Premier League. Uczeń Mourinho przerósł mistrza van Gaala?

Reklamuje się ten mecz jako spotkanie mistrza z uczniem. Pytanie tylko, czy role się nie odwróciły. Louis van Gaal, przebudowując Manchester United, uważnie przygląda się temu, czego dokonał w Chelsea Jose Mourinho - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny". Mecz Chelsea - Manchester United w niedzielę o 17:00. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Zagłosuj na aplikację Sport.pl LIVE!

Apelował Louis van Gaal, żeby wytrzymać trzy miesiące, podczas których zapozna piłkarzy ze swoją "filozofią", i dopiero potem oceniać jego pracę? No to proszę bardzo: od przedsezonowego amerykańskiego tournée minął więcej niż kwartał, w Premier League Manchester United pod wodzą Holendra rozegrał już osiem spotkań, okienko transferowe - co nie jest tu bez znaczenia - skończyło się niemal dwa miesiące temu. Wystarczająco dużo czasu, żeby wyrobić sobie pogląd.

Pogląd taki mianowicie, że przebudowa drużyny, która na koniec sezonu 2012/13 z dużą przewagą nad rywalami sięgała po mistrzostwo kraju (losy tytułu rozstrzygnęły się jeszcze w kwietniu), potrwa dłużej, niż się spodziewano po ogłoszeniu decyzji o zatrudnieniu holenderskiego superszkoleniowca. Mimo nieprawdopodobnych, przekraczających 150 milionów funtów sum, wydanych tego lata na transfery, mimo sprowadzenia galaktycznych gwiazd pokroju Falcao czy di Marii, objawień mundialu, jak Rojo czy Blind, albo angielskich nadziei, jak Shaw, Czerwonym Diabłom wciąż zdarza się przypominać zagubiony i nieco neurotyczny zespół trenowany przez Davida Moyesa niż maszynę do wygrywania, zbudowaną przez Aleksa Fergusona.

Wielki trener, wielkie gwiazdy, średni start

Początki były obiecujące. Nimb roztaczany przez trenerską legendę - Lois van Gaal odnosił sukcesy z Ajaksem, Barceloną, Bayernem, a dopiero co zdobył trzecie miejsce na mundialu z reprezentacją Holandii - był dokładnie tym, czego potrzebował Manchester United po okresie Moyesowskiej smuty. W trakcie przygotowań do sezonu Czerwone Diabły wygrywały wszystko: mecze z LA Galaxy, Romą, Interem (po rzutach karnych), Realem, Liverpoolem i Valencią. Atmosfera w klubie była dobra, organizowane dwa razy dziennie treningi - intensywne, ale urozmaicone. Van Gaal nie popełnił błędu poprzednika i zostawił w sztabie szkoleniowym Ryana Giggsa, a kapitanem mianował Wayne'a Rooneya. Piłkarze przyjeżdżali do ośrodka treningowego w Carrington uśmiechnięci, nawet jeśli nowy trener zaprowadził tam dyscyplinę dużo ściślejszą niż poprzednik.

Kiedy jednak przyszło prawdziwe granie w Premier League, sprawy zaczęły się komplikować. Niespodziewana porażka ze Swansea, remisy z Sunderlandem i Burnley, do tego sensacyjna wpadka w Pucharze Ligi z MK Dons płynęły dni, a van Gaal wciąż pozostawał bez zwycięstwa w lidze. W końcu udało się ograć Queens Park Rangers, ale umówmy się: rywal dopiero co wrócił do ekstraklasy i niewykluczone, że nie zostanie w niej dłużej niż do maja.

Na wyjazdowe zwycięstwo MU pod nowym trenerem nadal czekamy: najbliżej było w Leicester, gdzie piłkarze van Gaala prowadzili już 3:1, potem jednak dali sobie strzelić cztery gole w pół godziny. Z Evertonem i West Hamem udało się wygrać na Old Trafford, w obu przypadkach 2:1, w dużej mierze jednak dzięki świetnemu de Gei, a w meczu z Londyńczykami także dzięki decyzji liniowego, który anulował prawidłowo zdobytą bramkę Nolana.

Jeśli więc porównywać początki van Gaala i Moyesa, nie sposób bronić tezy o tym, że zmiana menedżera okazała się zmianą na lepsze. Ba: punkt w poniedziałkowym meczu z WBA pomógł zapewnić Manchesterowi sprowadzony tu przez poprzedniego trenera Marouane Fellaini, po bardzo Moyesowskiej akcji, w której Belg wypracował gola bardziej siłą niż technicznym kunsztem. Przed rokiem po ośmiu kolejkach MU miał o dwa punkty mniejszą stratę do lidera niż obecnie, stracił też dwie bramki mniej.

A przecież David Moyes rozpoczynał sezon tragicznie spóźniony na rynku transferowym: poza pozyskanym w ostatniej chwili Fellainim drużyna nie została wówczas wzmocniona, teraz zaś w ciągu letniego okienka kupowano na potęgę. Za dużo zmian? Ze wszystkich tych transferów tylko di Maria okazał się natychmiastowym wzmocnieniem, czarując obrońców rywali, strzelając piękne gole i wspaniale asystując przy golach kolegów właściwie od dnia debiutu. Pozostali - nawet Falcao - grają w kratkę; może tylko Shawa należy wyłączyć z tej oceny, bo długo był kontuzjowany, choć występu przeciwko WBA on również z pewnością nie będzie wspominał najlepiej.

Kontuzje i budowanie od obrony

To oczywiście może być wytłumaczenie kiepskich wyników zespołu van Gaala: plaga kontuzji, eliminująca ze sporej części spotkań nie tylko Luke'a Shawa, ale także np. Michaela Carricka, a przede wszystkim środkowych obrońców: Johna Evansa, Phila Jonesa czy Chrisa Smallinga (zastępujący ich Tyler Blackett czy Patrick McNair mają z pewnością talent, ale rzucono ich na zbyt głęboką wodę, zresztą oni również mieli kłopoty ze zdrowiem, a Rojo uczy się dopiero angielskiej piłki). Od początku sezonu w Manchesterze United wystąpiło już 30 piłkarzy - w historii Premier League żadna z drużyn nie użyła ich tak wielu w tak krótkim czasie.

Podejście czy raczej wspomniana "filozofia" van Gaala ewoluowała od lipca do października: po pierwszych czterech spotkaniach ligowych odszedł od gry trójką obrońców; w gruncie rzeczy wciąż nie wiemy, czy z powodu zmiany w sposobie myślenia, wymuszonej brakiem wyników, czy w związku ze wspomnianymi kontuzjami, czy może w poszukiwaniu najlepszego sposobu na wykorzystanie graczy ofensywnych, których ma do dyspozycji (ustawiając ich w diament, może zmieścić w drugiej linii zarówno Blinda u dołu figury, di Marię i Herrerę po bokach, jak Matę lub Rooneya u szczytu, a w ataku jeszcze van Persiego i Falcao). Po przyjściu di Marii zespół w końcu zaczął grać szybciej i mniej schematycznie - przy okazji stanął na porządku dziennym temat zwalniania akcji przez Juana Matę i utraty skuteczności przez Robina van Persiego - tylko że błędów w obronie nie udało się wciąż wyeliminować.

Co nie jest uwagą jedynie pod adresem niestabilnej defensywy - dotyka także problemów z utrzymaniem piłki w drugiej linii i zbyt małej asekuracji, jaką Blind czy zwłaszcza Herrera zapewniają obrońcom. Louis van Gaal narzeka, że jego podopieczni nie potrafią grać z równą intensywnością przez 90 minut i mówi, że szuka formuły, która pozwoli Czerwonym Diabłom nie tylko grać spektakularny ofensywny futbol, ale także zachowywać się po stracie piłki. W jego klubach bronienie nie było nigdy zadaniem czterech, pięciu czy sześciu piłkarzy; powinien w nim uczestniczyć cały zespół.

W to, że Louis van Gaal wie, jak chciałby ułożyć grę Manchesteru United, nie sposób oczywiście wątpić: wiedział we wszystkich dotychczasowych miejscach pracy. Warto dodać, że w każdym z nich początek jego pracy nie wyglądał imponująco. Zarówno w Ajaksie, jak w Barcelonie, AZ Alkmaar czy Bayernie, piłkarze musieli przyzwyczaić się do metod Holendra, trwało to zwykle parę miesięcy, ale kiedy wszystko znajdowało się już na swoim miejscu, przychodziły zwycięstwa, puchary i tytuły.

W poszukiwaniu równowagi

Przed meczem z Chelsea - a właściwie przed serią meczów z drużynami czołówki Premier League, bo wkrótce po spotkaniu z liderem tabeli Czerwonym Diabłom przyjdzie grać z MC i Arsenalem - rewolucja van Gaala jest daleka od ukończenia. Zwłaszcza w porównaniu z tym, czego w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy dokonał Jose Mourinho na Stamford Bridge. "To nie będzie jakiś wielki taktyczny bój - powiedział Louis van Gaal w jednym z wywiadów zapowiadającym starcie z byłym asystentem - bo jego zespół gra dokładnie tak, jak ja chciałbym grać z moim zespołem".

Tu dochodzimy do sedna sprawy, unieważniającego wszystkie te opowieści o początkach kariery Mourinho w Barcelonie, pod okiem van Gaala, których pełno przed dzisiejszym spotkaniem w prasie całego świata. W ostatnim czasie role się odwróciły: Chelsea Mourinho może faktycznie służyć za wzór manchesterskiej rewolucji van Gaala.

Co mam na myśli? Wspomnijmy najpierw ubiegłoroczny mecz między tymi drużynami na Old Trafford. W jego trakcie wynudziliśmy się setnie: Jose Mourinho nie wierzył jeszcze, że MU okaże się w tamtym sezonie tak słabe i zagrał na bezbramkowy remis. Teraz już tak nie będzie. Jego zespół jest dużo groźniejszy w kontrach, a partnerstwo Fabregas-Costa owocuje gradem bramek. Kluczowe pojedynki: Rafael kontra Hazard, Mata kontra Matić, Oscar kontra Blind, Falcao kontra Terry, Costa kontra Jones, ilustrują skalę wyższości Chelsea, która zapewne odda gospodarzom inicjatywę, ale zamiast murować bramkę, będzie myśleć o okazji do wyprowadzenia szybkiego ataku. Ci spośród fanów MU, którzy widzieli, ile problemów obronie tego zespołu sprawił w poniedziałkowy wieczór ruchliwy napastnik West Bromwich Saido Berahino, nie mogą się nie martwić na myśl o szybkości, z jaką szarżuje ich najbliższy rywal, i o miejscu, jakie Willian czy Hazard mogą znaleźć pomiędzy formacjami gospodarzy.

Manchesterowi - pod nieobecność zawieszonego Rooneya, przy kiepskiej formie van Persiego i wątpliwościach związanych z urazem Falcao - znów pozostaje liczyć na geniusz di Marii. Jeden geniusz to jednak za mało w zestawieniu z drużyną, której najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest równowaga. Świetni bramkarze, doświadczeni obrońcy, może najlepszy defensywny pomocnik i zapewne najlepszy rozgrywający Premier League, do tego błyskotliwi i angażujący się w pressing gracze ofensywni (oto, dlaczego na Stamford Bridge Oscar wygrał rywalizację z Matą: bo pierwszy rozpoczyna walkę o odbiór piłki) oraz skuteczny wreszcie napastnik Z tej wyliczanki widać, że Louis van Gaal jest dopiero na początku "procesu" (uwaga, to słowo pada równie często, jak "filozofia"). Prowadzona przez jego dawnego ucznia Chelsea, być może jako jedyny zespół w lidze, potrafi nie tylko atakować, ale także się bronić, podczas gdy jego Manchester United na razie potrafi tylko atakować.

Najlepsze memy po meczu Real - Barcelona (3:1) [KLIKNIJ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.