Pewnie nikt nie spodziewał się, że gdy przyjdzie do pierwszych derbów w nowym sezonie, atmosfera będzie napięta z innych powodów niż wizyta odwiecznego rywala. Tak, znowu "You'll never walk alone" będzie głośniejsze niż zwykle, a w pierwszych dziesięciu minutach na Anfield piłkarze będą grali ostrzej, ale problemy i myśli obu drużyn i ich menedżerów sięgają znacznie poza derby Liverpoolu.
Wystarczy spojrzeć w tabelę, by dostrzec, że nie wszystko potoczyło się tak, jakby tego Brendan Rodgers czy Roberto Martinez chcieli. Owszem, transfery były imponujące, Liverpool mądrze zainwestował kilkadziesiąt milionów funtów w kilku najbardziej obiecujących piłkarzy z Europy (Marković, Can, Moreno, Origi), Everton na ściągnięcie na stałe Romelu Lukaku pobił swój rekord transferowy. Oczekiwania? "Czerwoni" mieli walczyć i utrzymać Ligę Mistrzów, a "Niebiescy" po raz pierwszy się do niej załapać.
I popatrzcie na Liverpool. Potrzebowali dwóch godzin gry i trzynastu serii rzutów karnych, by pokonać przeciętnie grające Middlesbrough z niższej ligi w Capital-One Cup. W lidze wraz z Suarezem stracili nie tyle efekt zaskoczenia, ale przerażenia, jaki wywoływał szalejący Urugwajczyk w poprzednim sezonie. W dwóch ostatnich meczach przegrali z Aston Villą i West Hamem, czyli drużynami, które albo typowano do spadku, albo przynajmniej do zmiany menedżerów przed końcem września.
Nawet w Lidze Mistrzów powrót nie był wielki - wręcz przeciwnie, bo rywali z Bułgarii wcale nie powaliła magia Anfield. W Liverpoolu grali odważnie, nieźle rozgrywając piłkę, odważnie atakując i wykorzystując słabości gospodarzy. Gdyby nie katastrofalny błąd sprowadzonego kilka dni wcześniej bramkarza w doliczonym czasie gry, Steven Gerrard nie mógłby zatuszować swoich kolejnych słabości.
I niech on będzie pewnym symbolem etapu, jaki Liverpool obecnie przechodzi. Bo coraz więcej kibiców chce, by wolniejszy i słabiej asekurujący Steven Gerrard usiadł na ławce rezerwowych. To ewenement, rzecz niespotykana w kilkunastoletniej karierze kapitana Liverpoolu. Rodgers starał się go "ratować", zmienił mu pozycję na cofniętego rozgrywającego, ale nie udaje mu się łączyć zadań kreujących grę z tą w destrukcji. Jego średnia liczba prób odbiorów i przechwytów spadła dwukrotnie w porównaniu z poprzednim sezonem. - Wciąż liczę na niego w najważniejszych meczach - mówił kilka dni temu Rodgers. - Traktujemy go indywidualnie, podobnie jak w ostatnich dwóch latach, gdy jeszcze grał w reprezentacji Anglii.
Jednak wszystko wskazuje na to, że szkoleniowiec Liverpoolu albo nie dostrzega głównego problemu swojej drużyny, albo po prostu wolał skupić się na rozwiązywaniu innej kwestii - zastąpienia Suareza. Gdy jeszcze grał Sturridge wszystko było dobrze, ale jego kontuzja zmusiła Balotellego do szybszej adaptacji. Włoch w trzech meczach w lidze miał ledwie trzy celne strzały. Co gorsza, Liverpool, który w poprzednim sezonie stracił 50 goli wcale nie poprawił skuteczności w grze obronnej. - To problemy z adaptacją do taktyki nowych piłkarzy - narzekał ich szkoleniowiec, jakby nie dostrzegając, że to zależy również od tych, których uważa za najmocniejsze ogniwa drużyny.
I popatrzcie na Everton, skoro mowa o problemach w defensywie. Wiecie, kiedy kibice tej drużyny są najbardziej przerażeni? Gdy Coleman i Baines jednocześnie włączają się do ataków "The Toffees", bo to oznacza, że przeciwnik znów ma hektary wolnego miejsca do kontr na wolnych środkowych obrońców. Sześć goli straconych z Chelsea jeszcze może udałoby się przełknąć, gdyby nie zawstydzająca średnia trzech bramek wpuszczonych w pięciu ostatnich meczach. Defensywa Evertonu - z bohaterem mundialu, Timem Howardem w bramce - jest najgorszą w lidze.
Myślicie, że tylko Rodgers ma problemy z zaakceptowaniem fatalnej gry obrony? - Szczęście odgrywa ważną rolę, zwłaszcza gdy goni się wynik - mówił Martinez po klęsce ze Swansea (0-3) w środku tygodnia. - Nie mam jednak obsesji w tym temacie - dodał Hiszpan. Może on również szuka problemów nie tam gdzie trzeba. - Zachowaliśmy czyste konto piętnaście razy w poprzednim sezonie, to jest w naszym DNA - twierdził szkoleniowiec Evertonu. Jednak żadna z próbowanych przez niego kombinacji środkowych obrońców nie działa, błędy powtarzają się coraz częściej. - Razem bierzemy odpowiedzialność za stracone gole - to z kolei komentarz Hiszpana po klęsce z Chelsea. - Ale będziemy promować głównie wszystko to, co dobre w naszej grze.
Scenariusz jest podobny, ale na Everton warto patrzeć nie tylko przez pryzmat pojedynczych obrońców czy defensywnych pomocników. Całej drużynie spadła średnia prób odbiorów, pod względem przechwytów są najgorsi w całej lidze. Chociaż w nowym sezonie dominują w spotkaniach jeszcze bardziej wyraźnie, to brakuje wysokiego pressingu, a nawet prostych reakcji w obronie. Najlepiej pokazał to mecz z Arsenalem, gdy pewnie i pięknie grający gospodarze musieli utrzymać dwubramkowe prowadzenie przez osiem minut, a jednak rywale zdołali wyrównać. Jeszcze łatwiej stwarzanie zagrożenia pod bramką Tima Howarda przychodziło piłkarzom Crystal Palace. Nawet rozgromiony w Lidze Europy Wolfsburg (4-1) mógł narzekać na pecha - Niemcy mieli 27 strzałów, a w tym aż 13 celnych, czyli więcej niż Everton w ogóle.
A jednak trudno dyskwalifikować jedną czy drugą drużynę, ujmując im jakości na tak wczesnym etapie sezonu, gdy straty do czołówki wciąż są do nadrobienia. Cele Evertonu i Liverpoolu jeszcze się nie zmieniły, choć pierwsze mecze pokazały, że Rodgers i Martinez muszą zmienić swoje drogi, by je osiągnąć. Uważani za menedżerów promujących ofensywny futbol teraz muszą pokazać swoją bardziej pragmatyczną stronę.
Chociaż sobotnim derbom Liverpoolu świetnie zrobi popis napastników, szaleńczych ataków i wielu bramek - może skłoni to menedżerów do rewizji ich planów. Dlatego te derby nie są kryzysowe, ale pełne nadziei, bo zwycięskiej drużynie pozwoli to odbić się po niekorzystnych wynikach. I nawiązać do faktycznych ambicji klubów z Liverpoolu. Gdy wydawało się, że dla futbolu w tym mieście znów zaczęły się złote czasy, przyszedł kryzys. Faktyczną siłę Liverpoolu i Evertonu poznamy po ich reakcji. Ktoś musi się poddać, na wzajemną kapitulację jedno z najbardziej piłkarskich miast w Anglii nie może sobie znów pozwolić.