Premier League. Pan, który nie fauluje

Dlaczego Mesut Ozil, a nie Toby Alderweireld? Podobne dyskusje wokół nominacji do tytułu piłkarza roku w Anglii są normą, prawie nigdy jednak nie dotyczą obrońców - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl.

Najgorzej bowiem być obrońcą. W ciągu ostatnich dziesięciu lat do tytułu piłkarza roku w Premier League grający tam zawodnicy nominowali czterdziestu kolegów, z czego tylko dwaj - Rio Ferdinand i Nemanja Vidić - grali na obronie. Nawet John Terry nie załapał się w tym czasie ani razu (wcześniej wygrał plebiscyt w sezonie 2004/05), podobnie jak Vincent Kompany, a przecież trudno mówić o ostatnich mistrzostwach Anglii Chelsea i Manchesteru City bez opowieści o ich kapitanach.

W tym roku było podobnie, choć wielu ekspertów uważa za skandal pominięcie Toby'ego Alderweirelda. Owszem, miejsce w jedenastce roku ma raczej pewne, ale to nie wystarcza: komentatorzy, publicyści, byli piłkarze, a także trener i koledzy z Tottenhamu uważają, że zasłużył na nominację do nagrody indywidualnej co najmniej tak samo jak Dimitri Payet, Harry Kane, Jamie Vardy, Ryan Mahrez i N'Golo Kante (może zamiast Mesuta Ozila, który po fenomenalnej pierwszej połowie sezonu, w ostatnich miesiącach przygasł?). Nieczęsto się zdarzają takie dyskusje na temat obrońcy - już samo to pokazuje, ile wart jest dla drużyny Mauricio Pochettino 27-letni Belg.

Bezpieczny z tyłu

Statystyki ma zaiste fenomenalne: tylko w ostatnich pięciu meczach wygrał wszystkie pojedynki w powietrzu, miał 49 wybić i 11 wślizgów. Po poniedziałkowym meczu ze Stoke stuknęło mu 600 minut bez faulu, a w całym sezonie złamał przepisy zaledwie siedmiokrotnie (dla porównania: Kościelny z Arsenalu faulował 25 razy, Otamendi z MC - 26, Morgan i Huth z Leicester - 27 i 31 razy); powiedzcie sami: jak często widujecie niefaulującego obrońcę. Liczbą wślizgów nie imponuje, ale to nic dziwnego: ustawia się na tyle dobrze, że nie musi rzucać się pod nogi rywala. Skoncentrowany i szybki, zazwyczaj jest po prostu pierwszy przy piłce, przechwytuje ją, wybija lub od razu rozpoczyna akcję własnej drużyny.

Warto dodać, że jako jedyny, oprócz Harry'ego Kane'a, wystąpił we wszystkich trzydziestu czterech meczach Premier League (oraz w dziesięciu meczach Ligi Europy) - partnerując na środku obrony koledze z reprezentacji Belgii, Janowi Vertonghenowi, a w ciągu ostatnich miesięcy, gdy dawny kumpel z Ajaxu leczył kontuzję - Austriakowi Kevinowi Wimmerowi. Zmiennik Vertonghena nie mógł się Alderweirelda nachwalić: kiedy jemu zdarzało mu się popełnić błąd, zawsze był asekurowany przez Belga. Efekt? Żadna drużyna w Anglii nie straciła tak mało bramek (tylko 25 w 34 spotkaniach, podczas gdy rok wcześniej nawet zdegradowane Hull szczyciło się szczelniejszą obroną od Tottenhamu, którego bramkarz kapitulował aż 53 razy) i żadna nie pozwoliła przeciwnikom na tak mikrą liczbę strzałów (102).

Ustawiony wysoko (Hugo Lloris jest wystarczająco szybki, by w razie potrzeby odegrać rolę tzw. sweeper-keepera), uczony gry pressingiem i w Ajaksie, i w reprezentacji Belgii, wspierany również przez partnerów z formacji ofensywnych, walczących o odbiór piłki już na połowie rywala - pod skrzydłami Mauricio Pochettino Toby Alderweireld czuje się znakomicie.

Groźny z przodu

Ale przecież nie tylko na arcydzielnej grze obronnej kończą się jego atuty. Kiedy Tottenham zaczyna budować akcję, defensywny pomocnik Eric Dier cofa się przed własne pole karne, a dwaj belgijscy stoperzy podchodzą wyżej, rozsuwając się bardzo szeroko; pozwala to bocznym obrońcom grać de facto na pozycji skrzydłowych. I Alderweireld, i Vertonghen świetnie czują się przy piłce, rozgrywając głównie po ziemi, ale też potrafiąc dalekim podaniem zmienić całą dynamikę akcji.

Długie piłki w poprzek boiska, czy wręcz pod pole karne rywala, są znakiem firmowym Alderweirelda - ich precyzji nie powstydziłby się sam Andrea Pirlo (ma średnią celnych podań 80 proc. - to dużo, zważywszy że w naprawdę wielu przypadkach piłka musi pokonać dystans kilkudziesięciu metrów). Nic dziwnego, że Belg ma w tym sezonie już dwie asysty, a w sumie wykreował swoim kolegom dziewięć sytuacji bramkowych (głównym beneficjentem był wybiegający za linię spalonego do prostopadłej piłki od kolegi Dele Alli); jaka szkoda, że żaden specjalistyczny program nie zlicza się przedostatnich podań - takich, które poprzedzają asystę. A stałe fragmenty gry, po których Tottenham strzelił siedemnaście bramek - najwięcej w lidze? Aż cztery były dziełem Alderweirelda.

Wie, jak wygrywać

Przeprowadzał się do Londynu (kupiony z Atletico za 11,5 miliona funtów, sprawdzony wcześniej w Premier League, gdzie grał wypożyczony do Southamptonu) marząc pewnie nieśmiało, że oprócz lepszego niż w Hiszpanii kontraktu zyska możliwość powrotu do gry w Lidze Mistrzów. Na cztery kolejki przed końcem sezonu jego ambicje sięgają wyżej: wraz z innymi piłkarzami Tottenhamu mówi o odrobieniu pięciopunktowej straty do sensacyjnego lidera z Leicester. Warto dodać, że jako jeden z nielicznych w najmłodszej drużynie angielskiej ekstraklasy, wie jak smakuje mistrzostwo: wygrywał je zarówno w Madrycie, jak wcześniej w Amsterdamie - w tym drugim przypadku, w sezonie 2010/11, odrabiając aż dwunastopunktową stratę do Twente.

Jeżeli się uda, jeżeli Tottenham odrobi stratę do Leicester, potwierdzi się po raz kolejny, że podstawą piłkarskiego sukcesu jest defensywa. Nawet jeśli wybierający zawodnika roku w Anglii wciąż wydają się tego nie rozumieć.

Pelé, Salvador Dali, David Bowie i... Hannibal Lecter, czyli kiedy futbol spotyka street art [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.