Premier League. Stare grzechy Arsenalu, czyli niech mówią o "wojence"

Jak na zapowiedzi Arsene'a Wengera o próbie zrewanżowania się Chelsea za zeszłoroczną porażkę sześcioma golami, Arsenal tylko potwierdził, że z wygrywaniem z czołówką ligi nadal ma olbrzymi problem. W porażce 0:2 na Stamford Bridge (gole strzelali Eden Hazard - z karnego - i Diego Costa) nie pomógł nawet bojowy nastrój Francuza

Zagłosuj na aplikację Sport.pl LIVE!

Wydawałoby się, że tym razem wszystko jest jak należy - przede wszystkim plan, by nie otworzyć się przed rywalem, nie pozwolić mu na kontry i rozstrzygnięcie spotkania przed upływem pierwszego kwadransa. Arsenal był świetnie zorganizowany, z odpowiednią asekuracją i wsparciem ofensywnych piłkarzy. Tym razem to Chelsea długo rozgrywała bez większego efektu, bijąc głową w mur.

Głupotą byłoby jednak skupiać się wyłącznie na boisku, bo przed przerwą więcej działo się jednak poza jego liniami. Zaczęło się już w środku trybuny sektora gości, gdzie odpalono race i mecz opóźniono o trzydzieści minut. Już w trakcie spotkania groźnej kontuzji doznał Thibaut Courtois, który nie powinien zostać na murawie, później opuszczając ją z krwią lecącą z ucha. Gdy dochodziły informacje o jego stanie, pisano, że Belg wciąż czeka w szatni na ambulans, co od razu przywołało skojarzenia z kontuzją Petra Cecha...

Jeszcze wcześniej przy linii bocznej Alexisa Sancheza zdecydowanie zbyt ostro zaatakował Gary Cahill, a żółta kartka była najniższym wymiarem kary. Wiedział to Arsene Wenger, wybuchając przy linii bocznej, na odpowiedź Mourinho samemu reagując przesadnie. Jakby chciał swoim piłkarzom pokazać, że warto postawić się wydawałoby się silniejszej drużynie. Po prawdzie, to raczej Kanonierów zdekoncentrowało, bo kilka minut później już przegrywali po indywidualnej akcji Hazarda, faulu Koscielnego i wykorzystanej "jedenastce" Belga.

To bardziej przypominało Arsenal z meczów przeciwko największym rywalom - w ostatnich trzech sezonach Wenger ugrał w tych spotkaniach ledwie 13 punktów, gdy w rok po powrocie Mourinho ma ich 19... - grający dobrze do momentu dekoncentracji, kosztownego zachwiania. Tak jak z Manchesterem City, gdy w świetnym stylu odrobili straty i wyszli na prowadzenie, tylko by stracić gola po rzucie rożnym...

Tu powrotu nie było. Arsenal w drugiej połowie znów próbował, dominował i wymieniał podania pod polem karnym Chelsea, ale bez efektu. Role się odwróciły, jednak to drużyny Mourinho słyną z tej umiejętności "zabijania spotkań" przy minimalnym prowadzeniu. Nawet gdy sytuacja wydawała się dogodna, brakowało strzału. Gdy Wenger przesunął Oezila do środka, by Niemiec wreszcie odżył i pokazał się w meczu, na boisku pojawił się Mikel, jeszcze bardziej niwelując zagrożenie ze strony gości. Moment dekoncentracji? Dziewięć minut po tym, jak piłkarze Arsenalu okrążyli sędziego Atkinsona, domagając się rzutu karnego za to, że Fabregas ręką zablokował strzał Cazorli, Koscielny nie zauważył Costy przy długim podaniu Fabregasa. Hiszpański napastnik takich sytuacji nie zwykł marnować.

I może dobrze byłoby dla Arsenalu, gdyby po raz kolejny dyskusję o tym meczu zakończono na "wojence" Wengera z Mourinho. Bo takie błędy dekoncentracji, ale i braku pewności siebie po raz kolejny pokazały różnicę o jakiej francuski szkoleniowiec mówić nie lubi. Nawet gdy jest tak łatwo zauważalna.

Wenger kontra Mourinho podczas Chelsea - Arsenal [ZDJĘCIA]

Czy Chelsea zdobędzie mistrzostwo?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.