Spadek jak śmierć. Queens Park Rangers na krawędzi?

Jeśli Queens Park Rangers odmówi zapłacenia olbrzymiej kary, to w niedalekiej przyszłości może zostać relegowany nawet do piątej ligi. Takie są realia oraz konsekwencje walki o Premier League, sięgającej sporo ponad możliwości większości angielskich klubów.

W niedzielę podopieczni Harry'ego Redknappa jadą na Old Trafford, gdzie zmierzą się z klubem, który minionego lata wydał najwięcej na transfery piłkarskich gwiazd. Sam powrót QPR do najwyższej ligi angielskiej był niemal cudem, bo w finale baraży na Wembley dopiero w samej końcówce zagwarantował sobie zwycięstwo - i to grając sporą część meczu w osłabieniu. Bez wygranej Rangers prawdopodobnie tonąłby teraz w długach. Wywalczony w bólach awans był możliwy wyłącznie dlatego, że właściciel klubu zobowiązał się do utrzymania wydatków QPR na poziomie ponad możliwość rywali z Championship.

Teraz Football League, która zrzesza 72 kluby z drugiej, trzeciej i czwartej ligi angielskiej, będzie domagać się od QPR zapłaty prawdopodobnie czterdziestu milionów funtów kary za złamanie ich zasad "financal fair play". - Rangers musi mieć nadzieję, że nie zdarzy mu się spadek w najbliższych kilku sezonach - mówi "Guardianowi" dyrektor Football League Shaun Harvey. Dopiero wtedy, gdy londyński klub będzie na koniec rozgrywek Premier League jednym z trzech najgorszych zespołów, dosięgną ich konsekwencje niezapłaconej kary. Ostatecznym rozwiązaniem jest relegacja na piąty poziom.

Oczywiście wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Tony Fernandes, właściciel linii lotniczych Air Asia, chciał od razu zapłacić karę - wspomniane czterdzieści milionów funtów. - Gdybyśmy tylko grali w Championship przez trzy sezony z takim budżetem płacowym, tobym rozumiał - twierdzi prezes QPR. - Ale wobec klubów, które w niższej lidze spędziły ledwie rok, to jest nie fair - dodaje Fernandes. W ostatnich latach wyczyn QPR - powrót do Premier League w rok od spadku - udał się jedynie Newcastle United. Większość klubów długo przyzwyczaja się do nowych finansowych realiów. Bolton Wanderers, Wolverhampton czy Nottingham Forest to ledwie kilka z wielu takich przykładów z ostatnich kilkunastu lat.

Cała dyskusja wynika z braku porozumienia między dwiema organizacjami odpowiadającymi za czołową oraz trzy niższe ligi w Anglii. Dyrektor wykonawczy Premier League, Richard Scudamore, już dawno sugerował ludziom z Football League zmiany tych zasad, jednak biedniejsze kluby nie chcą się na to zgodzić. Według nich to również niesprawiedliwe, że spadkowicze na drugi poziom przez kilka lat otrzymują specjalne wsparcie, które pozwala im zamortyzować ogromną przepaść finansową między pierwszym a drugim poziomem rozgrywkowym w Anglii. Wspomniany mecz QPR z Derby wartością nagrody przebija każdy możliwy finał - mistrzostw świata czy Ligi Mistrzów. Fachowcy wyceniają to spotkanie na prawie 140 milionów funtów.

Zresztą QPR jest łatwym celem. Odkąd Tony Fernandes przejął władzę w klubie w 2011 roku, na gaże agentów piłkarskich wydano prawie 20 milionów funtów, na Loftus Road trafiło 46 piłkarzy. Londyński klub żył sporo ponad swoje skromne możliwości (mały stadion, dopiero rosnąca marka i niewielka w porównaniu do innych baza kibiców), na pensje przereklamowanych piłkarzy przeznaczając nawet 60 milionów funtów rocznie. Oczywiście Fernandes nie jest jedynym winnym kiepskiej sytuacji finansowej QPR - wcześniejsi współwłaściciele klubu stali się materiałem na film "Plan czteroletni", który obrazował ich niemal absurdalne zarządzanie.

- Po tym wszystkim, co przeszliśmy, moje drugie imię to Walcz z Tym - twierdzi teraz Fernandes. Milioner przede wszystkim ma nadzieję, że jego klub przetrwa dwadzieścia kolejnych sezonów w Premier League, a do tego w ciągu najbliższych kilku lat przeniesie się na nowy stadion. Tylko tak uda mu się zbilansować olbrzymie straty. W grudniu 2013 roku wyniosły one ponad 60 milionów funtów, sporo ponad limit wyznaczony przez "financial fair play". Teraz także nikt nie ukrywa, że wyniki finansowe QPR będą podobne. Utrzymanie to dla Fernandesa i jego rangersów sprawa życia i śmierci.

Więcej o:
Copyright © Agora SA