Kibice z ogromnym sentymentem przyjęli szkoleniowca, który w Londynie zdobył dwa mistrzostwa kraju (pierwsze po 50 latach przerwy), Puchar Anglii i dwa Puchary Ligi. Wtedy na Stamford Bridge panowało przekonanie, że zwalniając Mourinho we wrześniu 2007 r., Roman Abramowicz podjął pochopną decyzję. Kibice uważali, że mimo utraty mistrzostwa w sezonie 2006/07 i słabego startu w kolejnych rozgrywkach, Portugalczyk zasłużył na większy szacunek.

Nigdy więcej "jeden z nas"

W niedzielę Mourinho po raz drugi przyjedzie na Stamford Bridge w roli "wroga". Jednak tym razem to określenie będzie znacznie bliższe prawdzie. Portugalczyk poprowadzi znienawidzony w zachodnim Londynie Manchester United, ale nieprzyjacielem może być nie tylko dla kibiców, których uczucia do byłego trenera dawno uleciały. Ale i piłkarzy.

- Nie zamierzam prać brudów. Dzięki pobytowi w Chelsea zyskałem przyjaciół na całe życie, w sercu mam wiele wspaniałych chwil, które tam przeżyłem. - powiedział Mourinho przed niedzielnym hitem. - Jak przyjmą mnie kibice? Nie wiem. Nie byłoby prawdą, gdybym powiedział, że martwię się o to. Znacznie bardziej skupiony jestem na zbliżającym się meczu. Fani mogą pamiętać to, co zrobiłem dla klubu i przywitać mnie ciepło. Mogą jednak też potraktować mnie tylko jako menedżera Manchesteru United, czyli kogoś, kogo nie lubią. Umiem kontrolować swoje emocje i nie będę celebrował, jeśli strzelimy gola - dodał.

Portugalczyk podkreślił, że z sympatykami Chelsea wciąż łączy go specjalna więź. Ale kibice już nie traktują go jako "jednego z nich". I nie chodzi tylko o to, że czują się zdradzeni przez swojego idola. Mourinho postrzegają jako winowajcę słabego poprzedniego sezonu Chelsea. Zdaniem fanów Portugalczyk bardziej skupił się na wojnie z zarządem, od którego nie otrzymał wsparcia na rynku transferowym po zdobyciu mistrzostwa Anglii w 2015 r., niż prowadzeniu drużyny. Co więcej, kibice uważają, że to właśnie decyzje personalne i styl Mourinho popsuły atmosferę w zespole.

Po wpisach na internetowych forach wydaje się, że jedyne, na co Portugalczyk może liczyć, to całkowicie neutralne przywitanie. I to tylko ze względu na szacunek do jego dokonań na Stamford Bridge.

Zdradzony przez piłkarzy

Mourinho trybunom naraził się już na początku poprzedniego sezonu. Po słabym początku Chelsea w lidze szkoleniowiec zaczął szukać winnych. Jednym z nich uznał wychowanka, kapitana, legendę klubu Johna Terry'ego. Chociaż jeszcze wtedy Mourinho cieszył się zaufaniem kibiców, to wojny z ikoną Chelsea wygrać nie mógł.

Kolejne fatalne wyniki spowodowały, że szatnia zaczęła się buntować przeciwko własnemu menedżerowi. W mediach chłodno o trenerze wypowiadali się Nemanja Matić, Cesc Fabregas czy niezadowolony ze swojej roli na boisku Eden Hazard. Apogeum walki w szatni była sytuacja z końcówki listopada, kiedy Diego Costa, wściekły z powodu roli rezerwowego w meczu z Tottenhamem, rzucił w Mourinho koszulką. Chociaż po spotkaniu szkoleniowiec bagatelizował całą sprawę, było jasne, że stracił kontrolę nad zespołem.

Niewiele ponad dwa tygodnie później Portugalczyka w klubie już nie było. Chelsea przegrała 1:2 z Leicester i miała tylko jeden punkt przewagi nad strefą spadkową. Po meczu nerwów na wodzy nie utrzymał nawet Mourinho, który do tamtej pory uchodził za trenera, który dla piłkarzy jest kumplem, a w mediach wszelkie niepowodzenia bierze na siebie.

- Straciliśmy gole, których nie powinniśmy stracić. Czytanie gry dla moich piłkarzy i przekazanie im każdego szczegółu na temat rywala to moja największa umiejętność. Przy pierwszym golu Vardy wbiegł między dwóch obrońców, za to przy Mahrezie [drugi gol] powinno dwóch zawodników, a nie jeden. Pokazywałem to wszystko moim piłkarzom w ciągu ostatnich kilku dni. Czuję, że moja praca została zdradzona - powiedział.

- Trudno strzelać gole, gdy niektórzy piłkarze nie są w najlepszej formie. To oczywiste, wszyscy to wiedzą. Nie graliśmy na najwyższym poziomie, tak jak i piłkarze na kluczowych pozycjach. Rok temu wykonałem fenomenalną pracę. Zawodnicy grali powyżej swojego poziomu, lepiej niż potrafią, nie umieją go podtrzymać. Na treningach nie mogę narzekać na ich postawę. Jestem sfrustrowany, gdy widzę różnicę między treningami a meczami - dodał. Indywidualnie oberwało się też Hazardowi, któremu Portugalczyk zarzucił symulowanie kontuzji.

Wiele do udowodnienia

- Gramy przeciwko Manchesterowi United, a nie przeciwko Mourinho. Moi piłkarze mają do niego szacunek za to, co osiągnął z tym klubem i ja to rozumiem, ale na boisku oczekuję pełnego zaangażowania. Kiedy wybrzmi pierwszy gwizdek sentymenty muszą odejść na bok - powiedział na piątkowej konferencji prasowej Antonio Conte, obecny szkoleniowiec Chelsea.

Włoch o starciu z byłym trenerem "The Blues" wypowiadał się z dużym szacunkiem, ale o zaangażowanie, którego wymaga zawsze i wszędzie, może być spokojny jak nigdy. W niedzielę, w przeciwieństwie do starcia sprzed ponad sześciu lat, obie strony będą miały sobie wiele do udowodnienia. W podstawowym składzie na pewno zagrają krytykowani przez Mourinho Matić, Hazard czy Costa. Prawdopodobny jest też powrót kontuzjowanego ostatnio Terry'ego. Chociaż przed spotkaniem można spodziewać się kilku kurtuazyjnych gestów, to wygrana z Portugalczykiem będzie dla piłkarzy Chelsea dodatkową motywacją.

Wiele do udowodnienia mieć będzie też trener Manchesteru United. Mourinho, który powiedział w piątek, że Stamford Bridge nie jest już dla niego miejscem szczęśliwym, będzie chciał pokazać, że zeszłoroczna wtopa była tylko przypadkiem. Ewentualna wygrana w zachodnim Londynie, przynajmniej na chwilę, uciszyłaby też krytykę, której poddawany jest wzmocniony latem za ponad 185 mln euro jego zespół.

Mecz Chelsea - Manchester United w niedzielę o godz. 17. Relacja na żywo w Sport.pl

Zobacz wideo

Lista przebojów selekcjonerów Polski wg awansów w rankingu

Więcej o:
Copyright © Agora SA