Premier League. Bunt angielskich kibiców

Rozważają strajk generalny. Wściekli się, bo uważają, że bezdyskusyjnie najbogatsza liga piłkarska znów chce ich oskubać. Najdroższe bilety świata będą jeszcze droższe.

Na razie 10 tys. fanów Liverpoolu opuściło stadion w 77. minucie sobotniego meczu z Sunderlandem, by zaprotestować przeciw podniesieniu ceny wejściówki na główną trybunę na Anfield Road - ma obowiązywać od przyszłego sezonu - właśnie do 77 funtów.

Ich jeszcze stać na symbolikę, kibice Arsenalu czy West Ham musieliby doczekać przynajmniej dogrywki. Tam bilety już dzisiaj kosztują odpowiednio 97 i 95 funtów.

Złość w tłumie narasta od lat. W kraju, w którym klub jako budujący wspólnotę fundament lokalnej tożsamości odgrywa szczególną rolę - druga liga angielska ma wyższą frekwencję niż pierwsza brazylijska, a trzecia liga angielska tylko ciut niższą niż polska ekstraklasa - futbol komercjalizuje się w szalonym tempie. I kibice płacą za wstęp na mecz Premier League kilkaset procent więcej niż w innych czołowych rozgrywkach w Europie, jak niemiecka Bundesliga czy hiszpańska La Liga. Niegdysiejsza rozrywka dla robotników zaczyna wymagać wyrzeczeń lub wręcz bywa niedostępna nawet dla klasy średniej. Nie mówiąc o ludziach młodych.

Dlatego niektórzy właściciele klubów dofinansowują fanom przynajmniej wyprawy na obce stadiony - Swansea gwarantuje, że za bilet na mecz wyjazdowy zapłacą maksymalnie 22 funty. A teraz toczy się dyskusja, czy cała liga nie powinna podjąć decyzji o zahamowaniu wzrostu cen dla kibiców przyjezdnych. I nie umówić się na 30 funtów jako górny pułap.

Według "Timesa" pomysł popierają m.in. Bournemouth, Southampton, Everton czy Newcastle - czyli biedniejsi, o ile wolno szukać biedniejszych w lidze, w której spadkowicz wyciąga z praw telewizyjnych więcej niż Ba-yern Monachium. Uszczuplać przychodów nie chcą natomiast potężniejsi, jak MU, MC, Arsenal czy Chelsea. Na razie projekt został odrzucony.

Wszystko to dzieje się, gdy Premier League wynegocjowała za prawa telewizyjne w latach 2016-19 horrendalne, absolutnie rekordowe w piłce nożnej 8,3 mld funtów. I bogacą się - znów: w obłędnym tempie - wszyscy zaangażowani w nią ludzie. Od piłkarzy i trenerów, przez klubowych działaczy, po pośredników transferowych. Nawet zarobki szefa związku zawodowego zawodników Gordona Taylora wzrosły z 1,13 mln do 3,37 mln rocznie.

Inaczej dynamikę zmian odczuwają fani, coraz bardziej oddaleni od idoli, których dopingują. Jeszcze trzy dekady temu wspólnie omawiali ostatni mecz w lokalnym pubie (w 1990 r. bilet na Anfield kosztował 4 funty), teraz znają piłkarzy tylko z mediów, w których czytają głównie o ich celebryckich ekstrawagancjach i pazerności. Dimitri Payet podpisał przed sezonem kontrakt z West Ham do 2020 r., ale już po kilku miesiącach gry - owszem, znakomitej - żąda nowego, oczywiście wyższego. Kibice zresztą zarzucają klubom chciwość również dlatego, że wobec gigantycznych dochodów z innych źródeł obciążanie ich kolejnymi podwyżkami cen biletów wpływa na budżety nieznacznie. I według "Daily Telegraph" rozważają strajk generalny. Wyjście ze wszystkich meczów jednej z najbliższych ligowych kolejek.

Ludzie aktualnie zatrudnieni w Premier League wypowiadają się o sprawie niechętnie, głośno zabrzmiał tylko Jürgen Klopp, który przybył do Liverpoolu z zupełnie innej kultury - w Bundeslidze VIP-y też płacą za loże sporo, ale kluby zarazem dbają, żeby na najtańsze miejsca na trybunach stać było wszystkich (choć kibice protestują i tam, m.in. w Borussii Dortmund). Niemiecki trener oświadczył, że rozwiązania problemu trzeba szukać wyłącznie w porozumieniu z kibicami, by nie utracić tych najwierniejszych. A mógł jeszcze dodać, że afera wybuchła akurat w miejscu szczególnie dumnym z więzi lokalnej społeczności z klubem, wyrażanej w emocjonalnym, najsławniejszym wśród futbolowych hymnów utworze "You'll Never Walk Alone".

Awantura sięgnęła parlamentu. Buntowników z Anfield poparł John Pugh, poseł Liberalnych Demokratów, kibic Liverpoolu, który oskarżył właścicieli klubu - amerykańscy inwestorzy z Fenway Sports Group - że nie szanują najlojalniejszych fanów. I niewykluczone, że w Izbie Gmin odbędzie się debata o problemie redukowania futbolu do biznesu maksymalizującego zyski udziałowców.

Komercyjna agresywność menedżerów dotknęła już nawet piłkarzy. Tym z Liverpoolu zaoferowano ponoć prawo pierwszeństwa do wynajmu ekskluzywnych, zmodernizowanych ostatnio stadionowych loży na 25 osób za 300 tys. za sezon. Oni również się zbuntowali. Ale klub na tym nie straci - innych chętnych nie zabraknie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.