Premier League. Liverpool królewski

Pokonał w finale Pucharu Ligi Cardiff. Czy dla drużyny, która pięć razy wygrywała Puchar Europy, zdobycie najmniej prestiżowego trofeum to sukces?

Pierwszy od sześciu lat triumf "The Reds" zawdzięczają trenerowi Kenny'emu Dalglishowi. Legendarny Szkot zstąpił na ławkę Liverpoolu rok temu. Przejmował zespół po najgorszym starcie w Premier League od 57 lat, wystający ledwie cztery punkty nad strefę spadkową. Wiosną pobił Chelsea i obu rywali z Manchesteru, skończył ligę na szóstej pozycji. Dał kibicom nadzieję na dawno niewidziane trofea.

Był w lepszej sytuacji od poprzedników, którzy pracowali z uważanymi w Liverpoolu za nieudaczników Tomem Hicksem i Georgem Gillettem. Nowy właściciel John W. Henry w przeciwieństwie do rodaków nie wpędził klubu w długi i chętniej finansował transfery. Dalglish przez 12 miesięcy wydał na piłkarzy 130 mln euro. Więcej niż Manchester United, Arsenal i Tottenham.

Dziś Liverpool zajmuje jednak zaledwie siódme miejsce w lidze, z ostatnich dziewięciu meczów wygrał dwa, trener jest krytykowany za obronę zdyskwalifikowanego za rasizm Luisa Suareza, a nowi piłkarze uchodzą za transferowe klęski.

Piarowa katastrofa

Gdy nazywany przez kibiców "Królem" Dalglish wracał do klubu, w którym zdobywał medale jako piłkarz (m.in. trzy Puchary Europy) i trener (trzy mistrzostwa kraju), mało kto zastanawiał się, czy odnajdzie się w kosmopolitycznej Premier League. W czasie nieobecności 60-letniego Szkota wyrosła ona na najpotężniejszą na świecie. Gdy w 1998 r. ją opuszczał, zajmowała szóste miejsce w rankingu UEFA. Piąta była liga holenderska.

Nikt wtedy nie słyszał o powszechnej telewizji HD, twórca Facebooka Mark Zuckerberg nie zaczął studiów, a adres Google.com znało kilku studentów Uniwersytetu w Stanford.

Dziś trenerzy stają przed kamerami kilkanaście sekund po ostatnim gwizdku, a wszystko, co wysylabizują, jest słyszane w każdym zakątku świata. Dwa tygodnie temu Dalglisha poproszono o komentarz po meczu z Manchesterem United. Spotkanie zaczęło się od skandalu, bo napastnik Liverpoolu Luis Suarez nie uścisnął ręki Patrice'a Evry. Gdy oba zespoły spotkały się w październiku, Urugwajczyk nazwał czarnoskórego Francuza "negro". Za rasizm został zawieszony na osiem meczów. Dalglish tygodniami podwładnego bronił, po ostatnim meczu z MU mówił, że zdarzenia nie widział, oskarżył media o podgrzewanie atmosfery. Oberwał od poważnych gazet, które uznały, że powinien zrugać piłkarza. Specjaliści nazwali zachowanie szkoleniowca "piarową katastrofą". Kilkanaście godzin później piłkarz i Dalglish przeprosili. "Nie zachowałem się jak przystało na trenera Liverpoolu" - mówił Szkot.

Galowo na Exeter

W latach 90. trenerzy regularnie wystawiali zespoły składające się wyłącznie z Anglików. Przez 13 lat obcokrajowcy wypierali jednak tubylców, aż młody rodzimy piłkarz nadający się do zespołów walczących o mistrzostwo stał się dobrem luksusowym. Dalglish bramę stadionu Anfield otworzył dla autochtonów bardzo szeroko. Kilka tygodni po powrocie na następcę sprzedanego do Chelsea Fernando Torresa namaścił napastnika Newcastle Andy'ego Carrolla. Dziś trudno powiedzieć, czy gorszy interes zrobili londyńczycy (50 mln, 3 ligowe gole), czy Liverpool (35 mln, 5 goli). 20 mln funtów zapłacił za młokosa z Sunderlandu Jordana Hendersona, tyle samo kosztował Stewart Downing z Aston Villi. Ten ostatni zarabia bieganiem po skrzydle. W tym sezonie w Premier League nie strzelił gola i nie miał ani jednej asysty.

W ostatniej dekadzie XX w. nikomu nie przeszłoby przez głowę, by odtrąbić sukces po zajęciu czwartego miejsca. W Anglii, gdzie w każdej lidze rywalizuje się o trofeum, a dla zespołów z niższych lig organizuje się rozgrywki pucharowe, do których wstępu bogacze z Premier League nie mają, przez lata sukces mierzono liczbą podniesionych waz i plater. Dziś najważniejszym po mistrzostwie trofeum jest miejsce w czwórce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów. Trener Arsene Wenger pytał kilka miesięcy temu krytykujących go fanów Arsenalu, czy na pewno zamieniliby LM na zwycięstwo w krajowym pucharze. Wygranie najstarszych rozgrywek na świecie gwarantuje tylko występy w lekceważonej na Wyspach Lidze Europejskiej. LM daje prestiż i poprawia humor klubowego księgowego.

W krajowych pucharach najlepsze zespoły często reprezentują więc piłkarze rozpoznawani głównie przez rodzinę oraz kibiców uczęszczających na mecze juniorów i rezerw.

Liverpool Puchar Ligi zaczął od pojedynku z trzecioligowym Exeter, ale Dalglish zmieścił w jedenastce Jose Reinę, Martina Skrtela, Raula Meirelesa, Luisa Suareza i Hendersona. Później wystawiał jeszcze bardziej galowy skład. Nagrodę odebrał w niedzielę wieczorem.

Król, czyli nietykalny

Jamie Redknap, były piłkarz Liverpoolu i ekspert telewizji Sky, tłumaczy, że Dalglish ma obsesję na punkcie trofeów. I wylicza, że przez ostatnie dziesięć lat "The Reds" do bogatego zestawu sukcesów krajowych dołożyli tylko trzy puchary.

Następny mogą odebrać już w maju. Dalglish nie oszczędza piłkarzy także w Pucharze Anglii i jego drużyna za kilka dni może się okazać faworytem tych rozgrywek. Przed ćwierćfinałami odpadły zespoły z Manchesteru i Arsenal, Chelsea i Tottenham rozegrają powtórki.

Jeśli Liverpool skończy sezon poza czwórką, ale z dwoma trofeami, kibice uznają sezon za udany. Niezadowolony będzie John W. Henry, który w sierpniu mówił, że najważniejszym celem jest powrót do Champions League.

O posadę Dalglish może być jednak spokojny. Króla nie można zwolnić. Król może co najwyżej abdykować.

Wygraj meczową koszulkę kadry Polski z autografami piłkarzy!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.