Ebi Smolarek dla Sport.pl: Ach jak chce mi się grać!

- Mam nadzieję, że choć parę minut zagram z Walią i pokażę, że moje problemy w Boltonie nie mają wpływu na formę. Nie zapomniałem, jak się gra w piłkę, zapewniam - mówi w wywiadzie dla Sport.pl i Gazety Wyborczej 38-krotny reprezentant Polski Ebi Smolarek.

Ostatni cały mecz zagrał w październiku. Strzelił wtedy Słowacji gola. W Boltonie, do którego jest wypożyczony z Racingu Santander, spędził na boisku ledwie 165 minut w dziewięciu spotkaniach.

Dwa tygodnie temu strzelił gola w Pucharze Anglii, a w poprzedni weekend miał wystąpić w pierwszej jedenastce przeciw Manchesterowi United. Jednak kilkanaście godzin przed meczem menedżer Gary Megson wypożyczył z Benfiki Makukulę i to on zajął miejsce Polaka w składzie. Pierwszym zmiennikiem został nieoczekiwanie 19-letni Temitope Obadeyi. Smolarek do końca siedział na ławce rezerwowych.

W poniedziałek Leo Beenhakker powołał Smolarka do reprezentacji na towarzyski mecz z Walią (11 lutego).

Robert Błoński: Dawno nie słyszałem pana tak przygnębionego jak po meczu z Manchesterem. Powiedział pan, że być może w czerwcu wraca do Santander.

Euzebiusz Smolarek: Byłem rozgoryczony. Jak mogłem się cieszyć, skoro nie grałem. To była sportowa złość, ale nie powiedziałem nic złego o trenerze czy o drużynie. Staram się jak mogę, ale trener widzi wszystko inaczej. Jestem piłkarzem, chcę zawsze grać i wygrywać. Ostatnio nie mam okazji, stąd frustracja.

Bolton to nie jest miejsce dla pana?

- Nie można tak kategorycznie stawiać sprawy. Wszystko się może zdarzyć. Koncentruję się na klubie, ale myślę już również o reprezentacji. Mam nadzieję, że choć parę minut zagram z Walią i pokażę, że moje problemy w Boltonie nie mają wpływu na formę. Zapewniam, że nie zapomniałem, jak się gra w piłkę.

A dlaczego w ogóle odszedł pan z Racingu? Start w Hiszpanii miał pan niezły.

- Na początku 2008 roku zostałem rezerwowym, ale wchodziłem na ostatnie 20-30 minut. Po sezonie trener powiedział tak: "Ebi, nie będę na ciebie stawiał. Lepiej jak znajdziesz sobie inny klub, bo w Santander będą grać inni". Bolton zgłosił się dwa czy trzy dni przed końcem okna transferowego. To była najlepsza oferta, chciałem spróbować smaku Premiership.

Wyszło, że to zmiana na gorsze.

- Czasem tak bywa. Trener najpierw mnie chciał, a potem w miesiąc zmienił koncepcję. Ale może się to zmieni? Jestem zdrowy i gotowy, by grać w każdej chwili.

Zaraz po przeprowadzce do Boltonu poprosił pan trenera o kilka dni wolnego i wyjechał do Holandii. Może to zraziło Megsona?

- Nie miało to znaczenia. Wróciłem i od razu zadebiutowałem z Arsenalem w pierwszym składzie.

Jak się panu żyje w Anglii. Najpierw zamienił pan niemieckie wursty na hiszpańską paellę, a teraz piękną hiszpańską pogodę na szary Manchester...

- ...i fasolę w pomidorach, jajka z bekonem, ryby z frytkami. Fajnie tu jest, oprócz tego że nie gram. Piłkarzem jest się krótko, trzeba poznać inne kraje, pograć w innej kulturze. Z tym graniem mam tu problem.

Czy w czerwcu żegna się pan z Anglią?

- Nic nie jest przesądzone, może zostanę. Mam jeszcze kontrakt z Racingiem, więc istnieje też opcja powrotu. A wtedy zobaczę, co mi powiedzą w Santander.

Ostatni cały mecz rozegrał pan trzy miesiące temu.

- Wiem, ale co mogę zrobić?

Rzadko mamy okazję się przekonać, jak to z tą pana formą jest. Nie dość, że pan nie gra, to jeszcze nie udziela wywiadów. Od Euro przemówił pan bodaj raz - w "Rzeczpospolitej" po meczu z Czechami w Chorzowie. Aż tak się pan obraził na dziennikarzy?

- Nie obraziłem się na nikogo, nie odciąłem od świata. Ale kilka spraw mnie zdenerwowało. Po pierwsze, niezasłużona krytyka. Tak się już utarło, że choćbym nie wiem jak grał, to jeśli nie strzelę bramki, zawsze będę oceniony negatywnie. Kibice myślą: "Ebi nie strzelił gola, Ebi grał słabo".

Euro nie wyszło mnie i całej drużynie. Mało kto jednak zauważył, że grałem na innej pozycji niż w eliminacjach, a drużyna była inaczej ustawiona, ja miałem inne zadania. Nie strzeliłem gola, więc to przeze mnie nie wyszliśmy z grupy. Potem doszło wywlekanie spraw prywatnych do gazet. Ale OK. Już zapomniałem. Tak samo jak Euro.

Na mojej stronie internetowej było sporo informacji, co robię, gdzie jestem itd. Kto chciał, to wiedział. Zdecydowałem, że nie rozmawiam z dziennikarzami, bo potrzebowałem wyciszenia. Nigdy wcześniej nie pisano o moim życiu prywatnym, a po Euro pojawiło się sporo artykułów. Na każde pytanie o futbol, odpowiem. Jak ktoś chce wiedzieć, gdzie i jak mieszkam - też. Ale kompletnie nie rozumiem tego, że ktoś za mną chodzi albo leży w krzakach i robi mi zdjęcia.

Bo w poprzednich eliminacjach był pan najlepszym, najbardziej komplementowanym i najpopularniejszym zawodnikiem drużyny. "Gole Ebiego dały nam awans" - pisały gazety.

- Nigdy nie zabiegałem o popularność. Wręcz bywałem nią zakłopotany. Popularność nie miała dla mnie znaczenia, gwiazdą nigdy się nie czułem. Kontrakty ze sponsorami to było fajne, ale sam nie wybierałem się do kampanii reklamowych. Normalny chłopak jestem, nie zmieniłem się od lat. Pewnych zachowań nie rozumiałem, stąd to wyciszenie. Przez pół roku nie martwiłem się, co jest o mnie w internecie czy gazetach.

Dlaczego Polsce nie udało się na Euro?

- Nie wiem. Może po prostu źle graliśmy? Staram się zapomnieć o tej nieudanej imprezie. A pana zdaniem dlaczego nie wygraliśmy jednego nawet meczu?

Liderzy zespołu zagrali słabiej niż w eliminacjach.

- Zgoda. Ale słabiej spisali się i ci kluczowi, i cała reszta. Szkoda wszystkich. Nie tylko kibice i dziennikarze byli zszokowani wynikami. My również bardzo przeżyliśmy te porażki. Z Niemcami...

Która porażka z nimi była bardziej przykra: na mundialu w 2006 roku czy na Euro?

- Porażka to porażka, zawsze boli tak samo. Po obydwu nie wyszliśmy z grupy, a to jest zawsze zadanie na wielkim turnieju.

Miał pan świetny rok 2006 i 2007. Był bohaterem i najlepszym strzelcem eliminacji do Euro. Przeszedł do ligi hiszpańskiej, strzelił kilka goli dla Racingu. W 2008 roku wszystko się posypało.

- Jestem zdrowy, trenuję normalnie, ale nie gram. Jesienią strzeliłem dwa gole dla reprezentacji. Musiałem strzelić pięć, żeby było dobrze?

Ale eliminacje zaczął pan jako rezerwowy.

- To był cios także dla mnie. Nie rozumiałem, dlaczego trener tak zdecydował. Piłkarz musi czasem być wkurzony, ale nigdy nie może obrazić trenera czy kolegów. I ja tego nie zrobiłem. Jeśli nie pasuję do stylu, który wybiera trener, to co mogę zrobić? Czasem nie chodzi o kwestię, kto jest lepszy, a kto gorszy, tylko o to kto pasuje do koncepcji. W mojej sytuacji dotyczy to przede wszystkim klubu.

Ale Beenhakkerowi ławki rezerwowych w meczu ze Słowenią pan nie zapomniał. Po strzeleniu gola w San Marino pokazał pan w kierunku selekcjonera charakterystyczny "kołowrotek", jakim sygnalizuje się potrzebę zmiany. Wyjaśni pan, o co chodziło?

- O nic nie chodziło. Przyjmijmy wersję, że zabolała mnie kostka. Z trenerem wszystko zostało wyjaśnione, nie wracamy do sprawy.

A kwadrans po tym geście, schodząc na przerwę, niespodziewanie zdjął pan koszulkę i dał zdumionemu dziecku z San Marino, które podawało piłki...

- Zawsze tak robię. Zdejmuję koszulkę i daję ją komuś, kto się tego nie spodziewa. Tę z meczu przeciwko Portugalii w Chorzowie, w którym strzeliłem dwa gole, też oddałem. Tyle, że na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Kiedyś sam byłem dzieciakiem podającym piłki gwiazdom Feyenoordu. I wiem, że taki dzieciak nie marzy o niczym bardziej niż o koszulce. W piłkę gram przede wszystkim dla kibiców.

Jak pan oceni początek eliminacji do mundialu?

- Wciąż wszystko jest w naszych rękach. Zbliżają się mecze o wszystko, w marcu trzeba wygrać w Belfaście. Żal porażki na Słowacji, ale w piłkę grać umiemy. Dlatego ważny będzie sparing z Walią, znowu się spotkamy, potrenujemy i zagramy razem.

Nie brakuje panu meczów?

- Trzy czy dwa lata temu rzeczywistość była inna. Też jest mi ciężko z rolą rezerwowego, ale kondycję mam. Czekam na szansę. Na Słowacji zagrałem niezłe spotkanie, tak uważam. Biegałem w ataku i pomagałem w obronie. Ciekawe jednak, jak zostałbym oceniony, gdybym nie strzelił gola? Dla ludzi to jest najważniejsze.

Przyzwyczaił pan do tego: 15 bramek w 38 występach w kadrze.

- Prawda. Ale nie przywiązuję wagi, bo liczy się sukces drużyny. Chcę jechać na mundial z dwoma bramkami w eliminacjach, zamiast strzelić dziesięć i obejrzeć go w telewizji.

Rok 2009 będzie dla pana...

-...i co ma odpowiedzieć? Musi być lepszy. W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Piłkarz nie zależy tylko od siebie, ale i od trenera. Jak szansy się nie wykorzysta, wtedy jest wina piłkarza. Jak jej w ogóle nie dostanie, musi zasuwać dalej.

Ma pan jeszcze motywację?

- 9 stycznia skończyłem 28 lat. Czasami czuję się stary, ale jestem młody. Sporo gry w piłkę przede mną. Chce mi się grać! I to jak. Motywacji nie straciłem. Ostatnimi meczami w eliminacjach i golami pokazałem, że wciąż potrafię.

W podobnej sytuacji jak pan jest ponad połowa kadrowiczów Beenhakkera. Też nie grają w swoich klubach.

- Martwi mnie to. Może nie jesteśmy tak dobrzy, jak nam się wydaje, jak jesteśmy postrzegani i jak się od nas wymaga? Mamy jednak dobrą drużynę i potrafimy zagrać wspaniałe mecze. Wychodzi na to, że najlepiej gramy i czujemy się, będąc razem. Polska to dobry przykład, że najważniejsza jest drużyna, a nie pojedynczy zawodnicy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.