Premier League. Okoński: De Gea odejdzie do Realu?

Trzy lata temu w Manchesterze United drżeli, że najdroższy w historii Premier League bramkarz okaże się najkosztowniejszą transferową wpadką Aleksa Fergusona. Dziś również drżą: że ich najlepszego piłkarza odkupi Real Madryt. Mowa o tym samym człowieku, Davidzie de Gei. Angielski okres jego kariery podsumowuje Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Z pierwszych miesięcy najlepiej pamięta czerwoną z wściekłości twarz Nemanji Vidicia. Była tak blisko, że mógł widzieć powiększone od wrzasku migdałki w szeroko otwartych ustach. Przykuły jego uwagę tak bardzo, że nie słyszał dokładnie, co kapitan drużyny ma mu do powiedzenia. Jak przez mgłę przywołuje również widok oblicza sir Aleksa Fergusona - ono akurat czerwone było zawsze, ale tym razem wydawało mu się, że w przypływie furii Szkot połknął gumę do żucia. Doprawdy, nie o takim początku marzył.

Fajtłapa

W 2011 roku kosztował Manchester United aż 18 milionów funtów i przypadło mu niełatwe zadanie: zastąpić w bramce ówczesnych mistrzów Anglii kończącego karierę Edwina van der Sara. Dwa dobre powody, żeby znaleźć się pod lupą mediów, a wkrótce znalazły się kolejne.

Zaczęło się bowiem niezbyt szczęśliwie: od bramek wpuszczonych w meczu o Tarczę Wspólnoty z Manchesterem City - główki Lescotta i uderzenia Dżeko z dystansu. Później przyszło spotkania z WBA i trafienie Longa. W nieudanym dla MU sezonie Ligi Mistrzów de Gea nie popisał się w trakcie meczów z Basel i Benficą. Wpuścił sześć goli w derbach z MC i nie poradził sobie z dośrodkowaniem przy golu Hanleya dla Blackburn. Tamten błąd, w meczu przegranym 2:3 przechylił czarę: dwudziestoletni zaledwie Hiszpan stracił miejsce w wyjściowej jedenastce, a sir Alex postanowił wypróbować sprowadzonego pół roku wcześniej (i sporo tańszego) Andresa Lindegaarda. Kiedy to zrobił, angielscy dziennikarze wcale się nie zdziwili: wśród transferowych pomyłek słynnego menedżera zdarzali się już bramkarze, z najgłośniejszym przykładem Massimo Taibiego, ale także z rozczarowującymi Royem Carrollem czy Markiem Bosnichem.

Szczęśliwie dla Hiszpana i pechowo dla siebie Duńczyk złapał kontuzję, a de Gea popisał się fantastyczną interwencją przy strzale Maty w ostatniej minucie zremisowanego 3:3 meczu z Chelsea i pozostał pierwszym bramkarzem już do końca sezonu. W następnym jednak przyszło nieporozumienie z Vidiciem i samobójczy gol tego ostatniego w trakcie meczu z Fulham, a niedługo później toczone w śnieżycy spotkanie z Tottenhamem, w nim zaś błąd popełniony już w doliczonym czasie gry (de Gea odbił dośrodkowanie pod nogi Aarona Lennona, który następnie wyłożył piłkę Clintowi Dempseyowi). To wtedy dawny obrońca MU, a później telewizyjny ekspert Gary Neville przypuścił swą głośną krytykę, mówiąc, że szatnia United takich błędów nie wybacza.

Neville'owi wtórował Alan Hansen w Match of the Day, co skłoniło Aleksa Fergusona do wypowiedzi na temat krytykujących de Geę "idiotów". W wydanej przed rokiem autobiografii najsłynniejszy trener w historii angielskiej ekstraklasy konsekwentnie bronił podopiecznego: przyznawał, że były bramkarz Atletico początki na Wyspach miał trudne, ale wiązał je m.in. z kontuzjami Vidicia i Ferdinanda. Nieobecni rutyniarze nie mogli zapewnić młodzieńcowi dostatecznej ochrony, a grający zamiast nich Smalling, Jones czy Evans uczyli się tak samo jak on - twierdził sir Alex.

Ściana

O tym, że po pierwszym sezonie rozmyślał o powrocie do ojczyzny, mówił po latach sam de Gea. Na zakończenie drugiego sezonu Hiszpana wybrano już jednak do jedenastki roku Premier League. W sezonie trzecim, tym pod Davidem Moyesem, uratował swojej drużynie masę punktów, a Peter Schmeichel mówił, że interwencja po strzale Giaccheriniego z Sunderlandu była jedną z najlepszych, jakie widział w życiu - trudno się dziwić, że fani i piłkarze Czerwonych Diabłów wybrali go piłkarzem roku. W tym sezonie seria doskonałych występów przyniosła mu już tytuły klubowego piłkarza października i listopada - a przecież to, co pokazywał w ciągu tych jesiennych miesięcy, np. obrona karnego Bainesa i kolejne świetne interwencje po strzałach Osmana i Oviedo w końcówce meczu z Evertonem - było jedynie przygrywką do grudnia, w trakcie którego bronił koncertowo podczas bojów ze Stoke, Southamptonem, a w końcu - w poprzedni weekend - z Liverpoolem.

Ten ostatni mecz MU wygrało wprawdzie 3:0, ale to Liverpool oddał w jego trakcie więcej strzałów; de Gea już na początku musiał bronić w sytuacji sam na sam ze Sterlingiem, a w drugiej połowie - zatrzymywać groźne strzały Balotellego. Jedna z norweskich gazet sportowych poświęciła mu nawet okładkę nawiązującą do słynnej płyty Pink Floyd - "The Wall", zaś Ole Gunnar Solsjkaer powiedział, że od 15 lat nie widział takiego popisu bramkarza MU na Old Trafford. A przecież w całym 2014 r. takich popisów znalazłoby się więcej: Czerwone Diabły nie zaszłyby tak daleko pod Davidem Moyesem w Lidze Mistrzów, gdyby nie fenomenalna podwójna interwencja de Gei podczas meczu z Olympiakosem.

Chudzina

Dlaczego więc początki były takie trudne? Czy prawdą jest, że - jak mówi wielu grających na Wyspach bramkarzy (wystarczy wspomnieć Jerzego Dudka, ale także Hugo Llorisa) - przeprowadzka tutaj wiąże się ze zderzeniem cywilizacji? Są tacy, którzy w to wątpią: w Anglii ruch jest wprawdzie lewostronny, ale dośrodkowania, rzuty wolne, strzały z dystansu wykonuje się przecież mniej więcej tak samo jak w Europie.

Po pierwsze, był bardzo młody: Alex Ferguson mówi, że kiedy trafił do Anglii, nie miał nawet prawa jazdy - nie umiał jeździć samochodem, a co dopiero bronić w Premier League. Po drugie, jak wielu obcokrajowców, nie najlepiej zniósł przeprowadzkę, zwłaszcza że w kraju została jego dziewczyna. Po trzecie jednak: trenujący go przez pierwsze dwa lata Eric Steele miał zastrzeżenia do jego profesjonalizmu: zdaniem szkoleniowca zajmującego się w tamtych czasach bramkarzami MU Hiszpan nie przykładał się do treningów, "jadł za dużo tacos" i w ogóle kiepsko się odżywiał: główny posiłek spożywał bardzo późno, potrafił spać kilka razy dziennie, a jakby tego wszystkiego było mało - niechętnie uczył się angielskiego. Steele mówi, że w pewnym momencie on sam zaczął pobierać lekcje hiszpańskiego, żeby lepiej porozumiewać się ze swoim tyleż cennym, co kłopotliwym podopiecznym.

Kolejny problem polegał na wzmocnieniu Hiszpana. Zważony w trakcie pierwszego półrocza w Manchesterze, miał zaledwie 70 kilogramów przy wzroście 191 centymetrów (dziś zdarza mi się natrafić na informacje, że przy 193 centymetrach waży ok. 80 kilo) - nic dziwnego, że w rywalizacji o górne piłki z blisko stukilowymi dryblasami musiał przegrywać. Szybki i zwinny, na linii skakał jak kot, ale w starciach powietrznych był bez szans. Zwłaszcza że w Premier League sędziowie nigdy nie ochraniali bramkarzy walczących o górną piłkę z taką pieczołowitością jak na kontynencie; tu golkiper musi radzić sobie sam, a o tym, jakie to trudne, wchodzić w gąszcz pełen łokci, mówili nie tylko Hugo Lloris czy Jerzy Dudek, ale także sam - stukilowy przecież - Peter Schmeichel.

Lider

Żeby więc odnieść sukces w Anglii de Gea musiał więc nie tylko pilnie trenować, ale także spędzić mnóstwo czasu na siłowni i zmienić dietę na sprzyjającą rozwojowi mięśni. Musiał także zapuścić korzenie (dziś udziela już wywiadów po angielsku, a mieszka wśród przyjaciół - na tej samej ulicy, co Juan Mata i Ander Herrera). Reszta jest kwestią zbierania doświadczeń i rosnącej pewności siebie.

O tym, jak wiele zmieniło się w ciągu ostatnich trzech lat, najlepiej świadczy poniedziałkowa analiza Gary'ego Neville'a w wieczornym programie Sky Sports. Ekspert, który przed trzema laty nie zostawił na de Gei suchej nitki, teraz punkt po punkcie analizował jego grę, wskazując na poprawę wszystkich kluczowych jej aspektów. Dośrodkowania? Łapie 91,7 procent, piąstkował tylko raz (!) przez cały sezon, podczas meczu z Arsenalem (dla porównania - w debiutanckim sezonie łapał 56,3 proc. dośrodkowań, rok później - zaledwie 48,9, a w ubiegłym roku - 68,9). Podania od obrońców? Nie panikuje: wychodzi szybko i zdecydowanie. Strzały z dystansu? Zamiast odbijać piłki nie wiadomo gdzie, narażając się na ryzyko dobitek, mięciutko je łapie. Sytuacje sam na sam? Nie kładzie się już na ziemię tak szybko jak niegdyś, tylko stoi na nogach do ostatniej chwili, a jego sylwetka ogromnieje w oczach biegnącego napastnika. Wytrzymuje nerwowo, dominuje w polu karnym i naprawia błędy kolegów (jedna z podawanych przez Neville'a statystyk mówi, że liczba pomyłek piłkarzy MU umożliwiających rywalowi strzał wynosi w tym sezonie 15, ale liczba pomyłek umożliwiających przeciwnikowi zdobycie bramki - zaledwie 1; pozostałe 14 błędów de Gea zdołał naprawić).

Kąsek

Z Louisem van Gaalem przyszedł do Manchesteru znany świetnie w Polsce dawny współpracownik Leo Beenhakkera Frans Hoek. De Gea mówi o nim z wielką estymą, że poprawił jego umiejętności bronienia na linii i uczy go także odważniejszego udziału w rozgrywaniu akcji. Jak długo przyjdzie im pracować razem?

Liczba zmartwień kibiców MU w ostatnich tygodniach znacznie zmalała: przed dzisiejszym meczem z Aston Villą Czerwone Diabły wygrały sześć spotkań z rzędu i coraz pewniej czują się na trzecim miejscu w tabeli. To jednak może spędzać im sen z powiek: do końca kontraktu Davida de Gei zostało tylko półtora roku, zaś w Realu Madryt trzeba się będzie kiedyś rozejrzeć za następcą Ikera Casillasa. Spektakularnych przeprowadzek z Anglii do Hiszpanii było ostatnimi czasy całkiem sporo, a ta miałaby w sobie dodatkową naturalność powrotu do ojczyzny. Żeby zatrzymać de Geę, którego agentem jest słynny Jorge Mendes, trzeba będzie zapewne pobić kolejny rekord i uczynić go najlepiej zarabiającym bramkarzem w historii już nie tylko angielskiego futbolu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.