Premier League. Budowa nowego stadionu Tottenhamu

Jedna rodzina i jeden warsztat - oto, co powstrzymuje rozbudowę stadionu londyńskiego Tottenhamu. W tle są wielkie pieniądze, mozolne negocjacje i niedotrzymane obietnice. O wieloletniej kampanii biznesowo-polityczno-prawnej pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Są dwa sposoby, na które bogaty angielski klub można uczynić jeszcze bogatszym. Pierwszy: awansować z nim do Ligi Mistrzów, a najlepiej grać w niej regularnie. Drugi: wybudować na tyle duży stadion, żeby dochody z biletów pozwoliły zmniejszyć dystans do szczęśliwców, którzy w Lidze Mistrzów już występują. Idealnie byłoby połączyć oba sposoby albo potraktować jeden jako pomost do drugiego.

Taką właśnie strategię od lat próbuje realizować prezes Tottenhamu, Daniel Levy. O awans do Ligi Mistrzów z Premier League jest jednak wyjątkowo trudno: dla angielskich drużyn miejsca są tylko cztery, a rywali, potężniejszych ekonomicznie i sportowo, co najmniej pięciu (MC, MU, Chelsea, Arsenal i Liverpool). Kiedy eksplozja talentu jednego-dwóch piłkarzy pozwala zmniejszyć dystans do elity, piłkarze ci zostają natychmiast wykupieni - jeśli nie przez któregoś z miejscowych potentatów, to przez potęgi z zagranicy; w ten sposób Tottenham tracił rok po roku Lukę Modricia i Garetha Bale'a. Pozostaje budowa stadionu.

Ograne miasto

White Hart Lane, obiekt, na którym klub gra od 115 lat, ma tylko 36 tysięcy miejsc. To pierwszy problem: występujący na ponad 60-tysięcznym stadionie Arsenal miał w sezonie 2012/13 o 60 milionów funtów wyższe przychody z biletów. Drugim problemem jest położenie: w ubogiej, przemysłowej, fatalnie skomunikowanej i od lat niedoinwestowanej dzielnicy Londynu (to tam przed trzema laty wybuchły głośne zamieszki). Kiedy w 2007 r. klub po raz pierwszy przedstawiał plany rozwoju, sformułował alternatywę: albo zostanie w północnym Londynie, albo poszuka miejsca mniej naznaczonego symbolicznie, za to lepiej dostępnego dla rzesz fanów. Od początku wydawało się, że te rozważania - a w pewnym momencie także włączenie się do dyskusji na temat przejęcia stadionu budowanego na olimpiadę w 2012 r. - służyły wywarciu presji na władze dzielnicy i miasta, by wsparły rozbudowę White Hart Lane.

Rozgrywka polityczna trwała dłużej niż się spodziewano, ale w jej trakcie Tottenham osiągnął prawie wszystkie swoje cele, przy okazji wycofując się z deklaracji, którymi wcześniej łudził samorządowców. Nowy stadion, którego budowa pochłonie 400 milionów funtów, ma mieć wprawdzie tylko 56 tys. zamiast planowanych 60 tys. miejsc, nie powstanie także hotel, będący częścią pierwotnego projektu, ale w zamian klub wybuduje (i sprzeda na rynku nieruchomości) ponad 200 domów. Od roku działa już, będący częścią przedsięwzięcia, hipermarket. Konserwator zabytków nie zgodził się na wyburzenie kilku dziewiętnastowiecznych kamienic, dzielnica doprowadziła do umieszczenia na terenach klubowej inwestycji podstawówki i szkoły średniej, osiągnięto kompromis w sprawie powierzchni ogólnodostępnych skwerów i placów. W zamian jednak klubowy projekt poparli lokalny parlamentarzysta, rada dzielnicy, a w końcu także burmistrz Londynu: klub otrzymał wszelkie potrzebne zezwolenia na budowę i uzyskał zapewnienia, że inwestycje publiczne, zwłaszcza w transport i poprawę warunków życia okolicznych mieszkańców, pójdą w ślad za jego działaniami.

O tym, że Tottenham dołoży do tych projektów zaledwie pół miliona, zamiast deklarowanych wcześniej kilkunastu milionów funtów, poinformowano, kiedy wszystkie zgody zostały już wydane.

Zbuntowana fabryka

Oczywiście trudno się dziwić, że fakt wybudowania w zdeklasowanym zakątku Londynu supernowoczesnego obiektu budzi entuzjazm władz dzielnicy i miasta. Kłopot w tym, że na terenie planowanej inwestycji funkcjonowały - równie tu zakorzenione, co klub - sklepy, warsztaty i punkty usługowe. Zanim jeszcze projekt rozbudowy stał się głośny, przedstawiciele Tottenhamu dyskretnie je wykupywali, ale rzecz jasna nie udało im się ze wszystkimi. Po latach negocjacji uzyskali więc rządowe orzeczenia o wywłaszczeniu - znane także z polskiego prawa w przypadku terenów przeznaczonych np. pod budowę autostrady, kiedy dobro właściciela musi ustąpić przed interesem publicznym.

Ci spośród okolicznych przedsiębiorców, którzy nie chcieli poddać się bez walki, poszli do sądów, co wydłużyło całą procedurę. Kiedy pojawiły się pierwsze konkretne zapowiedzi przebudowy, spodziewano się, że mecze na nowym stadionie Tottenham zacznie rozgrywać w sezonie 2012/13. Nic podobnego się nie wydarzyło: w oświadczeniu wydanym 10 września 2014 klub poinformował, że rodzina Josifów, od półwiecza prowadząca pobliską fabryczkę wyrobów z żelaza i stali, zdecydowała się zaskarżyć decyzję o wywłaszczeniu do sądu najwyższego. W związku z przedłużającą się batalią prawną mówi się o otwarciu nowego stadionu najwcześniej na początku sezonu 2018/19, a zarazem o tym, że klub w trakcie ostatniego roku przebudowy będzie zmuszony rozgrywać mecze na innym obiekcie.

Media spekulują, że może to być Wembley (nierealne z powodu kosztów i ograniczenia ilości odbywających się tam wydarzeń do 37 rocznie), Emirates Stadium (nierealne z powodu stanowiska kibiców, sprzeciwiających się korzystaniu z obiektu Arsenalu), stadion olimpijski (podwójnie nierealne: z powodu kosztów i oporu kibiców wobec korzystania z obiektu West Hamu, który przeprowadzi się tam za niecałe dwa lata) albo leżący ok. 80 kilometrów od White Hart Lane obiekt MK Dons (daleko i tylko 30 tysięcy miejsc, ale zapewne najtaniej).

Biedni kibice

W trakcie dyskusji o tym, gdzie Tottenham będzie grał, czekając na zakończenie prac, niknie jednak kwestia podstawowa: rodzina Josifów, podobnie jak wcześniej kilkudziesięciu innych przedsiębiorców, którzy wraz ze swoimi bliskimi mieszkali nad pobliskimi warsztatami i sklepami, musi się wyprowadzić tylko dlatego, że pewien bogaty klub chce być jeszcze bogatszy.

W grudniu 2013 r. odwiedził ich dziennikarz "Guardiana" David Conn. Rozmawiał z ludźmi, zmuszonymi opuścić miejsca, w których przeżyli tyle lat, nie po to, by powstał tam stadion (co może jeszcze by zrozumieli), ale żeby wybudowano tam luksusowe domy, z których wynajmu lub sprzedaży Tottenham będzie czerpał zyski. Zatrudniający 30 osób Josifowie twierdzili w sądzie, że dzięki nowemu stadionowi w okolicy przybędą tylko 274 nowe miejsca pracy, gra jest więc niewarta świeczki. Zapewne nie mieli racji; zapewne szans, jakie stwarza inwestycja Tottenhamu, nie można mierzyć tylko zatrudnieniem w instytucjach związanych bezpośrednio z klubem.

Problem w tym, że wszystkie strony mają swoje racje. Lokalni przedsiębiorcy chcą pracować tam, gdzie robili to do tej pory. Samorząd liczy na impuls rozwojowy. Klub chce wreszcie zmniejszyć dystans ekonomiczny do czołówki Premier League. Na usprawiedliwienie Tottenhamu można dodać, że jego sytuacja jest trudniejsza niż np. Arsenalu, który również niedawno budował nowy stadion i również finansował go częściowo dzięki inwestycjom w mieszkalnictwo, ale w rejonie atrakcyjniejszym z punktu widzenia potencjalnych nabywców. O tym, że kibice będą musieli się pożegnać z nazwą White Hart Lane, bo kolejnym źródłem finansowania będzie sprzedaż jej sponsorowi tytularnemu, mówić już nie warto.

Klub, o którym mowa, założyli w 1882 r. uczniowie pobliskiej szkółki niedzielnej. Spod latarni, przy której spotkali się 132 lata temu, by rozegrać pierwszy mecz, widać nie tylko obecny stadion, ale też fabryczkę rodziny Josifów. Cena biletu na mecz Premier League przerasta możliwości wielu pracujących w niej robotników.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.