Arsenal - Liverpool 2:0. Zachodny: Brendan Rodgers ma materiał do przemyśleń

Ryzykowne zmiany ustawienia, przegrana walka w środku pola i brak kreatywności - porażka z Arsenalem dała Brendanowi Rodgersowi obszerny materiał do analizy problemów jego zespołu. Jakość zawodników drugiej linii Kanonierów tym razem okazała się ważniejsza od talentów Daniela Sturridge'a i Luisa Suareza - pisze dla Sport.pl po meczu Arsenalu z Liverpoolem (2:0) Michał Zachodny, bloger, współpracownik m.in. Goal.com, scout i analityk InStat Football.

Czytaj relację z meczu Arsenalu z Liverpoolem

3-5-2 vs 4-2-3-1

- Kiedy w środku pola grasz dwoma zawodnikami kontrolującymi grę i jednym przed nimi, nie zabezpieczasz większej części tej strefy, nie wyprowadzasz piłki zbyt dobrze. Jednak gdy odwracasz ten trójkąt, to masz jednego defensywnego pomocnika, a dwóch kolejnych gra wyżej i mogą oni lepiej prowadzić pressing - tłumaczył niedawno Brendan Rodgers. Był to jeden z powodów, dla których zdecydował się on utrzymać środek pola z wygranego 4-1 meczu z WBA przed tygodniem - stąd choćby decyzja o pierwszym od stycznia występie Johna Flanagana za chorego Glena Johnsona. Jednak trio Leiva-Henderson-Gerrard miało zbyt dużo problemów w strefie obronnej, by nawet pomyśleć o wsparciu ofensywy Liverpoolu w pierwszej połowie spotkania.

Tezę, że Rodgers mógł niejako zlekceważyć środek pola Arsenalu, potwierdza akcja bramkowa z pierwszej połowy. Oczywiście Kanonierzy w tym sezonie są niezwykle groźni z kontry, a gra trójką stoperów przy błędzie cofniętego skrzydłowego (w tym wypadku Cissokho) pozwala rywalowi na wykorzystanie bocznych stref. Jednak równie ważne rzeczy działy się w środku pola, gdzie ani Levia, ani Henderson, ani Gerrard nie wrócili za Cazorlą. Giroud skutecznie skupił na sobie uwagę Toure i Skrtela, a Hiszpan mógł spokojnie oddać dwa strzały po jedynym celnym dośrodkowaniu Arsenalu w całym meczu.

Zresztą najgroźniejsze sytuacje Arsenalu sprzed przerwy to rajdy Cazorli, Ramseya i Ozila ze środka pola, z którymi w ogóle Liverpool sobie nie radził. Nie działał też wysoki pressing duetu Henderson-Gerrard - zaliczyli oni ledwie jeden odbiór na połowie rywala, ale też nie było żadnego przechwytu z ich strony. Ofensywnie również wyglądało to marnie. Henderson swoją szansę w spektakularny sposób zmarnował, lecz pokazało to, że obrońcy Arsenalu, Mertesacker i Koscielny, są gotowi zaryzykować interwencję Artety, zamiast odpuścić krycie Suareza czy Sturridge'a. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie Ozil, Cazorla i Ramsey mieli 73 kontakty z piłką w tercji obronnej Liverpoolu - tyle samo co cały zespół rywali po drugiej stronie boiska.

Zmiany w przerwie

Wejście Coutinho było wymuszone przez dwie rzeczy - przede wszystkim wynik, ale też brak kreatywności w środku pola. Jednak dziwić mogło ryzyko zmiany formacji. Brendan Rodgers już w tym sezonie pokazywał, że nie boi się takich przejść, a jego piłkarze są na to gotowi - tylko że uprzednio miało to miejsce przy bronieniu korzystnego wyniku. Po Liverpoolu oczekiwano wysokiego pressingu zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy, lecz trwało to tylko kilka minut bez większego efektu. Problem pojawił się, gdy sytuację opanował Arsenal, a środkowa strefa gości była raz po raz "otwierana" przez rajdy Ramseya czy Cazorli, których "wybierał" sobie do gry Ozil.

Henderson i Gerrard grali zbyt blisko siebie, a Leiva nie trzymał odpowiedniego dystansu od linii obrony. W pierwszym kwadransie po przerwie większość ich podań była wymieniona na własnej połowie. Z kolei złe ustawienie się ich defensywnego pomocnika zemściło się przy golu Ramseya, który po raz kolejny pozostawiony został bez krycia, spokojnie przyjmując piłkę i posyłając ją zza pola karnego wprost do siatki.

Dopiero pojawienie się na boisku Mosesa i przestawienie Hendersona na skrzydło dało więcej jakości w ofensywie - Liverpool w ostatnich dwudziestu minutach oddał więcej strzałów niż w ciągu wcześniejszych siedemdziesięciu. Co więcej, dopiero w 82. minucie goście po raz pierwszy ładnie, szybko i skutecznie rozegrali piłkę tuż pod polem karnym Arsenalu. Także to, że Rodgers szybko wrócił do trójki obrońców po przejściu na 4-4-2 w przerwie, pokazuje, że jego reakcje nie były odpowiednie.

Pojedynki duetów

Przed samym spotkaniem najwięcej oczywiście mówiło się o duecie Suarez-Sturridge, który według Brendana Rodgersa jest najlepszym w lidze - fakt, że 14 z 17 goli Liverpoolu jest ich autorstwa, zdawał się potwierdzać jego słowa. Jak jednak słusznie pisał Michael Cox dla ESPN, po raz pierwszy Urugwajczyk i Anglik mieli zagrać przeciwko tak dobranej parze obrońców. Mertesacker to piłkarz o wielkim doświadczeniu, rewelacyjnie czytający grę i odpowiednio się ustawiający, gdy Koscielny jest bardziej dynamiczny, lepszy w bezpośrednim pojedynku z rywalem.

I to Kanonierzy wyszli lepiej z tego pojedynku duetów, choćby dlatego, że Liverpool nie zdobył gola. Jednak pierwsza klarowna sytuacja Suareza czy Sturridge'a przypadła na niecelny strzał głową Sturridge'a, gdy ten wbiegł między stoperów Arsenalu w okolicach siedemdziesiątej minuty. W sumie z ich pięciu prób żadna nie była w światło bramki Wojciecha Szczęsnego.

Tymczasem Koscielny zaliczył pięć odbiorów i trzy przechwyty, dwukrotnie łapiąc przeciwników na spalonym. Liczby Mertesackera są mniej imponujące, ale też wynika to z jego innej roli - on kierował linią defensywy, asekurował bocznych obrońców i rozgrywał piłkę od tyłów. Miał choćby dwa razy więcej podań niż jego kolega. Ostatnie minuty, które przyniosły najlepsze okazje Liverpoolowi, nie mogą jednak zmienić tego, że generalnie pierwszy tak poważny test Sturridge'a i Suareza został oblany - głównie przez świetnych stoperów Arsenalu.

(Nie)jeden bohater

Nie wolno jednak zapomnieć o Mikelu Artecie. Doszukiwano się największego problemu Arsenalu w braku kontuzjowanego Flaminiego, lecz Hiszpan spisał się wybitnie w roli defensywnego pomocnika. Zaliczył najwięcej odbiorów ze wszystkich piłkarzy na boisku (7), miał trzy przechwyty i dwa skuteczne wybicia. Jako jedyny przekroczył liczbę stu zagrań w meczu (z 94% dokładnością!), pięknie rozprowadzając ataki gospodarzy. W dziesięciu najczęściej występujących kombinacjach podań z obu drużyn, on występuje w sześciu, głównie jako autor zagrań, nie odbiorca.

Jednak to popis całej linii pomocy Arsenalu oraz skuteczna gra dwójki stoperów pozwoliła im na zwycięstwo w tym meczu. Liverpoolowi albo brakowało kreatywności w pierwszej połowie, albo (jak po przerwie) Rodgers i inni piłkarze nie potrafili wykorzystać talentu Coutinho. Stąd wniosek, że i zespół, i trenera czeka wciąż sporo pracy - czekające ich za trzy tygodnie derby Liverpoolu pokażą, jak szybko wyciągają oni z porażek wnioski. Na razie, odpowiadając na pytanie najczęściej zadawane przez angielską prasę przed meczem, to Arsenal potwierdził swoje aspiracje do tytułu. Pięć punktów przewagi nad resztą stawki na tym etapie rozgrywek to najlepszy wyznacznik ich jakości i formy.

Copyright © Agora SA