Michał Okoński: Moyes ma szczęście, zarząd United jest cierpliwy

Z trudem wywalczone zwycięstwo z ostatnim w tabeli Sunderlandem, wcześniej porażka u siebie z WBA i pogrom w derbach - nie tak miały wyglądać początki pracy Davida Moyesa w Manchesterze United. Czy fani mistrzów Anglii mają powody do niepokoju - zastanawia się Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Gdyby nie fenomenalna interwencja Davida de Gei po trzydziestu kilku minutach meczu z Sunderlandem, ratująca Manchester United przed utratą drugiego gola, sobotni wieczór na Stadium of Light nie należałby do Adnana Januzaja: próbujący potrząsnąć drużyną w przerwie David Moyes dokonywanie zmian rozpocząłby pewnie od osiemnastoletniego debiutanta. Szczęśliwie bramkarz gości zatrzymał uderzenie Giaccheriniego, do przerwy było tylko 1:0, a w drugiej połowie bramki młodego Belga dały Czerwonym Diabłom wygraną. Menedżer MU ma chwilę oddechu, choć jego drużyna jest dopiero na dziewiątym miejscu w tabeli, kluczowi zawodnicy nie zachwycają formą, a media wciąż patrzą podejrzliwie.

Trudne początki Fergusona

Założę się, że nie pamiętacie Franka O'Farrella. Ano właśnie. Facet był menedżerem Manchesteru United po Matcie Busbym, jednym z dwóch zresztą, bo kiedy legendarny trener Czerwonych Diabłów w 1969 r. przeszedł na emeryturę, początkowo zastąpił go Wilf McGuiness. Kiepskie wyniki tego ostatniego skłoniły Busby'ego do powrotu na parę miesięcy, później stery przejął O'Farrell, który radził sobie równie źle - drużyna, która niedługo przed odejściem słynnego trenera wygrywała Puchar Europy, pogrążyła się w ligowej przeciętności.

Przez dobrych dwadzieścia parę lat nie było powodu, żeby zdejmować z półki zakurzone dość książki dotyczące tej historii. Ostatni raz sięgano po nie, podejrzewam, w styczniu 1990 r., kiedy Alex Ferguson pracował już czwarty sezon, jego klub - mimo kilku głośnych transferów - zajmował piętnaste miejsce w tabeli, trybuny pustoszały, kibice zaś otwarcie domagali się dymisji trenera. W przerwie pucharowego meczu z Nottingham Forest człowiek, który po latach stał się najbardziej utytułowanym trenerem w dziejach futbolu, był ponoć o 45 minut od zwolnienia z pracy...

Przypominam nazwiska O'Farrella i McGuinessa z poczuciem, że za chwilę zaczną być przypominane powszechnie. Ale nieprzypadkowo przywołuję je w kontekście tamtych kłopotów Aleksa Fergusona: gdyby zarząd MU nie wykazał się wówczas cierpliwością, karuzela trenerów kręciłaby się nadal, a w sali z trofeami na Old Trafford nie zrobiłoby się tak ciasno. Szczęśliwie dla Davida Moyesa, którego początki w Manchesterze trudno uznać za zadowalające, jego poprzednik, zasiadający dziś w klubie na fotelu dyrektorskim, świetnie pamięta tamten moment i z pewnością będzie się wielokrotnie zastanawiał, zanim doradzi zarządowi kolejną zmianę na pozycji trenera. Sir Alex, pierwsza instancja, do której pukają dziennikarze w związku z kiepskim startem następcy, pozostaje niewzruszony: Moyes, którego sam ściągał do klubu, z pewnością da sobie radę, on sam nie zamierza już wracać do pracy z drużyną, a jego najbliższe plany obejmują (czego skądinąd zwierzęco mu zazdrościmy) wyprawę do winnic Toskanii. Znający United od podszewki dawny prawy obrońca, dziś ekspert telewizji Sky Sports Gary Neville twierdzi, że zarząd prędzej wymieni pół drużyny, niż zacznie myśleć o szukaniu następcy Davida Moyesa.

Mistrzowie w stajni Augiasza

Inna rzecz, że o ile za wsparcie w momencie pierwszych potknięć David Moyes może być Fergusonowi wdzięczny, to za personel, który zostawił, już niekoniecznie. Wiem: brzmi to jak herezja, zważywszy, że personel ów jeszcze parę miesięcy temu z jedenastopunktową przewagą sięgnął po mistrzostwo Anglii. Problem w tym, że rywale mieli w tamtym czasie dużo większe problemy: Chelsea trenował trener tymczasowy i nielubiany, Manchester City rozstawał się w bólach ze swoim, równie kontrowersyjnym szkoleniowcem, Arsenal stracił najlepszego piłkarza, i to na rzecz MU właśnie. Słabości Manchesteru United dawało się zauważyć już za kadencji Fergusona: starzejący się i mający kłopoty ze zdrowiem duet środkowych obrońców, nierówna forma skrzydłowych, a nade wszystko brak kreatywnego środkowego pomocnika. Już za czasów Fergusona przymierzano się także do zakupu a to Sneijdera (stare dzieje), a to Modricia, Fabregasa czy Thiago - wszyscy przeszli koło nosa. Symbolem indolencji na rynku transferowym nowego wiceprezesa Eda Woodwarda stało się niesfinalizowane ostatecznie wypożyczenie Fabio Coentrao z Realu, w ostatnim dniu okienka transferowego.

Ferguson ciągnął swoich piłkarzy przemożną wolą zwyciężania, ale Ferguson odszedł. Rywale potężnie się wzmocnili, sprowadzając nie tylko grupę znakomitych piłkarzy (Negredo, Jovetić, Fernardinho i Navas w MC, Eto'o, Willian i Schürrle w Chelsea, Özil w Arsenalu, nieco na wyrost dorzućmy jeszcze "siedmiu wspaniałych" z Tottenhamu), ale także szkoleniowców (Pellegrini, Mourinho), zaś David Moyes zdołał jedynie w ostatniej chwili ściągnąć Marouane'a Fellainiego. W dodatku pierwszym pożarem, który przyszło mu gasić w nowym miejscu pracy, była niezałatwiona, a wręcz zaogniona przez Fergusona sprawa przyszłości Wayne'a Rooneya.

Moyes musi być sobą

Co otwiera wielki temat: rzeczywistej samodzielności 50-letniego Szkota w nowym miejscu pracy. Na ile krępują go wymagania, nakładane przez instytucję o globalnym zasięgu? Na ile może być sobą, znanym przecież zawodnikom Evertonu z twardej ręki i mocnego charakteru, a rywalom ze zbudowania jednej z najtrudniejszych do ogrania drużyn Premier League? Na ile rzeczywiście musi, a na ile czuje, że powinien konsultować swoje decyzje z Aleksem Fergusonem i innymi weteranami z Old Trafford? Sam sir Alex pięknie opowiadał kiedyś o charakterystycznym zapachu fajki Matta Busby'ego, unoszącym się na klubowych korytarzach, i o tym, jak cenił sobie możliwość ucięcia porannej pogawędki o życiu z legendarnym poprzednikiem, ale nikomu nie pozwalał wtrącać się w sprawy związane z prowadzeniem drużyny.

Nie mówimy przecież o byle żółtodziobie, tylko o człowieku, którego w Premier League trzykrotnie wybierano na trenera roku. O szkoleniowcu, który może niepotrzebnie w ostatnich tygodniach udawał miłego i może niepotrzebnie rotował składem - co dotyczy zwłaszcza obsady kiepsko się spisującej defensywy. Jeśli z jakichś kurtuazyjnych powodów menedżer MU przy ustalaniu wyjściowej jedenastki starał się odgadnąć, co na jego miejscu zrobiłby sir Alex, musi przestać to robić. Jeśli któryś z graczy faworyzowanych przez Fergusona z jakiegoś powodu mu nie pasuje - musi się go pozbyć, tak jak jego poprzednik szybko pozbył się Paula McGratha czy Normana Whiteside'a, i zaczął odciskać na drużynie własne piętno. Mecz z Sunderlandem i decyzja o wystawieniu od pierwszej minuty Adnana Januzaja, a nie np. Younga, Valencii, Zahy czy Kagawy, mogły być w tym sensie przełomowe - zwłaszcza że dawanie szans młodym zawodnikom zawsze należało do tradycji tego klubu.

"Sezon zaczął się wczoraj", mówią do siebie fani MU - powinni jednak przyjąć do wiadomości, że to będzie długi sezon. Ktokolwiek byłby dziś na miejscu Davida Moyesa, przy takich wzmocnieniach rywali i przy tak niezbilansowanej kadrze, wystartowałby równie niewyraźnie. Ktokolwiek zastąpiłby sir Aleksa Fergusona, musiałby zacząć od, dyskretnego czy nie, ojcobójstwa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.