Szczęsny ojciec, Szczęsny syn

Niech nikogo nie zmyli sobotni triumf w Pucharze Anglii: rok 2015 nie jest szczególnie udany dla Wojciecha Szczęsnego. Czy pojednanie z własnym ojcem mogłoby odmienić jego pozycję w drużynie? Na pewno, gdyby przestał mówić o synu w mediach, Maciej Szczęsny mógłby w tym bardzo pomóc - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl.

Telefon zadzwonił 12 stycznia wczesnym popołudniem. Kilka dni wcześniej opublikowałem w Sport.pl tekst "Kiedy Szczęsny dorośnie" , stawiając tezę, że źródłem większości kłopotów obdarzonego wielkim talentem bramkarza jest jego własna głowa. Tekst był krytyczny, momentami może nawet zbyt krytyczny, wywołał burzę w portalu i mediach społecznościowych, a przecież byłem zdziwiony, kiedy w słuchawce usłyszałem głos ojca piłkarza Arsenalu.

Gorąca ławka

Niech nikogo nie zmyli sobotni triumf w Pucharze Anglii: rok 2015 nie jest szczególnie udany dla Wojciecha Szczęsnego ani w życiu sportowym, ani, jeśli sądzić z opublikowanego przed trzema dniami wpisu na Facebooku , w życiu osobistym. Kłopoty zaczęły się 1 stycznia, podczas przegranego meczu z Southamptonem, kiedy Polak wpuścił dwie bramki, telewizje całego świata pokazały, jak po jednej z nich usiadł przy słupku, popijając wodę z bidonu, później zaś miał zapalić papierosa pod prysznicem. Przeciek o tym ostatnim zdarzeniu spowodował, że to Szczęsny skupił na sobie całą krytykę angielskich mediów; mówiąc wprost: to on stał się kozłem ofiarnym, obarczonym odpowiedzialnością za porażkę na St. Mary's. W klubie zresztą również potraktowano go surowo: najpierw była reprymenda od trenera, później kara finansowa, a w ślad za nimi przyszło odsunięcie od składu - w Arsenalu, gdzie od stycznia pojawiał się między słupkami jedynie w meczach Pucharu Anglii, a w konsekwencji także w reprezentacji Polski.

W całej tej historii szczególnie przykre wydaje się to, że kłopoty Szczęsnego były efektem nie tyle słabszej formy co zachowania, które trzeba uznać za niegodne zakontraktowanego przez jeden z największych klubów świata profesjonalisty. Choć - jak udowadniał wówczas Michał Zachodny - jego statystyki były gorsze od ubiegłorocznych i wyraźnie słabsze od tych Łukasza Fabiańskiego po przeprowadzce do Swansea, to przecież można było je interpretować także jako efekt kryzysu całej formacji obronnej Arsenalu. Również późniejszą poprawę wyników drużyny można przypisywać nie tyle zastąpieniu niepewnego ponoć Polaka Davidem Ospiną, co sprowadzeniu z wypożyczenia do Charltonu defensywnego pomocnika Francisa Coquelina i uczynieniu zeń tarczy, której przed czwórką obrońców Arsenalu dawno brakowało.

Telefon od taty

Choć Maciej Szczęsny zadzwonił, żeby mnie ochrzanić, rozmawiało się nam miło. Może dlatego, że dałem się przekonać do zmiany dotychczasowego punktu widzenia w ocenie incydentu z udziałem jego syna w derbach północnego Londynu przed czterema laty. Wcześniej uznawałem wyjście naprzeciw rozpędzonego Garetha Bale'a za przejaw niepotrzebnej brawury i irytowałem się puszczonym okiem do kolegów. Ojciec zawodnika tłumaczył, że w trosce o ratowanie drużyny Polak ryzykował zdrowiem: wyobraźmy sobie, co by było, gdyby Walijczyk zawadził kolanem o jego głowę.

Resztę tamtej, prawie dwugodzinnej konwersacji postanowiłem jednak zachować dla siebie. Dlaczego? Z innych wypowiedzi medialnych Macieja Szczęsnego widzę oczywiście, że w ocenie sytuacji panującej w Arsenalu jest konsekwentny i że broni syna jak lew, zarówno porównując - co skwapliwie podchwyciły media w Anglii - mającego go asekurować przy golach Southamptonu Pera Mertesackera do nieruchawego nosorożca, jak obciążając winą za wszystkie kłopoty Wojciecha nielojalnego ponoć menedżera. Były bramkarz Legii mówi wyjątkowo barwnym językiem, cytuje się go znakomicie. Trudno się więc dziwić kolegom dziennikarzom, puszczającym w świat zdania o Wengerze, który "bardzo chętnie twierdzi, że na klapach jego marynarki jest popiół z czyjegoś papierosa, podczas gdy w rzeczywistości to jego własny łupież". Problem w tym, że takie frazy, zrozumiałe podczas rozmowy off the record, stają się natychmiast tematem dyskutowanym nie tylko przez całą piłkarską Polskę, ale również przez pół Anglii. Tamtejsze media nie muszą wiedzieć, że ojciec i syn nie rozmawiają ze sobą od dwóch lat - przetłumaczoną szybko tyradę Macieja interpretują jako punkt widzenia grzejącego ławę piłkarza; wyraz jego złych emocji żywionych pod adresem menedżera.

Oto paradoks: wypowiedzi, które w zamierzeniu mają Wojciecha tłumaczyć i bronić, tak naprawdę komplikują jego pozycję w klubie. Ta ostatnia w dodatku przyszła w przeddzień arcyważnego meczu - arcyważnego zarówno dla Arsenalu, jak i dla walczącego o szansę występu w nim bramkarza. W tym sensie na kilkanaście godzin przed finałem Pucharu Anglii ojciec naprawdę nie zostawił synowi wyboru: oświadczenie tego drugiego na Facebooku było potrzebne, żeby uspokoić gęstniejącą atmosferę w klubie. Inną sprawą jest oczywiście to, czy musiało być aż tak raniące i czy musiało aż tak mocno przeciwstawiać biologicznego ojca figurze ojca, którym stał się dla młodego Szczęsnego Arsene Wenger ("trener, któremu zawdzięczam tak wiele!").

Odmrażanie uszu

Piszę o tym z nieśmiałością, bo zdaję sobie sprawę, że broniąc syna w mediach, Maciej Szczęsny próbuje jakoś zbliżyć się do niego, nadrabiając stracone lata. Tyle że nawet jeśli ma rację w krytyce Wengera (co przecież nie jest oczywiste), upubliczniając swoje stanowisko, szkodzi własnemu dziecku. Już naprawdę lepiej byłoby, gdyby dzwonił do dziennikarzy, mówiąc, co myśli, ale nie pozwalał się cytować.

Co powiedziawszy, z jeszcze większą nieśmiałością chciałbym jednak dodać coś pod adresem syna. Czytając jego odcinającą się od taty ("mam już dość jego idiotycznych komentarzy") wypowiedź na Facebooku, uświadomiłem sobie bowiem, jak wiele zachowań Wojciecha Szczęsnego (przed papierosem pod prysznicem był np. wulgarny gest po czerwonej kartce w trakcie meczu z Bayernem) można zinterpretować jako chęć odmrożenia sobie uszu na złość dorosłym. Wiem zbyt mało, a przede wszystkim nie mam żadnego prawa, żeby zagłębiać się w ten temat, widzę jednak nie od dziś, jak trudne historie rodzinne potrafią ciągnąć się za ludźmi: nawet jeśli wydaje się, że na co dzień nie ma czasu o nich myśleć i mówić, to przecież mają wpływ na nasze funkcjonowanie, rzucają cień, są źródłem niepokoju, utrudniają pracę.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA