Rzadko spotyka się podobną "cieszynkę" po strzeleniu gola: w 67. minucie meczu sobotniego Hull - Fulham obchodzący tego dnia 26. urodziny Tom Huddlestone podbiegł do swojej ławki rezerwowych, gdzie szef ekipy medycznej Rob Price czekał już z przygotowanymi nożyczkami. Piłkarz wyciągnął w jego kierunku jeden z kosmyków swojego imponującego afro i rach, ciach, włosy Huddlestone'a spadły na murawę, a on sam wrócił do gry. W kolejnym meczu obejrzymy go nie tylko ostrzyżonego, ale zapewne także odmienionego psychicznie, jakby ostatecznie odpędził ścigające go w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy koszmary.
O tym, że może zostać wielkim piłkarzem, mówiono od chwili, gdy jako szesnastolatek zaczął grać w Derby County. Szkoleniowiec tej drużyny George Burley, który pracował w życiu z niejednym wybitnym piłkarzem, twierdził, że podobnego talentu do rozgrywania piłki nie spotkał nigdy. Podobnie mówił Glenn Hoddle, wypożyczający go do Wolverhampton wkrótce po przenosinach Anglika z Derby do Tottenhamu. Do Hoddle'a bywał zresztą często porównywany, choć inny z pracujących z nim trenerów, Martin Jol, zestawiał go także z Franzem Beckenbauerem, całkiem niedawno Joey Barton mówił z kolei o "skrzyżowaniu niedźwiedzia z Xabim Alonso", a byli i tacy, którzy w niespiesznej elegancji Huddlestone'a dostrzegali podobieństwo z Pirlo. Z pewnością niewielu było i jest w Anglii piłkarzy umiejących podać piłkę z podobną precyzją, czyniąc to w dodatku niemal od niechcenia - wszystko jedno, czy chodzi o pięć, czy (zwłaszcza!) pięćdziesiąt metrów.
Kariera jego wszakże nie rozwijała się w sposób oczywisty. Po odejściu Martina Jola z Tottenhamu Huddlestone popadł w niełaskę kolejnego trenera Juande Ramosa, oskarżającego go o nadmierną skłonność do tycia, wmuszającego weń jakieś specjalne warzywne papki przygotowywane pod kierunkiem hiszpańskich dietetyków i sadzającego na ławce do czasu odzyskania tzw. sportowej sylwetki. Szczęśliwie Ramosa zmienił Harry Redknapp, mówiący piłkarzom, że jest mu wszystko jedno, co jedzą, byle potrafili celnie podawać: Huddlestone odżył, a nadwaga nie przeszkadzała mu także w strzelaniu kapitalnych bramek.
Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku: piłkarz bywał już powoływany do reprezentacji Anglii i znalazł się w szerokiej kadrze na mundial w RPA, później jednak zaczęły się kontuzje. Sezon 2011/12 stracił niemal w całości. Potem wrócił wprawdzie po dziesięciomiesięcznej przerwie związanej z kontuzją i operacją kostki, ale grał w kratkę: łapał kolejne urazy, a następny trener Tottenhamu Andre Villas-Boas zamiast wizjonerów od dalekich podań szukał do swojej drugiej linii raczej szybkobiegaczy.
Angielski rozgrywający do pressingu rzeczywiście się nie nadaje, zdarzało mu się też nie trafiać ze wślizgami i schodzić z boiska z czerwoną kartką, ale jako cofnięty rozgrywający nie ma na Wyspach konkurencji, dobrze wykonuje stałe fragmenty gry, a o sile i precyzji jego uderzeń z dystansu Wojciech Szczęsny mógłby powiedzieć niejedno (ostatnią bramkę przed dzisiejszym trafieniem strzelił Arsenalowi w kwietniu 2011 r.; jeśli wynajdziecie ją gdzieś w internecie, zauważcie, jak krótkie miał wówczas włosy). Dlatego kiedy obiecywał, że nie pójdzie do fryzjera, dopóki nie strzeli kolejnej bramki, nie spodziewał się pewnie, że tyle to potrwa: w momencie, w którym to robił, i przerwa po operacji kostki nie zapowiadała się na aż tak długą, i jego sytuacja w Tottenhamie wydawała się stabilna (dopiero co przedłużał kontrakt z klubem o kolejne pięć lat), a kiedy tylko pojawiał się na boisku, kibice przy każdej okazji zachęcali go do strzału gromkim "Shoooot!". Raczej chciał zwrócić uwagę na profilaktykę nowotworową: na raka zmarł jego dziadek i kilku innych członków rodziny. Założył więc stronę internetową, za pośrednictwem której mógł informować o rozwoju swojej "Huddlefro", a równocześnie umożliwił kibicom wpłaty na jedną z organizacji walczących z rakiem.
Czas jednak płynął. Huddlestone musiał znosić docinki kolegów, a i układanie splątanych, gęstych włosów stawało się coraz trudniejsze. W pewnym momencie co bardziej zabobonni fani futbolu zaczęli mówić o ciążącym nad nim fatum: tylko w tym sezonie przecież próbował już 39 razy, ale albo obijał słupki i poprzeczki, albo powstrzymywali go bramkarze. Już po transferze do Hull jego nowy szkoleniowiec Steve Bruce posunął się wręcz do apelu, by analizujący sporne sytuacje bramkowe komitet Premier League przyznał mu gola w meczu z Liverpoolem, zamiast uznać, że chodziło o samobójcze trafienie Martina Skrtela. Także w pierwszych kwadransach spotkania z Fulham wydawało się, że do przełamania nie dojdzie: Huddlestone niebezpiecznie uderzał z rzutu wolnego, ale piłka kolejny raz trafiła w słupek...
Na noworoczny mecz z Liverpoolem z pewnością wyjdzie lżejszy, jakby po kolejnej odchudzającej kuracji Juande Ramosa. Kibice Tottenhamu nie mogą odżałować, że odszedł z tego klubu, ale on sam nie może mieć wątpliwości, że na przenosinach do Hull wyszedł jak najlepiej. Wreszcie gra regularnie, menedżer Steve Bruce zaś rozumie, że szybkość nie jest wszystkim i na talentach Huddlestone'a do rozgrywania piłki opiera grę zespołu (w defensywie zapewniając mu, rzecz jasna, konieczną asekurację). Hull nie walczy wprawdzie o europejskie puchary, ale w Premier League z pewnością się utrzyma, a kiedy na jego stadion zagląda Roy Hodgson, coraz częściej robi to właśnie ze względu na Huddlestone'a. Za kadencji tego selekcjonera piłkarz był już powołany do kadry, a teraz może myśleć nawet o wyjeździe na mundial do Brazylii. W obecnej formie nie odstaje przecież choćby od takiego Toma Cleverleya, nawet jeśli nie występuje, jak jego imiennik, w Manchesterze United.
Kiedy schodził z boiska po meczu z Fulham, oklaskiwała go cała drużyna, co przecież w futbolu nie zdarza się często. Steve Bruce, który grał w MU z Bryanem Robsonem i Royem Keanem, mówi, że takiego występu zawodnika drugiej linii dotąd nie widział i że Huddlestone może szybko nie biega, ale z pewnością szybko myśli. Niedługo później strona "Huddlefro" zaczęła rejestrować kolejne wpłaty. A kosmyk obcięty przez Roba Price'a? On również trafi na aukcję charytatywną.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone