Premier League. Sterling? W Liverpoolu mają nową, młodą gwiazdę

Rywalizacja o pierwsze cztery miejsca w Premier League jest w tym sezonie wyjątkowo zacięta. Ostatnio znów włączył się do niej Liverpool, a wraz z nim - Jordon Ibe. Kolejną młodą rewelację z Anfield Road opisuje Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", autor bloga "Futbol jest okrutny" i komentator Sport.pl.

O Liverpoolu pisano w ostatnich miesiącach głównie w kontekście pożegnań: najpierw do Barcelony odszedł Luis Suarez, kilka miesięcy później ogłoszono, że ikona klubu Steven Gerrard nie przedłuży kontraktu i po siedemnastu latach na Anfield poszuka szczęścia (oraz ekstra pieniędzy) za oceanem. Bez goli i asyst Suareza, pod nieobecność leczącego kontuzje Daniela Sturridge'a i z nieskutecznym Mario Balotellim, zespół pożegnał się także z Ligą Mistrzów i zaczął dołować w tabeli Premier League - wydawało się, że jak tak dalej pójdzie, to kolejne pożegnanie będzie dotyczyć menedżera Brendana Rodgersa.

W objęciach mamy

Jednak nie. Może trochę wolniej, niż się spodziewano, trener Liverpoolu wymyśla swoją drużynę na nowo, a w ciągu ostatnich dwudziestu jeden spotkań przegrał tylko raz. Stopniowo zaczynają się sprawdzać sprowadzeni przezeń latem zawodnicy, np. Lazar Marković, grający jako skrzydłowy lub cofnięty skrzydłowy, albo Emre Can, którego Rodgers ustawia już nie w drugiej linii, ale jako jednego z trójki obrońców. I Serb, i Niemiec błysnęli podczas wtorkowego meczu z Tottenhamem, z którego większość doniesień skupiło się jednak na fakcie, że zwycięskiego gola dla gospodarzy zdobył Mario Balotelli (było to dopiero pierwsze trafienie Włocha w tym sezonie Premier League). Niesłusznie: najlepszy na boisku był, i to już drugi mecz z rzędu, bo kilka dni wcześniej świetnie wypadł w derbach z Evertonem, dziewiętnastoletni prawoskrzydłowy Liverpoolu, niejaki Jordon Ibe.

Właściwie to aż niewiarygodne, bo były to pierwsze dwa występy dziewiętnastoletniego Anglika w barwach Liverpoolu od blisko roku. Urodzony w południowym Londynie i trenujący początkowo w dziecięcych drużynach Charltonu Ibe trafił do Wycombe (gdzie już jako piętnastolatek wystąpił w pierwszym składzie, strzelił pierwszego gola i dostał pierwszą żółtą kartkę - za wdarcie się między kibiców, żeby po zdobyciu bramki uściskać mamę , a na Anfield sprowadzono go w wieku 16 lat. Także tutaj szansę debiutu dostał szybko: pod koniec sezonu 2012/13, od razu w Premier League, gdzie już w pierwszym występie (podczas meczu z QPR) zaliczył asystę przy golu Coutinho.

Później jednak okazje do gry nie pojawiały się aż tak często, a żeby chłopak nie zatrzymał się w rozwoju, klub zdecydował się go wypożyczyć - najpierw do Birmingham, a potem do Derby. Pół roku w tym ostatnim klubie, pod fachowym okiem zawsze potrafiącego pracować z młodzieżą Steve'a McClarena (nie dajcie się zwieść fatalnemu epizodowi z reprezentacją Anglii: trenerem McClaren zawsze był lepszym, niż okazał się selekcjonerem), było przełomowe: Ibe w dwudziestu kilku meczach zdobył pięć bramek, w trakcie ćwierćfinału Pucharu Ligi z Chelsea ogrywając samego Branislava Ivanovicia. Kiedy macierzysty klub w połowie stycznia zdecydował się ściągnąć go z powrotem - okazało się, że jest gotowy na podbój Premier League.

Ze skrzydła do środka

Podczas wtorkowego meczu z Tottenhamem technika i szybkość Jordona Ibe'a okazały się zbyt dużym wyzwaniem dla Danny'ego Rose'a: lewy obrońca gości już w pierwszej połowie parę razy dał się wyminąć młodemu skrzydłowemu (a ten korzystał z okazji, wykładając piłki Sturridge'owi), regularnie przegrywał z nim też walkę w powietrzu, aż w końcu sfaulował rywala w polu karnym, a w samej końcówce meczu spóźnił się po raz kolejny - kiedy Ibe rozprowadził idealnym podaniem Adama Lallanę, który natychmiast wyłożył piłkę na nogę Balotellego. Podczas meczu z Evertonem z kolei, po potężnym uderzeniu zza pola karnego, Ibe trafił w słupek.

Warto podkreślić, że w obu meczach skrzydłowy Liverpoolu imponował nie tylko przyspieszeniem i dryblingiem (sześć udanych prób w spotkaniu z Tottenhamem), ale też zimną krwią już po wyprzedzeniu rywala: niemal za każdym razem jego decyzje o oddaniu piłki partnerowi okazywały się trafne. "To naprawdę utalentowany chłopak, z głową na karku - komplementował go Brendan Rodgers. - W dodatku w ustawieniu, z którego ostatnio korzystamy, może grać na co najmniej pięciu pozycjach: na skrzydle, za napastnikiem i w środku pola. Oczywiście najbardziej lubi biegać przy linii, gdzie może wygrywać pojedynki jeden na jeden, ale jego gra pozycyjna poprawiła się na tyle, że potrafi także schodzić do środka".

Oczywiście angielskie media już porównują Ibe'a do Sterlinga, widząc nawet i to, że były gracz Wycombe potrafi lepiej uderzyć z dystansu od starszego zaledwie o rok kolegi. Brendan Rodgers unika jednak takich porównań: mówi po prostu, że Ibe pasuje mu do koncepcji, która zakłada pracę ze składem niewielkim, ale złożonym z piłkarzy wielofunkcyjnych i zdolnych do czytania gry. "To daje mi możliwość bycia elastycznym, płynnej zmiany taktyki w trakcie meczu, a nawet tuż po jego rozpoczęciu" - deklaruje. Ibe zalicza się więc do grupy piłkarzy takich jak Sterling, Coutinho, Sturridge czy kiedyś Suarez - ani się obejrzymy, a oderwie się od prawego skrzydła i stanie się utrapieniem już nie tylko bocznych obrońców rywala.

Dobry zwyczaj wypożyczaj

Ibe to kolejny z robiących ostatnio karierę w angielskiej ekstraklasie zawodników, których ścieżka rozwoju przebiegała mniej więcej podobnie. Tak samo jak Harry Kane (wybrany właśnie piłkarzem miesiąca), Ryan Mason czy Andros Townsend z Tottenhamu albo Francis Coquelin z Arsenalu, zanim w końcu dostał szansę w swoim klubie, musiał cierpliwie i ciężko pracować na boiskach niższych lig, zaciskając zęby i znosząc docinki w szatniach, których standard mocno odbiegał od coraz bardziej luksusowych akademii ekstraklasowych (jeszcze raz wypada przypomnieć w tym kontekście anegdotę o trenerze Yeovil, prowadzącym do jakiegoś obskurnego hoteliku Masona i Townsenda, żeby sprawdzić, czy znajdą tam garnek do gotowania makaronu, i mówiącym pod nosem, że w tej dziurze nie znajdą żadnego cholernego Ritza). "Kiedy się u nas pojawił, dawaliśmy mu jedną piłkę, a reszta drużyny ćwiczyła drugą" - żartował Steve McClaren, wspominając pobyt Ibe'a w Derby. Ale młody Anglik szybko nauczył się także gry zespołowej, pressingu i odpowiedzialności w defensywie.

"Czyżby działo się to, co zapowiadają w Anglii od lat - podniesienie jakości szkolenia? - pytał niedawno na swoim blogu Michał Zachodny. - Czy piłkarze z dołu wreszcie zaczynają się przebijać? A może menedżerowie zaczynają dostrzegać, że czasem warto spojrzeć w drugi zespół, a może i w niższe ligi, by tam wystarczająco dobry produkt wprowadzić na poziom Premier League?". Jeśli odpowiedź na te pytania okaże się pozytywna, będzie to jeszcze jeden dobry powód, oprócz nieuchronnego importu gwiazd z zagranicy, by telewizje zapłaciły za prawa do transmisji tej ligi rekordowe pięć miliardów funtów.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA