Premier League. Arsenal u siebie nie strzela. Wenger kupi napastnika?

- To naiwność czy arogancja? - pytał przed meczem w studiu SkySports Gary Neville, dyskutując o środku pomocy Arsenalu. Jednak bardziej zasadne wydają się pytania o pomysł Arsene'a Wengera na ofensywę.

Jeśli Olivier Giroud czekał na idealny moment, by potwierdzić swój strzelecki potencjał, to dzień w którym Karim Benzema wyśmiał doniesienia o transferze do Arsenalu wydawał się być idealnym. Francuski napastnik w poprzedniej kolejce popisał się fantastycznym golem z Crystal Palace, a wobec braku innych opcji na rynku transferowym pozostanie na kolejny sezon głównym napastnikiem Arsene'a Wengera. I po spotkaniu z Liverpoolem można się tylko zastanowić, czy znów nie będzie to kosztowało Arsenal kilku, kilkunastu procent szans w wyścigu mistrzowskim.

Ofensywa bez efektów

Przy może najbardziej ofensywnym stylu gry w całej Premier League, warto zauważyć, że Arsenal od 10 lat nie był drużyną z największą zdobyczą bramkową w danym sezonie. Dwa lata temu "Kanonierzy" strzelili 34 gole mniej niż mistrz kraju, Manchester City, wcześniej 14 mniej od Manchesteru United, 19 znów od "Citizens" i 20 mniej od Chelsea w 2010 roku. W sezonie 2004/05 Thierry Henry zdobył koronę króla strzelców (25 trafień), powtórzył to po roku (27). Adebayor także przekroczył "magiczną" granicę dwudziestu goli (24 w sezonie 2007/08), świetny wynik osiągnął van Persie (30 bramek w sezonie 2011/12), ale od tego czasu najlepsze osiągnięcie to szesnaście trafień Girouda (2013/14) i Sancheza (2014/15). Nie musi dziwić fakt, że obecnie Francuz i Chilijczyk są w czołówce najczęściej strzelających w Premier League. Problem w tym, że po trzech kolejkach razem mają tylko jednego gola (półtora - Sanchez "asystował" przy samobójczym trafieniu przeciwnika tydzień temu) na 26 prób, choć aż 23 były oddane z "szesnastki" rywali.

Nieskuteczność tego duetu to i tak nic w porównaniu do pełnego obrazka problemów Arsenalu w ofensywie. W sześciu ostatnich domowych spotkań ligowych aż pięć razy piłkarze Wengera nie potrafili znaleźć drogi do siatki przeciwnika. To kompletna odmiana po serii rewelacyjnej - aż dziewiętnastu trafień w poprzednich meczach Premier League na własnym boisku. A może i sprawa łatwa do wyjaśnienia?

Rozpracowani

- Zespoły, które przyjeżdżały na Arsenal miały średnio cztery strzały na bramkę i 43 proc. posiadania piłki. To pokazuje, że nie trzeba dominować w tym aspekcie, by odpowiednio wykorzystać wolne przestrzenie - tłumaczył aspekty taktyczne jeszcze przed poniedziałkowym meczem szkoleniowiec Liverpoolu, Brendan Rodgers. - Przeanalizowaliśmy dziesięć ostatnich spotkań zespołów, które z Emirates wywiozły pozytywny rezultat - powiedział po bezbramkowym remisie. Może i Liverpool miał szczęście po przerwie, ale równie dobrze mógł wtedy bronić kilkubramkowego prowadzenia. To nieskuteczności rywali i wspaniałym interwencjom Petra Cecha Arsenal mógł zawdzięczać czyste konto po pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Ostatni raz tak często przed przerwą golkiper "Kanonierów" musiał interweniować siedem lat temu.

Ta zaskakująca różnica między pierwszymi meczami na własnym stadionie w 2015 roku a ostatnimi może wynikać z wniosków, które wyciągnęli rywale Arsenalu. Wystarczy spojrzeć na przekrój zespołów, które ostatnio wyjeżdżały z Emirates bez straconego gola - oprócz Chelsea i Liverpoolu były to Swansea, Sunderland i West Ham. Ci ostatni w tej kolejce w kompromitujący sposób bronili przeciwko beniaminkowi z Bournemouth, a jednak Arsenalowi nie pozwolili na strzelenie choćby jednego gola. Inaczej mówiąc, to pełen przekrój tabeli, od kandydatów do spadku (Sunderland) do bezpośrednich rywali w walce o tytuł (Chelsea). Przypadek? Nie, to już seria. I to taka, która powinna martwić Arsene'a Wengera.

Stare błędy

Co ważniejsze, liczba szans stwarzanych przez piłkarzy Arsenalu systematycznie spada. Pięć celnych strzałów z Liverpoolem było najniższym wynikiem od bezbramkowego remisu z Chelsea, gdy ledwie raz zmusili Courtoisa do interwencji. Warto wrócić do tego, co z Arsenalem działo się w poprzednim sezonie. Gdy zespół przegrał z Southamptonem na początku 2015 roku, doszło do poważnej rozmowy wewnątrz zespołu. Per Mertesacker mówił później, że jednym z najważniejszych wniosków była chęć bronienia razem, co okazało się kluczowe w zwycięstwie na wyjeździe z Manchesterem City. Zespół nabrał werwy, zdecydowania i pewności siebie, ale w końcówce sezonu wróciły stare błędy wykorzystane przez rywali. Arsenal nie tyle grał schematycznie, co - tak jak przeciwko Liverpoolowi - nierówno oraz w sposób łatwiejszy do zneutralizowania.

Mimo wszystko może zaskakiwać fakt, że żaden inny zespół w nowym sezonie nie oddał tak wielu strzałów (61 w trzech kolejkach), by strzelić ledwie dwa gole. W ostatnich dniach okienka transferowego będzie to punkt numer jeden debaty wokół decyzji Wengera - już nie "czy", ale "jak bardzo" Arsenal potrzebuje bramkostrzelnego napastnika. Kandydatów na rynku jest niewielu, zresztą za piłkarzy na tę pozycję płaci się najwięcej, a Francuz woli wydawać na ofensywnych pomocników. To również powoduje kłopoty - zbyt wielu jest piłkarzy od kreowania, a wykańczać akcje ma ten, który snajperem na miarę choćby van Persiego nigdy nie będzie. Wsparcia Wengerowi nie dodadzą możliwości zastępowania Girouda Theo Walcottem lub (obecnie kontuzjowanym) Dannym Welbeckiem.

Arsenal sprzeczności

Przeoczeniem byłoby skupienie się wyłącznie na skuteczności Girouda czy Sancheza. Przecież problemy Arsenalu dotyczą także tego, jak zespół wyprowadza piłkę z własnej połowy, jak często przesadnie zagęszcza akcje na jednym skrzydle (47 proc. na lewej stronie przeciwko Liverpoolowi i tylko 24 proc. na prawej). W pierwszej połowie poniedziałkowego spotkania Callum Chambers popełniał banalne błędy przy próbach rozpoczęcia ataków, ale żaden z piłkarzy ofensywy nie chciał mu pomóc. Pozostawali bierni, czekając, aż za nich koledzy przeniosą ciężar akcji na połowę rywali. Gdy po przerwie role zdecydowanie się odwróciły i Arsenal stworzył wystarczającą liczbę dogodnych sytuacji, by wygrać, wróciły... No właśnie - problemy czy przekleństwa "Kanonierów"? Wszak Giroud był faulowany na rzut karny, a Sanchez powinien był wykorzystać swoją stuprocentową sytuację.

- Lepsze zespoły od Liverpoolu ukarzą ich. Gorsze zespoły też - napisał Barney Ronay w swoim pomeczowym felietonie. To prawdopodobnie najbardziej bezpośredni, ale i brutalny sposób przekazania oczywistych problemów Arsenalu. Bo te nie zaczynają i nie kończą się na skuteczności Oliviera Girouda czy Alexisa Sancheza. Ci dwaj piłkarze i tak są wyjątkami w zespole, któremu brakuje "instynktu zabójcy" w uparcie tkanych z kilkunastu krótkich podań atakach. Ponad wszystko dało się zauważyć, że zespół znów nie funkcjonuje jak jedność, że momentami jest podzielony na formację obrony i ataku, że... jest pełen sprzeczności. Z niespotykanym talentem rozegrania akcji w strefie ataku Oezila, który jednak bardzo rzadko uczestniczy w wyprowadzeniu akcji z własnej połowy, choć wydawałoby się, że tego koledzy potrzebują.

Tylko czy nagłe działanie na rynku transferowym odmieni Arsenal? Wątpliwe. Wszystko wskazuje na to, że Wenger pozostanie wierny obecnym piłkarzom. - Młodzi zawodnicy mają spore chęci na zdobycie mistrzowskiego tytułu - powiedział po bezbramkowym remisie Petr Cech. Gdyby tylko czeski golkiper wiedział, że zdefiniował największy problem Arsenalu: chęci już od dawna nie są wszystkim, co do walki o mistrza wystarcza.

Piłkarze z najlepszymi tatuażami [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.