Balotelli znów w Anglii. Dlaczego Liverpool go chciał?

Oczekujcie fajerwerków - nawet jeśli niekoniecznie na boiskach Premier League. Mario Balotelli wraca do Anglii, ale czy Liverpool faktycznie potrzebuje takiego napastnika?

Oczywiście zanim przejdzie się do kwestii tego, czy Balotelli wicemistrzom Anglii przyda się jako piłkarz, trzeba zapytać o jego osobowość. Włocha problemy nieustannie się trzymają, czy to przez starcia w gierkach treningowych, ekscesy w wolnym czasie, czy poprzez udzielane wywiady. Jednak nie bez powodu Brendan Rodgers jest uważany za jednego z najlepszych wychowawców w angielskim futbolu. W zeszłym sezonie udało mu się okiełznać Luisa Suareza, świetnie ułożył sobie współpracę z Danielem Sturridgem, który nie miał najlepszej reputacji, przychodząc do Liverpoolu. Chyba największym osiągnięciem menedżera jest transformacja Raheema Sterlinga. Dwa lata temu Rodgers groził mu wyrzuceniem z drużyny, a teraz młody ofensywny pomocnik jest główną postacią "The Reds".

Nie ma też wątpliwości, że cena szesnastu milionów funtów, jaką Liverpool ma zapłacić za Balotellego, jest atrakcyjna. Zwłaszcza w porównaniu do innych letnich celów transferowych - wcześniej w kontekście przenosin na Anfield wymieniano przecież Falcao i Cavaniego. Jednak wątpliwości to nie rozwiewa - zwłaszcza że Rodgers zapewniał Sturridge'a o pierwszoplanowej roli w ataku Liverpoolu, a także sprowadził ofensywnych pomocników, Adama Lallanę i Lazara Markovicia. Wcześniej udało się zakontraktować Ricky'ego Lamberta i wydawało się, że to on będzie drugim w kolejności do gry w ataku. Tak późny i zdecydowany ruch po Balotellego może sugerować, że ani Rodgers nie był zadowolony z jakości napastników, ani transfer Włocha nie był wcześniej przewidziany. Liverpoolowi nadarzyła się okazja?

Po części - tak. Krążąca dziś i coraz bardziej popularna statystyka powie wam, że od momentu powrotu Balotellego do kraju nie było w Serie A skuteczniejszego piłkarza. To przecież wciąż napastnik o wielkim potencjale, którego jakość najlepiej pokazują strzelane gole - potrafi on świetnie zachować się w polu karnym i zaskoczyć bramkarza rywali uderzeniem z trzydziestu metrów. Jednak kwestię Balotellego w Liverpoolu trzeba sprawdzić zarówno pod względem jego profilu, ale też gry całego zespołu. W drugiej z nich niewątpliwie pomaga to, że Brendan Rodgers dostosował swoich piłkarzy do gry w kilku różnych ustawieniach - w poprzednim sezonie "The Reds" byli pod tym względem najbardziej elastyczną taktycznie drużyną. Nie ma problemu, by Liverpool grał dwójką napastników, czy to w 4-1-2-1-2, czy 3-4-1-2.

Jednak współpraca Suareza ze Sturridgem wyglądała efektownie i była efektywna, ponieważ ten pierwszy, sprzedany do Barcelony napastnik był nader aktywny - nie tylko strzelał, ale też stwarzał wiele okazji kolegom. Dość powiedzieć, że Urugwajczyk zaliczył tyle samo asyst w ostatnim roku, co Balotelli w ostatnich pięciu sezonach ligowych. Oczywiście Włoch nie jest bezpośrednim następcą Suareza, gra zupełnie inaczej - jednak problem w tym, że jest zbyt podobny do... Sturridge'a. Właśnie pod tym względem, że na Włocha, tak jak na Anglika, pracują inni. Nawet Brendan Rodgers częściej na skrzydle wystawiał Suareza, zawodnika bardziej uniwersalnego, pozycję w ataku rezerwując dla Anglika. Pokazują to także statystyki - Suarez miał niemal dwa razy więcej podań od Sturridge'a, od którego w Serie A Balotelli miał ich jeszcze mniej. Urugwajczyk stworzył w ostatnim sezonie 87 szans, Anglik 29, Włoch 32. Również w średniej liczbie podań na mecz bliżej siebie Balotellemu i Sturridge'owi (odpowiednio 21 i 26) niż im do Suareza (83). Można w tym kontekście pytać, czy bardziej przydatni nie będą Lallana, Coutinho, Sterling i Marković - a przecież w systemie z dwójką napastników nawet trójka z nich może nie mieć miejsca na boisku.

Dużo gorsze są już najbardziej istotne statystyki Mario Balotellego. Przede wszystkim miał on o ponad 50 strzałów więcej od Daniela Sturridge'a, ale rzadziej trafiał do siatki. W poprzednim sezonie obejrzał 10 żółtych kartek - tyle, ile Suarez, Lambert i Sturridge razem wzięci. Co siódmy jego faul kończył się napomnieniem, a miał ich np. dziewięć razy więcej niż obecny pierwszoplanowy napastnik Liverpoolu. Niech pewnym pocieszeniem dla kibiców "The Reds" będzie to, że jeszcze częściej Włoch był faulowany. Biorąc pod uwagę, że drużyna Brendana Rodgersa jest zdecydowanie najskuteczniejsza ze stałych fragmentów gry, akurat w tym aspekcie Balotelli może się na Anfield przydać.

Trzeba pamiętać, że Liverpool w tym sezonie rozegra dużo większą liczbę spotkań i menedżer potrzebuje szerszej kadry. To jednak nie zmienia faktu, że swoimi statystykami przypomina Sturridge'a i Lamberta. Przy tak płynnym i ofensywnym systemie gry, jakiego nauczył swój zespół Rodgers, gra dwoma identycznymi zawodnikami mija się z celem. Można także przypomnieć, jak mało efektywnie grał Sturridge na skrzydle w Chelsea, ostatecznie z niezadowolenia zmieniając klub. Nie tylko z tego powodu Rodgers może mieć problem z usatysfakcjonowaniem każdego z napastników. Trzymanie jednego z nich na ławce jest większym zagrożeniem dla stabilizacji wewnątrz własnej drużyn, nie dla przeciwnika.

Balotelli niekoniecznie spełniał swoją rolę lidera w i tak słabszym jakościowo Milanie, nie zaimponował również w reprezentacji na mundialu. Jednak jego powrót do Premier League jest większym wyzwaniem dla Brendana Rodgersa niż dla samego napastnika. Jaki jest Włoch, każdy doskonale wie - poprzedni pobyt na Wyspach zakończył z ledwie dwudziestoma golami i jedną (ale jak ważną!) asystą, znacznie częściej wchodząc w konflikt z i tak traktującym go wyjątkowo Roberto Mancinim. Różne może mieć Rodgers pomysły na Balotellego, ale na takie przywileje nie może mu pozwolić, bo straci ten szacunek, który wypracował sobie u innych piłkarzy Liverpoolu.

A gdyby wielcy piłkarze byli WIELCY? [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.