Premier League. Budowa Liverpoolu Kloppa ciągle trwa, ale problemów nie brakuje

Liverpool kontra Manchester United - od lat jeden z najważniejszych meczów sezonu Premier League. Jak poradzi w nim sobie Jürgen Klopp i jak ocenić pierwsze miesiące Niemca w Anglii - zastanawia się Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasPo wywalczonym w ostatniej minucie remisie 3:3 z Arsenalem nastroje na Anfield Road nieco się poprawiły - wszak rywal jest dziś faworytem wyścigu o mistrzostwo Anglii, a przez długi czas ów mecz wydawał się przegrany. Z drugiej strony jednak widać wyraźnie, że zatrudnienie w klubie Jürgena Kloppa nie przyniosło natychmiastowych efektów. Miesiąc miodowy Niemca skończył się jeszcze w listopadzie, niespodziewaną porażką u siebie z Crystal Palace, po której przydarzyły się kolejne wpadki: w grudniu z Watfordem, a w styczniu z West Hamem. Wyjazdowy remis z czwartoligowym Exeter w Pucharze Anglii, poprzedzający thriller z Kanonierami, tłumaczy jednak rezerwowy skład, być może okolicznością łagodzącą jest również lista kontuzjowanych piłkarzy: przed meczem z Exeter można z nich było złożyć, wyjąwszy bramkarza, pełną jedenastkę. W Liverpoolu nie mogli bowiem zagrać obrońcy: Sakho, Lovren, Skrtel i Gomez, pomocnicy Henderson, Coutinho i Ibe oraz napastnicy Sturridge, Ings i Origi.

Kontuzje: kto zawinił

Tyle że ta lista kontuzjowanych również bywa argumentem wyciąganym przeciwko menedżerowi, który z pierwszych trzynastu meczów ligowych wygrał tylko pięć (5 wygranych, 4 remisy i 4 porażki dają się porównywać z osiągnięciami poprzednika: zwolniony w październiku Brendan Rodgers wygrywał i remisował po 3 razy, dwukrotnie przegrywając). Oto kilkanaście dni temu tyleż ceniony, co krytykowany trener od przygotowania fizycznego Raymond Verheijen przypuścił na Twitterze frontalny atak na szkoleniowca Liverpoolu, zarzucając mu odpowiedzialność za większość kontuzji.

Rzecz w tym, że przyjście Niemca wiązało się z wyraźną zmianą stylu gry Liverpoolu: Klopp wymagał od swoich nowych podopiecznych większego zaangażowania w pressing i biegania za rywalem (miało być "bardzo emocjonalnie, bardzo szybko, bardzo mocno, nienudno i nieszachowo". Statystyki, podawane podczas jednego z wydań emitowanego przez Sky Sports programu Monday Night Football, pokazywały, że piłkarze poddali się zaleceniom: o ile w ośmiu meczach pod Rodgersem średni dystans, jaki przebiegali podczas meczów, wynosił 107,8 km, a średnia liczba sprintów - 474, to w dwunastu meczach pod Kloppem liczby te wzrosły odpowiednio do 113,4 i 548.

Znając Niemca, można się było tego spodziewać. Problem w tym, że obejmował on drużynę obciążoną rozgrywkami nie tylko w Anglii, ale i w Lidze Europejskiej. I że zawodnicy Liverpoolu - jak zawsze w takich przypadkach - chcieli się wykazać przed nowym trenerem, w dodatku nieznającym jeszcze specyfiki ligi, w której w okresie Bożego Narodzenia zamiast świętować gra się intensywniej niż zwykle (pytany o możliwe przyjście Guardioli do Premier League, Klopp przestrzegał Katalończyka przed wykańczającym kalendarzem gier).

"Nie trzeba być Einsteinem, żeby zrozumieć, iż zaprowadzenie pressingu w Liverpoolu już teraz było potężną pomyłką Kloppa" - napisał Rymond Verheijen w kontekście faktu, że w żadnym innym klubie Premier League nie ma aż tylu kontuzjowanych. Warto to podkreślić: nie zarzucał byłemu trenerowi Borussii, że swoich piłkarzy przetrenowuje czy przemęcza, ale o to, że wprowadził nowy styl gry Liverpoolu w nieodpowiednim czasie. Po prostu: gra pressingiem jest obiektywnie bardziej męcząca, wymaga (czego uczy np. przykład grającego podobnym stylem Tottenhamu Mauricio Pochettino) perfekcyjnego przygotowania kondycyjnego jeszcze w czasie okresu przygotowawczego. Tego luksusu Klopp nie miał: drużynę do rozgrywek przysposabiał jeszcze Brendan Rodgers. W dodatku w listopadzie i grudniu Liverpool grał więcej niż którykolwiek inny klub ekstraklasy: gdy brakowało czasu na regenerację, ścięgna udowe kolejnych piłkarzy przestawały wytrzymywać obciążenia.

Drużyna: przebudowa z marszu

Oczywiście zdarzyły się w czasie pierwszych tygodni pobytu Kloppa w Liverpoolu mecze, które należy uznać za zapowiedzi nowej ery - zwłaszcza wyjazdowe zwycięstwa nad Chelsea i, bardziej jeszcze, nad Manchesterem City. W tym drugim spotkaniu, wygranym aż 4:1, piłkarze z Anfield rzucili się na gospodarzy jak wygłodniałe wilki - każdy z nich przebiegł średnio ponad 1,5 kilometra więcej od rywala, rozpoczynając pressing już na jego połowie, a po przejęciu piłki - błyskawicznie kontratakując. Oglądało się to fantastycznie, o wiele lepiej niż w ostatnich, letargicznych tygodniach Liverpoolu Rodgersa, a co ważniejsze: okazało się skuteczne.

Problem tylko ze znalezieniem równowagi. Z rozstrzyganiem na swoją korzyść meczów nie tylko z wielkimi rywalami, którzy niejako z definicji próbują grać swoją grę (Manchester United, z którymi grają dzisiaj, również podpada pod tę kategorię - dlatego fani Liverpoolu będą w niedzielne popołudnie optymistami ), ale i z takimi, przeciwko którym wysokim pressingiem nic nie poradzisz, skoro sami oddają inicjatywę, zagęszczając przestrzeń przed własnym polem karnym i czekając na okazję do kontrataku.

Brzmi to paradoksalnie, zważywszy że dopiero co strzelili trzy gole Arsenalowi, że Manchesterowi City wepchnęli cztery, a w Pucharze Ligi z Southamptonem zdobyli aż sześć: problemem Liverpoolu jest strzelanie bramek. Sturridge i Coutinho kontuzjowani, Benteke nie pasuje do stylu Kloppa, a Firmino... no cóż: żebyż co tydzień grał tak wspaniale, jak z Arsenalem. Problemem Liverpoolu pozostaje też, niestety, organizacja gry obronnej, bramki tracone po stałych fragmentach gry i nierówna forma bramkarza Mignoleta - zwłaszcza kiedy musi wychodzić do dośrodkowań.

Ale może skupianie się na detalach nie ma sensu. Wystarczy powiedzieć to, co najprostsze: Jürgen Klopp przejął Liverpool po pierwszych kilkunastu meczach sezonu. Przejął piłkarzy, których nie dość, że nie wychowywał i nie kupował, to jeszcze nie przygotowywał do rozgrywek. Przejął "z marszu", będąc w dodatku zmuszony do rywalizacji na czterech frontach: oprócz ligi i dwóch pucharów krajowych, także w Lidze Europejskiej. Podsumowując jego pierwsze miesiące wypada w tym miejscu zauważyć, że z żadnych rozgrywek pucharowych jeszcze nie odpadł - a w Pucharze Ligi jest, po wyjazdowym zwycięstwie ze Stoke w pierwszym półfinale, o włos od występu na Wembley.

Klopp jak The Kop

Wciąż, rzecz jasna, nie wiemy, jak zakończy się najbardziej niezwykły sezon w historii Premier League: sezon, w którym Chelsea szoruje gdzieś przy dnie tabeli, dzisiejszy rywal Liverpoolu zanudza swoich kibiców i wcale nie jest pewny miejsca w pierwszej czwórce, a o mistrzostwo Anglii bije się Leicester. Niby Liverpool jest na rozczarowująco niskim dziewiątym miejscu, ale do czwartego Tottenhamu traci tylko osiem punktów - a rozegrał o jeden mecz mniej. Można się spodziewać, że z wyścigu o awans do Ligi Mistrzów Klopp nie zrezygnuje (swoim podopiecznym powiedział, że mają czas do maja, by udowodnić swoją przydatność dla klubu), ale lepiej się na niego nie nastawiać.

Przebudowa tej drużyny musi po prostu potrwać tak samo jak rozbudowa Anfield Road. Stadion Liverpoolu jest właśnie powiększany: zamiast 45 tysięcy widzów będzie mógł wkrótce pomieścić ponad 54 tysiące, a po sezonie 2016/17 - nawet 58 tysięcy. Rozsądniej będzie myśleć, że prawdziwe sukcesy tej drużyny pod Kloppem - po solidnie przepracowanych okresach przygotowawczych i po okienkach transferowych, w których Liverpool zostanie wzmocniony piłkarzami pasującymi do jego filozofii - oglądać będzie właśnie tych 58 tysięcy fanów.

Obserwuj @sportpl

Piękna Peruwianka piłkarską WAG 2015 roku [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Czy Klopp zdobędzie mistrzostwo Anglii z Liverpoolem?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.